Tragedia lawiny demograficznej
Kneziowie Zadrugi > Kneź Przemko - Inż. Ludwik Zasada
Podkreślaliśmy
już niejednokrotnie, że wiek XIX, ściślej biorąc, okres
1864-1913, wbrew bzdurnym twierdzeniom oficjalnej nauki, posiada dla
życia naszego narodowo-gospodarczego organizmu wybitnie dodatnie
znaczenie. Zaborcy wyświadczyli nam przysługę dziejowej
doniosłości. Dzięki nim pozbyliśmy się egzotycznego prymitywu
katolickiej harmonii socjalnej z epoki saskiej, poznaliśmy
nowoczesne metody produkcji, technikę, organizację pracy itp.
Dźwignięte obcym mózgiem i obcą wolą nasze gospodarstwo
upodabnia się miejscami do kapitalistycznego. W parze z tym idzie
wzrost stopy życiowej szerokich mas i podniesienie się poziomu
życia kulturalnego. To wreszcie pociąga za sobą wyzwolenie się,
dławionej pauperyzacją powszechną – lawiny demograficznej.
Rozwój gospodarczy spowodował powstanie nowej, jakże doniosłej,
równowagi socjalnej, opartej z jednaj strony na stałym wzroście
dóbr gospodarczych, a z drugiej na pochłanianiu przez rozrastające
się gospodarstwo przyrostu naturalnego; wzmacnia jeszcze tę
równowagę silna emigracja zarobkowa.
Zjawisko gwałtownego wzrastania popytu na prace ilustruje nam
następujące zestawienie zatrudnienia robotników w przemyśle
Królestwa Kongresowego:
rok 1892..........150.494
robotników
rok 1910..........400.922 robotników
A więc w ciągu niespełna 18 lat wzrost zatrudnienia wynosi
166%. Jednocześnie wzrósł udział robotników w % do ogółu ludności
z 1.7% do 3.3%. Jeszcze szybszy wzrost wykazuje produkcja:
Wartość
produkcji przemysłowej w milionach rubli
Rok
1884
1900
1908
1913
mln.
Rubli
190
500
860
1200
Czyli wzrost wynosi bez mała
580% w ciągu 29 lat.
Zrozumiałym staje się teraz olbrzymi rozwój masy biologicznej
Narodu w omawianym okresie. Przyrost ludności w Król. Kongresowym w
ciągu 38 lat (1875-1913 osiąga niesłychaną liczbę 110%. W
pierwszych latach XX wieku przyrost naturalny waha się około 19 pro
mille.
Cyfry powyższe dotyczą tylko Królestwa Kongresowego. Rozwój
gospodarczy dzielnicy pruskiej w tym samym okresie czasu był jeszcze
bardziej gwałtowny. Straszliwy nacisk pauperyzacji, podcinającej
rozwój biologiczny narodu ustaje.
I oto przychodzi wyśniona Niepodległość.
Ażeby sobie uzmysłowić ogromną zmianę kierunku rozwojowego
stosunków ekonomicznych, a tym samym i podstaw bytowania
materialnego narodu, trzeba uprzytomnić sobie tempo rozwoju
gospodarczego w Polsce niepodległej.
Cóż się bowiem okazuje? Otóż gwałtowny postęp produkcji
kapitalistycznej na ziemiach Polski w ostatnim okresie niewoli,
któremu zawdzięczamy nasz przyrost masy biologicznej w Polsce
wolnej, nie istnieje wcale. Rzecz tę uświadomić możemy sobie
tylko wówczas, gdy operujemy znaczniejszymi okresami lat. Dla
uczynienia wywodów bardziej przejrzystymi, pomijamy pierwsze 10 lat
niepodległego bytu ze względu na wstrząsy powojenne i tzw.
zniszczenia wojenne, którym zresztą stanowczo przypisywano zbyt
wielkie znaczenie.
Ilość robotników zatrudnionych w górnictwie, hutnictwie w
wielkim i średnim przemyśle przetwórczym oraz na robotach
publicznych od r. 1928, który uważamy za „normalny”
wynosiła:
Rok – tys. robot.
