"Zadruga - eine volkische bewegung in Polen" St. Potrzebowskiego
Bonn 1982, ss. 325
Do zdecydowanie upośledzonych zagadnień - pod względem zainteresowania krajowej historiografii - należały do niedawna dzieje nacjonalizmu polskiego. I jakkolwiek w ostatnim czasie sytuacja ta się zmienia, przy czym za przełomowe wydarzenie należy uznać ukazanie się monografii R. Wapińskiego (1), nie oznacza to, by wyeliminowane zostały wszystkie białe plamy. Do takich należą dzieje ugrupowań nacjonalistycznych o proweniencji pozaendeckiej. Brakowi zainteresowania ze strony historyków sprzyja w oczywisty sposób fakt, iż na ów pozaendecki nurt polskiego nacjonalizmu składały się na ogół twory efemeryczne, o znikomych wpływach w społeczeństwie, nieporównywalnych z pozycją Narodowej Demokracji. Stanowiły jednak dla niej, przynajmniej potencjalnie, alternatywę ideologiczną i programową. Z tych też względów nie powinny umykać z pola obserwacji badaczy, zwłaszcza, że niejednokrotnie dysponowały rozwiniętą doktryną ideowo-polityczną i sprecyzowanym programem.
Atutem recenzowanej książki Potrzebowskiego jest to, że trafia ona w istniejącą lukę. Autor zajął się dziejami "Zadrugi", niewielkiej grupy skupionej wokół wydawanego od jesieni 1937 r. miesięcznika o tej samej nazwie. Pracę swą podzielił na 5 rozdziałów, z których I poświęcił duchowym protoplastom "Zadrugi"; II - jej twórcy, Janowi Stachniukowi; III - narodzinom i ewolucji ruchu. Rozdz. IV traktuje o relacji "naród-człowiek" w ideologii "Zadrugi". Wyodrębnienie tego akurat zagadnienia przez autora należy uznać za zabieg niezwykle trafny, jako że w istocie stanowi ono oś doktryny Stachniuka. Więcej wątpliwości wzbudza ostatni rozdział, gdzie Autor stara się dowieść zbieżności między "Zadrugą" a niemieckim ruchem Ericha i Mathildy Ludendorffów.
Baza źródłowa pracy nie jest zbyt wielka, co nie powinno dziwić, jako że obiekt badań stanowiły poglądy niewielkiego środowiska politycznego, działającego w dodatku dość krótko. Autor starał się ją rozszerzyć, docierając także i do takich wypowiedzi, które nie ukazały się drukiem. Podstawowym źródłem, na którym się oparł, jest publicystyka grupy "Zadrugi", konfrontowana ze współczesnymi "Zadrudze" polemikami i dyskusjami prasowymi. Zamieszczony wykaz literatury uzupełniającej sprawia wrażenie doboru dość przypadkowego - co prawda Autor zastrzega się, że nie jest to pełny wykaz, lecz jedynie wybór. Składają się nań prace polskich filozofów mesjanistycznych i słowianofili z I połowy XIX wieku, monografie poświęcone początkom Słowiańszczyzny oraz literatura nt. niemieckiego ruchu Ludendorffów.
Cechą wyróżniającą koncepcje "Zadrugi" spośród innych doktryn nacjonalistycznych był agresywny antyklerykalizm, wyrażający się we wrogim stosunku nie tylko do instytucji Kościoła, ale i religii w ogóle. Tendencja ta, widoczna już we wczesnych pracach teoretyka i twórcy grupy, Jana Stachniuka, stopniowo zaznaczała się coraz mocniej. I tak katolicyzm obarczano winą za nasze wady i bolączki narodowe, w szczególności zaś za opóźnienie cywilizacyjne wobec Zachodu. Tragedia Polski rozpocząć się miała wraz ze zwycięstwem kontrreformacji. W gruncie rzeczy jednak uważano, iż zło tkwiło o wiele głębiej, w samej istocie religii chrześcijańskiej, z właściwym jej personalizmem, skłaniającym do rozumowania w kategoriach dobra jednostki, nie zaś wspólnoty. Wady chrześcijaństwa właściwe były, zdaniem Stachniuka, również i innym wielkim religiom: buddyzmowi, hinduizmowi i islamowi. We współczesnej mu Polsce tę błędną, determinowaną przez religię postawę, wyznawać miał ogół społeczeństwa, w tym wszystkie partie polityczne, nie wyłączając Narodowej Demokracji. Postaw tej ostatniej zasługiwała - jak uważano - na szczególne napiętnowanie, jako zdrada właściwego nacjonalizmowi posłannictwa, wyrażającego się w dążeniu do potęgi narodu i odrzucaniu wszystkiego, co potęgę tę krępuje. Droga naprawy wieść miała, zdaniem "Zadrugi", poprzez odrzucenie katolicyzmu, przebudowę społeczeństwa jako całości oraz przekształcenie każdej jednostki tak, aby pojmowała swoje życie w sposób "heroiczny" identyfikując się w pełni ze wspólnotą narodową, stapiając z nią w jedność. Wówczas naród przekształcić się miał w nową jakość - "nadnaród". W swoistym tyglu roztopić się miała nie tylko indywidualność ludzka (zdaniem Stachniuka, "nowy człowiek" miał się w ten sposób upodobnić do bohaterów helleńskich), ale i dotychczasowe narody. Finałem tego procesu - w którym "Zadruga" upatrywała dla naszego narodu (i innych Słowian) szansę wyprzedzenia pozostałych nacji - miało być powstanie dynamicznego "nadnarodu" słowiańskiego.
