Tęcza Zadrużna... Bezosobowy Wódz... Mit Sławski...
Tęcza zadrużnej świadomości... Wiemy wzajemnie o swoich istnieniach; wzajemnie znamy naszą osobistą twórczość i inne działania; skupiamy się i rozchodzimy by w nowych układankach znowuż schodzić się i krystalizować swoje poglądy, czyny i osądy. Czy to jest zasada, czy to jest prawidło, czy jesteśmy zdeterminowani przyciąganiem i odpychaniem się wzajemnym? Czy jesteśmy sobie równi i przez to równo zdrowiejący ze wspakulturowych wspakwzorców? Czy zawsze nam "chce się" zdrowieć? Czy niekiedy nie odczuwamy potrzeby by "zachorować" lub zanurzyć się w "błocie" aby docenić(?), odczuć co zdrowem a czystem może lub i powinno być w nas i w innych? Czy jesteśmy różni właśnież?! (Czy kryteria które znamy i którymi operujemy mogą, są w stanie zdefiniować w pełni lub chociaż w zarysie to co odczuwamy w głębi naszych "buntowniczych" względem otaczającej nas rzeczywistości - jaźni?! Tak! Różnimy się, po wielokroć jak wielokroć naszych Bogów i ich twarzy! A jednak tworzymy jedność! Właśnie - jedność w różnorodności! Tak, znamy swoje wartości i wiemy co "dobre" a co "złe", co w nas moc wzmaga a co tę moc osłabia lub niszczy. Tak, że Ty wiesz co wzmaga lub osłabia Twoją moc, a ja wiem co potęguje lub niszczy moc we mnie. "Ponad" czy "poza dobrem i złem" czy "wewnątrz dobra i zla"? A może "poprzez dobro i zło"? (Rhetorica quaestio). Czy w synergicznej np. maszynie wszystkie kółka są równe? Czy w tej maszynie wszystko musi być kółkiem? Czy przekładnie i inne instrumentarium tej maszyny są sobie równe? Czy to, że poza kółkami zębatymi, nie tylko różnymi zębatymi ale i nie tylko kółkami istnieją całkiem różne atmosfery, napięcia itp. itd., znaczy, że cała ta maszyneria nie może dzialać sprawnie, wytwarzając zaprogramowany produkt, mający poslużyć do dalszej, doskonalszej twórczości?! Czy synergiczna Zadruga to zuniformizowany zastęp zutylizowanych post - polakatolików dociągniętych do tego samego poziomu "wykształcenia" (tu: jak w maćmowie Stacha z Warty!)?! Czy synergiczna Zadruga powinna być "zastępem rozbiegniętym po drogach, niosącym wszystkim Bogów dar"? Zadruga elitarystyczna czy egalitarystyczna? Ta z "Mitu Słowiańskiego" czy bardziej z "Człowieczeństwa i kultury"? (Kto przeczytał - ze zrozumieniem - obie książki wie jaka jest różnica!) Zadruga niosąca "rozpłomień i zaródź mitu nowej kultury imperialnej Sławii" czy Zadruga "uniwersalizmu cywilizacyjnego i panhumanizmu"? Czy to jest ta sama Zadruga? Czy to jest ta sama zadrużna świadomość? Czy ta zadrużna świadomość jest jednoścą? Czy istnieje różnorodność w tej jedności zadrużnej świadomości? Czy Bogorzeł czczony przez swoich drugów (równych Mu czy rożnych od Niego?) chciał być czczony? Czy jest to cześć jaką znamy z "mętalności" polakatolickiej czy też innej wspakulturowej? (Sądzę, że odpowiedzią - chociażby częściową, tak w zarysie - mogłyby być słowa Stacha z Warty zawarte w tekście "Aby słowo ciałem się stało a ideał chlebem" - artykuł czteroczęściowy w piśmie "KRAK"). Takoż Cześć i Sława dla współtwórców Zadrugi tamtej, teraźniejszej i tej która będzie? Czcijmy, Sławmy i MIT - ujmy się wzajemnie, bo jak długo i skutecznie - sprawczo to czynić będziemy, tak długo i konstruktywnie nasza wspólna tęcza zadrużnej