1928
– 841.7
1929 – 844.1
1930 – 733.1
1931 –
623.9
1932 – 544.5
1933 – 531.1
1934 –
574.2
1935 – 602.3
1936 – 641.9
Jeżeli teraz zatrudnienie w roku 1928 przyjmiemy jako 100, to
okaże się, że w ciągu 8 lat zatrudnienie nie tylko nie wzrosło,
lecz cofnęło się o 23%. Nie dość na tym. Z poprzednich artykułów
„Zadrugi” wiemy, iż produkcja Polski w 1928 r. nie osiągnęła
swego poziomu z roku 1913. Gdy produkcją roku 1913 weźmiemy jako
100, to w 1928 r. będziemy mieli stosunek 91, a w r. 1936, tylko
65.5. Cofanie się więc naszej produkcji przemysłowej było
znaczne, a jeszcze bardziej rzucało się w oczy na tle nieustannego,
bezwzględnego rozwoju, innych narodów świata, znacznie mniej od
nas „spóźnionych”.
Przeciętny wzrost zatrudnienia wynosił w osiemnastu latach
sprzed wojny światowej około 9% rocznie. W Polsce Niepodległej,
biorąc za podstawę omawiane wyżej lata 1928-36 mamy przeciętne
cofanie się o 3% rocznie. Cyfry te wskazują zmianę nurtu o 180
stopni.
Analiza rozwoju gospodarczego Polski niepodległej na łamach
„Zadrugi” wykazała, że idzie on po linii degradacji („recydywa
saska”). To też nic dziwnego, że równowaga życia socjalnego,
mająca na początku XX w. wszelkie cechy stałości zostaje mocno
zachwiana. Z chwilą odzyskania niepodległości, tzn. odpadnięcia
sił obcych, rozwój gospodarczy zostaje zahamowany i zarz też
pociąga za sobą, oczywiście z naturalnym opóźnieniem, spadek
przyrostu naturalnego. Narastanie niestosunków w latach ostatnich
znajduje właśnie swe źródło w tym opóźnianiu się lawiny
demograficznej, w jej bezwładzie.
Wreszcie musi nastąpić zahamowanie lawiny demograficznej i to ma
miejsce w dobie obecnej (jak już pisaliśmy w poprzednich numerach). Zahamowanie lawiny demograficznej (przyrostu ludności):
Rok / Przyrost naturalny
1923 - 25 / 17,8
1926 - 30 / 15,6
1931 - 32 / 16,2
1933 - 36 / 13,1
1937 / 10,9
Bardzo łatwo obliczyć na podstawie przytoczonych cyfr, że
około roku 1950, ludność Polski unormuje się w granicach 37-38
milionów i osiągnąwszy ten kres poza niego nie wyjdzie. Zdajemy
sobie sprawę, że proces ten jest pogwałceniem naturalnych praw
życia narodu i nie może przebiegać spokojnie. Życie polskie daje
nam tego codzienne przykłady. Zajścia w Przytyku, w Mylenicach –
strajki chłopskie są tego najwymowniejszym i najjaskrawszym
przykładem. Rozwój demograficzny napotkał tamę, której niezdolny
jest pokonać mocą instynktu rasowego, dlatego naród miota się w
sieci wrażych „odwiecznie świętych mocy”. Tragizm tej walki
nie jest jednak dostrzegany. Widzi się skutki, ale do przyczyn się
nie sięga.
Najwymowniejsze fragmenty tragedii Narodu. W roku
1921 ludność Polski liczyła około 27 milionów przy olbrzymim
przyroście naturalnym, około 18 pro mille. Zawodowy podział tej
ludności był taki sam, jak dziś, tj. 61% ludności rolniczej, 19%
pracującej w przemyśle i około 6% w handlu; pomijam na razie inne
zawody. Na wsi zatem żyło około 16.5 miliona; jest to przynajmniej
o 4 miliony za dużo. Poza tym mieliśmy mocno przeludniony handel.
Razem z zarejestrowanymi bezrobotnymi naliczylibyśmy przynajmniej 5
milionów ludności, gospodarczo całkiem zbędnej.