Słusznie wskazuje Autor na zwartość doktryny "Zadrugi", logikę i wzajemną spójność wskazań ideowych i programowych z filozoficznymi i światopoglądowymi. Pod tym względem tworzyła ona hermetyczną całość, zamkniętą tak silnie, że nawet kataklizm II wojny światowej nie wprowadził do niej zasadniczych korekt. Analizując doktrynę "Zadrugi", Autor nie rozrywa jej ciągłości cenzurą 1939 czy 1944 r. i zabieg taki, w innym wypadku bardziej niż wątpliwy, tutaj wydaje się jak najbardziej na miejscu.
Wiele innych też budzi jednak wątpliwość, i to niekiedy bardzo poważne. Źródeł ideowej inspiracji "Zadrugi" upatruje Autor: 1. W twórczości entuzjastów Słowiańszczyzny z XIX w. (s. 27-44): Kazimierza Brodzińskiego, Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego, Augusta Bielowskiego, Seweryna Goszczyńskiego, Ryszarda Berwińskiego, Bronisława Trentowskiego, Józefa Hoene-Wrońskiego; 2. We wczesnej publicystyce Narodowej Demokracji (s. 14-21), głoszącej kult walki, dalekiej od późniejszego respektu dla religii i Kościoła, wskazującej na korzyści wynikające z młodości cywilizacyjnej Polski. Podobne wątki zawarte były w twórczości Wyspiańskiego. 3. Na ideowym obliczu "Zadrugi" wycisnęło swe piętno także widoczne już w pierwszych latach niepodległości odrodzenie zainteresowania Słowiańszczyzną, stosunkowo najwyraźniejsze w twórczości plastycznej (Zofia Stryjeńska, Stanisław Jakubowski, Stanisław Szukalski), ale i występujące w publicystyce (s. 45-49).
Wprawdzie wywód ten podparł Autor cytatami, mającymi świadczyć o pokrewieństwie koncepcji, lecz nie rozwiewa to wszystkich nasuwających się tu wątpliwości. Czy rzeczywiście np., zważywszy nieporównywalność kontekstu historycznego, można uznać "Zadrugę" za kontynuatora romantycznych mesjanistów z I połowy XIX w.? Czy nie mamy tu do czynienia z mitem, próbą kreowania własnej tradycji przez ruch polityczny? Nie sposób zresztą zauważyć, iż poza "Zadrugą" nawiązywano do romantycznej filozofii w stopniu niekiedy znacznie większym. Dość powołać się na twórczość Jerzego Brauna, którego nazwisko w książce Potrzebowskiego, niestety nie padło. Nie padło również nazwisko Mieczysława Suchockiego, a szkoda, gdyż mogłoby ilustrować pewną popularność mitu słowiańskiego również wśród młodzieży związanej dotąd z endecją.
