Rytm buntu pokoleń
Ostatnie trzy przeszło stulecia naszej historii dają się sprowadzić do dziejów wyniszczania substancji narodu, a przede wszystkim jego masy biologicznej przez system kulturalny katolicyzmu. Mamy z jednej strony substancję narodu, a więc masę biologiczną o pewnych właściwościach stałych, rasowych, z tej masy biologicznej wyrastający folklor, język, organizację plemienną i ziemię polską; z drugiej strony system kulturalny wyrosły na pograniczu Afryki i Azji, a następnie wycyzelowany przez południowe, romańskie narody – katolicyzm.
Przewrót kulturalny w końcu XVI w. polegał na przeniknięciu katolicyzmu do najgłębszych ośrodków nerwowych substancji narodu. Przenikniecie to było tak zasadnicze, iż wszelka świadomość samorodna, z rdzenia substancji wykwitająca, została bezlitośnie zniszczona. Na opustoszałym cmentarzysku pierworodnej, rodzimej polskości rozgościł się świat duchowy katolicyzmu. Kazał nam uwierzyć, że on jest właśnie polskością. Umarli nie mówią i nie protestują. Nowa kategoria kulturalna, zaszczepiona na żywym Polaku, rozpoczęła przekształcanie swego podłoża w myśl swych ideałów.
To zaszczepienie na żywej masie biologicznej substancji narodowej obcej sadzonki duchowej było głęboko antynomiczne; stąd też mamy pierwszą antynomię naszych dziejów, wykreślającą szlaki degradacji Polski.
Sens istnienia narodu, jako kategorii historycznej, polega na twórczości. Substancja narodu elementy twórczości w sobie zawiera. Jeśli natomiast dzieje ostatnich stuleci Polski budzą w nas palące uczucie upokorzenia, to winniśmy dokładnie wiedzieć co jest tego przyczyną. Gniew rozsadzający nasze serca nie może się wyładować w wybuchu fajerwerku. Cios musi być celny i skuteczny.
Ideały kontemplatywne personalizmu katolickiego, zaszczepione w masę biologiczną narodu, musiały śmiertelnie ugodzić w wolę ku twórczości. Jest to rzecz jasna, która z jaskrawą perfidią w żywe oczy próbuje się zakłamać; bo gdzież może istnieć to, co my nazywamy wolą twórczości w świecie zewnętrznym, gdy w wydawnictwie instytucji katolickiej, propagującej ideały, w książce prof. K. Adama pt. „O istocie katolicyzmu” na str. 301 czytamy: „duchowi katolicyzmu obca jest służba temu światu z zasady”. Albo dalej (str.302) „katolikowi życie doczesne wydaje się zbyt mało ważne”. Jest to ton całej literatury katolickiej, wyjąwszy te jej działy, gdzie istnieje świadome, a roztropne przystosowanie się do maści klienta.
Katolicyzm wyniszczał przede wszystkim postawy twórcze, dynamiczne człowieka. Bo cóż się stać mogło z postawą heroiczną, twórczą w naturze ludzkiej, gdy system wychowawczy wg Adama nakazywał „rzeczy doczesnych używać tylko o tyle, o ile się to przyczynia do osiągnięcia swego celu ostatecznego, najwyższego”. A wiadomo, że ten najwyższy cel, tylko w skupieniu, ciszy, modlitwie i kontemplacji mógł być osiągnięty.
W kleszczach takiego systemu wychowawczego, „dynamicznie” stosowanego, powstały główne cechy charakteru narodowego – personalizm ścieśniony i wola wegetacji. Kazano nam być dumnymi z tego straszliwego kalectwa duchowego. Popęd twórczy w naturze Polaka uległ stłamszeniu, zdławieniu i przeszedł w chorobliwe kompleksy, wyznaczające drugorzędne cechy charakteru narodowego.