Obecnie mamy 34.5 mln. ludności. Procentowy udział ludności w
zawodach prawie się nie zmienił. Na roli mamy zatem ok. 21 mln. Ludności, a wydajność z hektara
na ogół nie wzrasta. Ilość ludności wiejskiej zbędnej gospodarczo wzrosła więc
ogromnie i wynosi dziś ponad 8.5 mln. głów. Doliczymy do tego
ponad milion ludności zbędnej w handlu i w rzemiośle, oraz
oficjalnych bezrobotnych z rodzinami, to okaże się, że obliczenia
ekonomistów, oceniających ilość zbędnej gospodarczo ludności w
Polsce na 10 do 12 mln. nie są bynajmniej przesadzone. W roku 1950 urośnie ta cyfra do 15 mln. , niektórzy nawet
twierdzą, że mierząc np. stosunkami niemieckimi, już bliscy
jesteśmy tej cyfry.
Zaiste efekt dwudziestolecia niepodległości niezbyt
pocieszający. W epoce gdy marnowanie sił witalnych narodu, winno
być uważane za największą zbrodnię wobec narodu, w epoce
heroizmu narodowego, świadomie wyrzucamy w błoto nędzy i upodlenia
trzecią część siły narodowej.
U źródeł siły żywotnej narodu wre zaciekła walka z góry
skazana na przegraną. Corocznie ponad 300 tys. świeżych jednostek
powiększa grono głodnych i upodlonych. To wszystko jednak nie
przeszkadza zapisywać całe szpalty różnych piśmideł elaboratami
o mocarstwowości Polski dzisiejszej i stałym jej wzroście.
Ludność ta, narastając z każdym rokiem o nowe 300-400 tys.
głów, miast być źródłem jego wielkości i siły, staje się w
naszych warunkach olbrzymim balastem dla państwa. Sądzę, że
jedynie wzgląd na wątpliwą wartość tej masy, jako mięsa
armatniego, oraz tzw. miłość chrześcijańską, powoduje, że nie
dąży się świadomie np. do ograniczenia narodzin, tak by ludność
Polski unormować na poziomie np. 25 mln., coby najzupełniej
wystarczyło do takiej egzystencji i tempa rozwoju Polski, jak to ma
miejsce obecnie. Atmosfera życia społecznego byłaby prawdopodobnie
lepsza, gdyż nie narastałyby konflikty, wyrastające z faktu
przeludnienia wsi, a będące aktem samoobrony masy biologicznej
wobec nieubłaganych sił ją niszczących.
Stan gospodarczy, kulturalny, polityczny i demograficzny jest
tylko skutkiem panującego światopoglądu, tu jednak światopogląd
nie chce go uznać za swe prawe dziecko. W praktyce to się tak
przedstawia, że z jednej strony zaleca się jak największą
rozrodczość, ale wyposaża się jednostki w taki potencjał
żywotności, że ogromna część ludności musi ginąć bezpłodnie
i bezużytecznie dla Narodu. Jest to bezkrwawa walka z Narodem, ale o wiele więcej
pochłaniająca ofiar niż wojna orężna i więcej naród
kosztująca.
Jest coś niesamowitego w przeżywanych chwilach. Niewielu ludzi w
Polsce współczesnej uświadamia sobie potworny fakt –
przegrywania walki o nasze jutro. Oto w każdej chwili naród traci
swe najbardziej kluczowe pozycje.
Tylko, zawdzięczając temu, iż klęski przez nas ponoszone są
rozciągnięte na kanwie dziesięcioleci, nie dostrzegamy ogromu
tragedii. Oddział piechoty rzucony do szturmu na umocnione pozycje
nieprzyjacielskie, każdy krok okupujący wielkimi stratami,
kruszejący w ogniu, stopniowo tracący rozmach, słabnący z upływu
krwi i w końcu zatrzymany w swoim posuwaniu się naprzód, ma w
sobie coś z położenia narodu polskiego w latach 1920-1940.
Żywa masa biologiczna narodu, świeża, młoda przedziera się
zwycięsko przez czas i opór materii w pierwszych latach
Niepodległości. Prężność biologiczna jest podstawowym warunkiem
potęgi narodu, jesteśmy w początkowej fazie szturmu na bastiony
wielkiej przyszłości. I o to okazuje się, iż poszczególne
elementy naszego natarcia załamują się. Opór materii jest coraz
większy – straty rosną, natarcie słabnie, naród zwalnia napór
– za chwile, to jest w ciągu dziesięciolecia, będziemy
wstrzymani w naszym szturmie, będzie to klęska.