świadomości róść będzie! Nie o bałwochwalczą cześć tu idzie ale o "SŁAWĘ!", którą to nieraz niejeden kretyn szasta na prawo i lewo; zresztą komuś kto jest częścią tej "Tęczy Zadrużnej Świadomości" nie trzeba tegoż tłumaczyć! No chyba, że nie czuje się jej częścią i do niej, tej nieuchwytnej, efemerycznej "Tęczy..." nie należy... czy też jej nie współtworzy! Sądzę, że taka "Tęcza Zadrużnej Świadomości" istnieje, bo ja czuję się jej częścią (jednakowoż ją współtworząc), synergiczną częścią, bo odczuwam jej istnienie w innych, jak i ich w niej! Moje odczucia dotyczą również Ciebie, bo jak mniemam Ty odczuwasz mnie...! Nikt z nas nie jest w pełni oczyszczony ze wspakultury. Czy to dobrze czy źle? Czy gdybyśmy byli oczyszczeni w pełni, to dostrzegalibyśmy to co dostrzegamy? Czy wystarczy - by dostrzegać - być obserwatorem z archimedesowego punktu?! Zanim nauczymy się korzystać i wreszcie zaczniemy korzystać z oczyszczającego i orzeźwiającego prysznicu, powinniśmy nauczyć się przechodzić i przejść nieraz przez błota i bagna. Jeśli ta sama "Tęcza Zadrużnej Świadomości" jest w Tobie a Ty w niej to nie zapytasz "Po co?". Ale zawsze możesz...a wtedy zapytaj sam siebie i odpowiedzi poszukaj w sobie samym... bo skoro dotychczas tego nie pojąłeś to zbędne me tłumaczenia i strata Ciebie samego... (A w tem przypadku to już twój problem!) "Tęcza Zadrużnej Świadomości" istnieje w nas, tak jak my istniejemy w niej! Nasze istnienia jak i nasze działania, czyny i twórczość zaświadczają o jej istnieniu jak i... o naszym! Wyrwani ze wspakultury, widzimy, wiemy i mamy tego świadomość jak marne i skazane na niepowodzenie były nasze żywoty i dotychczas nieuświadomione wspakdziałania, na rzecz tych czy innych wspakierunków myślowych i innych tego obcego nam dzisiaj typu wspakultów..! Mówią nam przeróżne maści przemędrcy, że jesteśmy co najmniej dziwni a nawet rozdarci wewnętrznie, że sami już nie wiemy czego chcemy..., że błądzimy po zakamarkach swoich "chorych" jaźni. Tak, tak mają rację owi przemędrcy i wiedzą to, ale nie rozumieją tego, bo ich skute wspakulturą jednopoziomowe psychiki nigdy nie będą w stanie tego pojąć tak długo - jak długo w tem jednopoziomowym korytku tkwić będą...! A dlaczego mają oni w pewnym sensie rację(?) a nie umieją uchwycić lotu naszych zdrowiejących jaźni? Dla tej samej zasady np. dla której wielu potrafi ujrzeć, opisać (mniej więcej) i określić kierunek lotu orła, ale nie potrafią (do końca) zrozumieć dlaczego ów orzeł w ogóle zrywa się do swojego lotu, ani tem bardziej, że potrafi latać i jak on to robi, że umie wznieść się w powietrze... ponad ich tępe głowice?.. oraz tego, że kierunki jego lotów, czem bardziej są mnogie i różnorakie - tem bardziej skuteczne są jego łowy a przez to możliwość przetrwania jego gatunku! A jednak mają rację, że nasze jaźnie są "chore", z uwzględnieniem jednakże "Teorii dezintegracji pozytywnej" autorstwa profesora Kazimierza Dąbrowskiego, o której mogą wszyscy rozumni ludzie przeczytać np. w jednej z jego książek pt. "Trud istnienia". W tem miejscu składam panu inż. Józefowi Brueckmanowi - Zadrużaninowi z Wrocławia wyrazy najszczerszego podziękowania za wskazanie mi tego tematu i tejże pozycji książkowej kilka lat temu! Zainteresowanych zachęcam do tejże lektury!