Dławienie wrodzonych popędów musi być połączone z pokonaniem pewnego oporu. Popęd twórczy w jego szczegółowej postaci, jako instynkt woli sprawczej, podporządkowania, walki i samopoczucia, zepchnięty przez system wychowawczy z powierzchni polskiego życia w głąb podświadomości jednostek, musiał stamtąd wywierać pewien stały nacisk. Przez niektóre szczeliny w psychice jednostki wydobywały się na zewnątrz skaleczone twory; zawadiackość, przekora, dyletantyzm, serwilizm, cierpiętnictwo, honorność itp.
Zepchnięte w podziemia świadomości postawy twórcze, dynamiczne, wywierać musiały nacisk, stwarzając pewien stan niespokojnego napięcia. Świat niezmąconej pogody, uzyskiwany przez personalizm ścieśniony i wolę wegetacji spoczywał na podminowanym gruncie stłamszonych, wykoślawionych instynktów dynamicznych, składających się na popęd twórczy, umiejscowiony w masie biologicznej narodu. Dotykamy niezmiernie ważnego zagadnienia; sprowadza się ono do stwierdzenia, iż, równolegle do rzeczywistości stwarzanej przez katolicyzm w życiu polskim, istnieje półcmentarzysko sił twórczych substancji narodowej, które nie mogąc się wydobyć na powierzchnię, wywierają z podziemi duchowych stały nacisk.
Napięcie panujące w podziemiach duszy zbiorowej narodu, to są właściwe elementy rodzime polskości, skazane na poniewierkę i poniżenie, przez panujący system światopoglądowy.
Znamieniem owego napięcia jest brak jakichkolwiek form pojęciowych, pozwalających nam je zrozumieć. Przyczyna tego jest prosta; wszystko co jest twórcze, męskie, nie mogło się zmieścić w polskiej ideologii grupy. Postawa woli twórczej została starta z oblicza ziemi, wepchnięta w ciemne zakamarki duszy ludzkiej, jako grzech, pokusa marności doczesnych i dlatego nie było dla niej nawet formy myślowej, słowa dla jej określenia, a tym bardziej jakiegoś systemu myślowego. Stąd też treści psychiczne, z głębin duszy polskiej wywierające napięcie były ślepe. Świadomość katolicka istnienia ich „nie uwzględniała”.
Stałe napięcie ma tendencję do wyrównywania się, do periodycznego wyładowania. W warunkach życia polskiego przyjąć to musiało postać periodycznych eksplozji. Jest nie do pomyślenia by siły twórcze polskiej masy biologicznej, gwałcone przez żyjący n niej system, nie ujawniały swego oporu. Im bardziej katolicyzm próbował ziścić swój ideał parafii narodu polskiego, tym bardziej róść musiał opór ze strony substancji narodowej; opór ten nie mógł wyrazić się w kategoriach pojęć, gdyż w tej sferze monopolistycznie panowała świadomość katolicka; opór wyrazić się musiał tylko w wewnętrznym odruchowym, ślepym napięciu, w dążności do eksplozji zdławionych popędów dynamicznych. Stłumione aktywności substancji narodowej szukały na ślepo ujścia.
Aktywności te są złączone z żywym człowiekiem. Jako taki, posiada on w samym życiu tylko pewien okres najwyższej sprawności fizycznej i umysłowej. W jakimś okresie swojego życia jednostka reprezentuje najwyższy ładunek sił witalnych i skłonność do ich wyładowania. Gdy spojrzymy na ciąg pokoleń to zauważymy, że eksplozja aktywności pewnego pokolenia wyładowuje siły w ten sposób, iż obok rocznika, stojącego u szczytu sprawności i energii, skupiają się roczniki o niższej niż on witalności; z jednej strony zbyt młode, z drugiej strony już nieco ociężałe. Następne nagromadzenie energii, równe co do potęgi poprzedniej eksplozji, nastąpić może dopiero po upływie całej generacji, tj. za lat 30-40. Opór substancji narodowej przeciw niszczącemu ją systemowi światopoglądowemu, wyrażający się w głębokim, ślepym napięciu wewnętrznym, znajdował swoje ujście w prawidłowych eksplozjach, powtarzających się co generację. Prawidłowość ta powstała dzięki pierwszemu wyładowaniu się w odruchowym wybuchu stłumionych, ślepych, pozbawionych wszelkiej organizacji sił. O pierwszej eksplozji stłumionych sił substancji narodu, zadecydować mogły momenty przypadkowe; następne jednak posiadają w pełni prawidłowość rytmu.