Narastanie ludności zbędnej najsilniej ma miejsce na wsi, gdyż
wieś jest najczystsza biologicznie i stąd posiada największa
witalność rasową. Nie mając ujścia do miast – wskutek braku
rozwoju tych ostatnich – ludność wsi narasta coraz silniej
ulegając w konsekwencji pauperyzacji. Proces ten trwa dziś
nieprzerwanie, mimo drobnych odchyleń.
Grawitacja do katolickiej harmonii socjalnej, musi na drodze swej
ewolucji sprawić zagładę ładunku biologicznego. 10-12 milionów
jednostek. Muszą przestać istnieć. Gdy w katastrofie lub starciu,
zginie 100 obywateli, opinia jest wstrząśnięta. Lecz gdy na śmierć
nieefektowną pójdzie 10-12 milionów w ciągu 20-30 lat, opinia
„narodowa” tego nie zauważy. Te miliony muszą zginać w błocie
pauperyzacji i już skutecznie konają – dając w zamian błogość
katolickiej harmonii socjalnej, taką, jaką mieliśmy przez dwa
stulecia (XVII i XVIII w.) epoki saskiej. O postawie
nacjonalistycznej decyduje to, czy ktoś ma w sobie poczucie
solidarności, najgłębszego odczucia, grozy konania w bagnie
polskiej nędzy, tych milionów jednostek. Gdy serce twoje nie
ściśnie się przejmująco, boleśnie na widok wychudzonego
polskiego chłopka, żebraczo wyciągniętych rąk na ulicach
Warszawy zasobnej w piękne witryny, gdy myśl Twoja z całym
okrucieństwem niezarysuje wizji wymuszania tych milionów, nie
skojarzy się z wymalowanymi „dziewczynkami”, sprzedającymi
uciechy ciała, jesteś takim samym „nacjonalistą”, jak
ludożerca wegetarianinem!
Czy wielu przeżywa tragedię i upodlenie tych milionów? Czy
widzi rozpaczliwy, bezskuteczny opór tej masy skazańców?
Wzrasta niezadowolenie, poczucie krzywdy i buntu. Ogromny wzrost
nastrojów radykalnych oraz antysemickich, nie jako zdrowy odruch
nacjonalistyczny, wynikający z potrzeby wyeliminowania wszystkich
atwórczych sił z narodu, lecz jako ślepy odruch spłoszonej
błogości w poszukiwaniu winnego za braki materialne. W polityce
objawia się to nerwowością i zaognieniem walk międzypartyjnych,
wzrostem partii radykalnych. To powoduje konwulsje lawiny
demograficznej i miotanie się mas z jednej w drugą ostateczność.
Stopniowo na wsiach napięcie wzrasta do tego stopnia, że powoduje
stałe rozgorączkowanie. Powstają lokalne zamieszki i anarchizacja
życia społecznego. Stąd ogromy wzrost przestępczości. Liczba więźniów w Polsce:
Rok - Ilość więźniów
1928 - 29796
1932 - 37992
1934 - 48444
1936 - 55336
1937 - 59496
Widać niewspółmierny wzrost z przyrostem ludności. Prasa i literatura ukazały nam poszczególne fragmenty
zagadnienia demograficznego w oderwaniu od całokształtu życia
zbiorowego. Brak jest zupełny prac ujmujących zagadnienie analitycznie i
wszechstronnie. Brak jest jak dotąd jedynie właściwego podejścia do
zagadnienia demograficznego, opartego na zasadach socjologicznych w
związku z całokształtem gospodarki, kultury i polityki narodowej.
Nie należy się zatem dziwić, że nie znaleziono dotąd w Polsce
środków zaradczych, tak samo jak nie znaleziono środków, które
by mogły powstrzymać proces degradacji życia gospodarczego i
kulturalnego Polski.
Życie gospodarcze, kulturalne i polityczne Polski zdąża po
linii degradacji ku katolickiej harmonii socjalnej (recydywa saska).
Stosunki polityczne określiliśmy w poprzednim numerze „Zadrugi”
mianem dekompozycji i brakiem uświadomienia najszerszych warstw
narodu.
Na tym tle dopiero oczywistym staje się fakt gwałtownego
hamowania lawiny demograficznej, oraz widmo kresu demograficznego w
najbliższej przyszłości.
Inż. Ludwik Zasada