Czy Wodzem Zadrugi musi być osoba? Podtytułowe pytanie nie powinno wydawać się dziwnym dla prawych i dzielnych zadrużan przepełnionych wolą twórczości dla dobra, prawdy i piękna Narodowej Wspólnoty Twórczej Sławii. Wiadomym jest, że znając dzieła Jana Stachniuka jak i dziedzictwo całej Zadrugi gotowi są nie tylko zadawać trudne pytania, ale i na nie odpowiadać w odpowiednim(!) czasie. Abstrahując nieco chciałbym zwrócić tu Waszą uwagę na bardzo interesujący artykuł w 5 numerze "Securiusa" pt. "Socjobiologia". Tamże spotykamy się z pojęciem "mem". Możliwe, że wcześniej istnienie takiego pojęcia jak "mem" spostrzegł i ujął w swoich nieocenionych pracach Bronisław Trentowski, jednakże po polsku (sławsku) orzekł "mem" mianem "mysł". Jak mówił i pisał "przez mysł..." Tak, więc, stojąc u zarania mającej dokonać się lawiny zadrużnej aktywności na polu uprawy kultury i jej potęgującego się działania, znając swoje zadania i ogrom pracy kryjący się w najbliższym choćby etapie, którym jest zwalczanie oków sklerozy personalistycznej, wyrzyganie z duszy polskiej jej trujących wartości - zadajemy sobie jedno z podstawowych a pierwszych w kolejnym etapie rozwoju naszego ruchu pytanie "Czy Wodzem Zadrugi musi być osoba?" Dla każdego skatoliczałego umysłu musi wydać się niepojętym zadawanie "tak dziwnych czy głupich pytań". Dla skatoliczałych wspakulturowych bezmysłów "wódz to wódz, czyli konkretna osoba, persona i koniec". Zgodnie z zasadą personalizmu ukazaną nam przez Jana Stachniuka mają te skatoliczałe bezmysły rację. Jak powszechnie wiadomo wg Zadrugi to co dla wspakultury jest racją dla kulturalistycznego zadrużanina jest przeważnie bzdurą. Rzucanie "grochem o ścianę" nie jest moją specjalnością i pisząc artykuł opublikowany w "Odali" numer 7 pt. "Czego nam brak?" nie dokonywałem prób w biciu a właściwie rzucaniu rekordów ni to grochem czy też inną fasolą. Wspomniany artykuł był (jak dziś można zauważyć) wypełnieniem "pustego ogniwa" (wg terminologii Jana Stachniuka) jak i zarazem jednym z pierwszych wielu ogniwem w ciągu sędrużnym będącym składową całościowego ciągu mitu zadrużnego. Kolejnym ogniwem jest tenże artykuł. "Każdy mit posiada jemu właściwy cel. Uwzględniając go buduje się system myślowy wytyczający drogi realizacji. Stad też w ramach światopoglądu tworzycielskiego mogą rozwijać się różne szkoły i systemy filozoficzne" (Jan Stachniuk - Stoigniew "Człowieczeństwo i kultura"). Rozważając potrzeby uzupełnienia braków czy też ich naprawy lub przetworzenia na konstruktywne elementy mogące czy też pożądane by uzupełniać nasz ruch zadrużny - postawilem choć na końcu artykułu będącego wypełnieniem pierwszego z ogniw kwestię potrzeby "Wodza Narodowej Wspólnoty Tworzącej". Wyzwalanie się z okowów sklerozy otocznej narzuconej kazdemu z nas przez wiadomą ideomatrycę polakatolickiej wspakultury nie jest rzeczą prostą i tylko bezmysłe persony mogą twierdzić, że jest inaczej. Dowodem na moje twierdzenie jest ich przeczenie temuż