Przyjąć możemy jako pewnik, iż pierwszym buntem polskim przeciw nędzy istnienia, była Konfederacja Barska. Szereg następnych eksplozji następuje regularnie co generację. I tak:
lata 1764-68 – Konfederacja Barska,
lata or r. 1794 – Kościuszko i Legiony Dąbrowskiego,
lata 1830-31 – Powstanie Listopadowe,
lata 1863-64 – Powstanie Styczniowe,
rok 1905 – Akcja bojowa P.P.S., Piłsudski.
Jak widzimy, odstępy pomiędzy każdym wybuchem aktywności narodu, wynoszą 33-40 lat. Niektóre z nich pozornie dadzą się wyjaśnić zbieżnością z wypadkami politycznymi Europy, lub działaniem określonych, konkretnych przyczyn.
Niewątpliwym jest, iż wzbierające napięcie psychiczne grupowało wokół siebie pewne elementy, które historyk, nieświadomy prądów, nurtujących w podświadomości milionów (też pozbawionych zdolności określenia swych stanów duchowych w sposób trafny), traktować musiał „przyczyny. Każda taka eksplozja była faktem ogromniej doniosłości, zmuszającym do zmiany kierunku nurtu aktualnego życia, wplatając go w swój rytm, pociągając w swój wir. Dla umysłu badawczego związki te plątały się i gmatwały w sposób dostatecznie zawiły, by nie dostrzec istotnej siły motorycznej danego wielkiego zdarzenia. Prawie każda z tych eksplozji jest sprzeczna z kategorią zdrowego rozsądku. Konfederaci barscy walczyli o wszystko oprócz tego, co by naprawdę tę wielką eksplozję logicznie uzasadniło. Powstanie Listopadowe było wyraźnie sprzeczne z polską racją stanu. Dla powstanie styczniowego znajdziemy najmniej podbudowy, już nie tylko logicznej, ale wprost zgodnej z jakimśkolwiek rozsądkiem. Prawo buntu pokoleń, jako ślepe, nie potrzebuje się kłopotać o zgodę z logiką i rozsądkiem – wszak od poprzedniej eksplozji minęło 33 lata, to wystarcza za wszelkie racje.
Nic więc dziwnego, iż dla umysłów trzeźwych, badających oda powstania, nie do przyjęcia była alogiczność tych zjawisk; trzeba było je tłumaczyć ciemnymi intrygami masonów lub innych potencji nieznanych. W medycynie dawniejszej takim narzędziem były „humory”, później „witaminy”, a dziś „hormony”.
Ostatnia eksplozja miała miejsce około 1905 r. Przedłużyła się ona aż do Wojny Światowej, wciągając w swoją orbitę szereg dalszych młodych roczników. Kolejna więc eksplozja nastąpić powinna z pewnym opóźnieniem. Nastąpić to powinno około 1945 r. Znaczy to tylko, iż około tego roku skaleczona żywotność masy biologicznej narodu odczuwać będzie największe napięcie wewnętrzne. Oznaki tego już dziś możemy dostrzegać.
Będzie to jednak eksplozja odmienna od wszystkich poprzedzających. Po raz pierwszy nie będzie ślepa.
Fatalna siła będzie wreszcie wyraziście określona. Eksplozja nie będzie kolorowym i jałowym gejzerem, lecz gwałtownym, w blasku błyskawic odbywającym się, zbawczym zabiegiem chirurgicznym.