twierdzeniu! Pierwsze ogniwo zarysowało dopiero namiastkę problematu, którego brzemię poczęło narastać a którego narodzin może będziemy a nawet powinniśmy być akuszerami w ogniwie drugim czyli w niniejszym zarysie. Jak zapewne domyślacie się, drugie ogniwo kontynuujące poczęty ciąg myślowy (mysłowy - jak u Bronisława Trentowskiego) nie będzie traktowało o osobie (czy też osobistości) ale... no właśnie - o "bezosobowym" (czy raczej niejednoosobowym) bycie. Tenże "bezosobowy" byt to właśnie pojęcie "mem" czy też "mysł", którym jest (idea) mit zadrużny żyjący swym właśnież "bezosobowym" bytem w umysłach co bardziej odkatoliczonych, unarodowionych i dowartościowanych, prawych i dzielnych zadrużan, który to byt nazwałem gdzie indziej (wyżej na tejże stronie) "tęczą zadrużnej świadomości". Nie stoi bynajmniej w sprzeczności z powyższym fakt, że tymże nieosobowym bytem jest pojęcie "embrionu zadrużnego", który może posiadać swój byt osobowy w postaci "sztabu zadrużnej rewolucji kulturowej". Wspomniana już wieloaspektowość pojęć będących twórczymi elementami konstruktywnie i konsekwentnie narastających napięć lawiny aktywności zadrużnej - nie zaprzecza, ale dowodzi swej własnej nie tyle wyższości, co uprawnionej i uprawdzonej kulturalistycznej jedyności na polu uprawy człowieczeństwa wobec miazmatów mieniących i strojących się w szaty humanizmu. Tak więc wiemy już, że nie tylko może, ale powinien (przynajmniej na razie - czasowo tylko taki, bo jednak następne etapy to np. sztab zadrużnej rewolucji kulturowej) istnieć bezosobowy byt jako "wódz". Skatoliczały bezmysł na pewno zapyta z ironicznie głupawym uśmieszkiem na twarzy (licu) "że niby jak to bezosobowy wódz?", "a jak z takim rozmawiać?", "a jak takiego co dopiero słuchać, wykonywać polecenia?", itp bzdurności. Jak zwykle ma rację pętając się w okowach swej sklerozy otocznej i nie zdając sobie sprawy z możliwości istnienia bytów dostępnych postawom tworzycielskim, przez co wolnym od spetryfikowanej bezzmysłowości i dumnie podążającym drogą spełniania swojego człowieczego posłannictwa wyrażanego przez heroiczną, zadrużną postawę wobec bytu. Nie dziwi zadrużanina fakt kłaniania się przez polakatolika, czy też innego wspakulturowca "niepojętym tajemnicom", czy też innym wynurzeniom bezmysłych głowic. Zadruanina to nie dziwi, bo wie na czym polega pojęcie wspakultury, które jaskrawo opisal Jan Stachniuk - Stoigniew w książce o tymże tytule. Zadrużanina nie dziwi też (ani nie wzrusza) fakt, że wspakulturowiec dziwacznie i głupawo przysłuchuje się teorii "bezosobowego bytu wodza". Dlaczego "tajemnica jedynego boga w trzech osobach" nie zadziwia i nie jest czymś nienormalnym dla monoteistycznego polakatolika, również nie jest dla zadruzanina rzeczą zadziwiającą. Zadruga zna mechanizmy działania bezmysłów wspakulturowych. Jak już wspomniałem bezosobowym (wieloosobowym?!) bytem - wodzem może (a właściwie powinien) być "embrion mitu zadrużnego", o czym każdy może przeczytać w...
..."Micie Słowiańskim" Jana Stachniuka. Każdy zadrużanin zna (a przynajmniej powinien znać) to dzieło, więc nie miejsce by tu je przytaczać w całości, choć może parę cytatów należałoby. Jeśli jednak nie czytaliście "Mitu Słowiańskiego" to przeczytajcie to dzieło Stoigniewa. "Mit Słowiański" Jana Stachniuka - Stoigniewa. Potrzeba "trochę" czasu i wytrwałości, ażeby dotrzeć do książki, a właściwie jeszcze (a piszę to w 1999 roku!) maszynopisu Jana Stachniuka pt. "Mit Słowiański", jak również lektur jego wcześniejszych (lub wcześniej wydanych) książek... Nie tyle trudem jest tu dostępność tego dzieła co jego treść. "Mit Słowiański" to rewolucja na skalę nie tylko polską, czy słowiańską; więcej niż światową. Rzekłbym: rewolucja człowieczo - kosmiczna. (Przynajmniej tak roboczo). Tragizm i charyzma w jedni; wlaściwie trudno wyjść z podziwu dla Stoigniewa, że mógł on wyrazić słowami języka polskiego coś, co daleko wykracza po za jego - języka polskiego - możliwości ("leksykalnej percepcji") - wyrażenia tego co w "Micie..." zostało wyartykułowane. Choć na pierwszy rzut oka, zdawałoby się, iż autor omawianego dziela, powtarza się, nie raz szamocąc się w pętach dzisiejszej naszej mowy ojczystej, to nie tylko stara się, ale z pełnym przekonaniem stwarza wizję Nowej Sławii. Więcej! Czytając "Mit Słowiański", odnosi się wrażenie jakby już się w tej przyszłej Sławii było, lub chociażby - a raczej właściwie - stało się u wrót wiodących na jej wyżyny; zważywszy, że po wysunięciu choć na chwilę nosa z nad lektury i spojrzawszy na otaczającą nas rzeczywistość, ogarnia nas zarazem odraza i nienawiść do ogólnie pojętego otoczenia, a zarazem niesamowita, dotychczas niepojęta tęsknica, by uczynić prawdziwym i rzeczywistym świat przyszłej Sławii, którego wizję kreśli z przekonaniem autor na stronicach swojego dzieła. W świetle tych (Jego) wizji, nie tylko zobiektywizowane pojęcia duchowe, biologiczne i materialne, składające się, czy to na dzisiejszą rzeczywistość polską, czy to światową, okazują się bladymi , czy ponurym tworami, czy raczej ich widmami poprzez swój zastój lub niedorozwój twórczy. Również własne dokonania, czyny i ogólnie pojęty żywot autora recenzji tejże, wydają się być nikłymi, dalekimi jeszcze od tej wizji, jaką na kartach "Mitu..." kreśląc roztacza Stoigniew. Gdyby nie kolejność "ogniw" ustalona przez Stachniuka w dziele "Walka o Zasady", czytelnik mógłby nieodpowiednio zinterpretować pewne przekazy - słowa Bogorła (np. jeżeli "Mit..." byłby pierwszą z przeczytanych przez ewentualnego czytelnika książek autorstwa Jana Stachniuka) lub dojść np. do wewnętrznego samorozdarcia spowodowanego nieprzygotowaniem na uderzającą, wręcz wstrząsającą miejscami szczerością technik realizacyjnych, nie tyle proponowanych, co zalecanych przez autora "Mitu Słowiańskiego". Trudno okreoelić, kto i jakie, może odnieść obrażenia psychiczne, że (dokładniej) o obrażeniach sfery moralno - emocjonalnej (szerzej) nie wspomnę... Stachniuk jest nacjonalistą - prapatriotą. Zdawać by się mogło, iż "ktoś" szczerze dążący do (cytuję) "wyrzygania dotychczasowego dorobku kulturowego narodu", jest nie tyle nacjonalistą, co wrogiem narodu. Nic bardziej mylnego i zwodniczego. Wizje i techniki ich realizacji, Stoigniew kreśli nader zdroworozsądkowo, skrupulatnie, konsekwentnie i konstruktywnie. Takie jest moje zdanie. Przynajmniej dziś (przypominam - piszę to w roku bezpańskim 1999). Czem prędzej przeczytacie "Mit Słowiański" i "Drogę rewolucji kulturowej w Polsce", tem prędzej przyczynicie się swoimi postawami ku realizacji wspaniałej, potężnej, opromienionej wolą tworzycielską Polski i Slawii!
Gorazd Bróg Bogdanowic - Aristos Grodu Jarotan