Nie wydaje się, aby można było sprowadzać źródła inspiracji duchowej "Zadrugi" wyłącznie do przywołanych przez Autora trzech punktów odniesienia. Autor zbytnio chyba deprecjonuje znaczenie związków, łączących Stachniuka z szeroko rozumianą lewicą. Odnotowuje takie fakty z jego biografii, jak działalność w prorządowym Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej, ugrupowaniu o wyraźnie lewicowym - na tle innych organizacji studenckich owego czasu - charakterze; przyjaźń z Feliksem Widy; kontakty ze znanym ze swojego antyklerykalizmu prof. Henrykiem Ułaszynem - ale ich szerzej nie komentuje. Deprecjonuje znaczenie marksizmu jako jednego ze źródeł ideowego natchnienia Stachniuka (Zum Marxismus bemerkte Stachniuk nur zusatzlich...), wskazując, iż marksizm nie był twórczy i potrzebne mu pojęcia mógł Stachniuk zaczerpnąć gdzie indziej (s. 67-68). W świetle wczesnej publicystyki twórcy "Zadrugi" teza ta jest jednak trudna do utrzymania. Pomijając nawet bardzo wyraźną jego fascynację doświadczeniami radzieckimi (2), rzuca się w oczy operowanie przezeń terminami, jak "kapitalizm epoki imperializmu", nacjonalizm "proletariacki", "klasa społeczna", "społeczeństwo bezklasowe"; uznanie za awangardę narodu klasy robotniczej (3) itp.
Autor zaprzecza związkom ideowym "Zadrugi" z faszyzmem, przytaczając wypowiedzi świadczące o krytycznym stosunku Stachniuka do faszyzmu włoskiego i hitleryzmu (s. 68-69). Problem ten wydaje się jednak bardziej złożony. Stachniuk istotnie krytykował faszyzm i hitleryzm, lecz z kontekstu jego wypowiedzi wynika, iż miał mu za złe nie tyle kierunek politycznego kursu, ile nadmierną, jego zdaniem, kompromisowość (4). Innymi słowy, nie droga była błędna, lecz to, że zatrzymano się w jej połowie. Charakterystyczne, że wyżej cenił Stachniuk "dynamiczny" hitleryzm od włoskiego faszyzmu, nie mówiąc już o "wegetacyjnych" reżimach Hiszpanii i Portugalii (5). W opinii współczesnych "Zadrudze", również w kołach prawicowych, żywa była opinia o pokrewieństwie ideowym "Zadrugi" z hitleryzmem. Nie podejmując w tym miejscu dyskusji na temat trafności owej opinii, zaznaczyć warto, iż sprzyjał jej rzucający się w oczy biologizm koncepcji Stachniuka oraz sposób ujęcia "mitu" słowiańskiego, nieodparcie nasuwający skojarzenia z tym, co działo się za miedzą. Nie sposób tutaj nie wspomnieć o rasistowskich wtrętach w publicystyce "Zadrugi", niekiedy bardzo drastycznych, znacznie bardziej niż w enuncjacjach środowisk wywodzących się a endecji. Wypowiedzi tego rodzaju wychodziły nie tylko z pod pióra St. Szukalskiego, z którym "Zadruga" przestała współpracować - wbrew temu, co zdaje się sugerować Autor (s. 86 - 87) - raczej z powodu nadmiernych ambicji politycznych znanego rzeźbiarza, a nie jego ekstremizmu. W każdym razie zdystansowanie się "Zadrugi" od Szukalskiego nie położyło kresu enuncjacjom o jednoznacznie rasistowskim wydźwięku, wskazujących na chrześcijaństwo jako oręż żydowski w walce o panowanie nad światem, a nawet na niepełnowartościowość narodu polskiego, jako "skażonego" domieszką krwi żydowskiej (6). Wspólna dla "Zadrugi" i ruchów faszystowskich była niechęć do ideologii liberalnej i systemów demokratyczno - parlamentarnych, postulat totalnego państwa (7) oraz militaryzacja życia społecznego.
Czym więc była "Zadruga"? Zgodnie z jej własnymi deklaracjami należało uważać ją za ruch nacjonalistyczny. Autor używa określenia "eine völkische Bewegung" (s. 2), akcentując różnicę między nacjonalizmem a "volkizmem" - jeżeli można tu z braku polskiego odpowiednika posłużyć się neologizmem. Narodziny "volkizmu" wiąże z rozczarowaniem "radykalnie usposobionych" nacjonalistów do "niekonsekwencji" nacjonalizmu, tolerującego "kosmopolityzm" chrześcijaństwa (s. 3). Propozycja rozróżnienia nacjonalizmu i "volkizmu" wydaje się interesująca, chociaż dyskusyjna. Można mieć wątpliwości, czy stosunek do chrześcijaństwa stanowi tu wystarczające kryterium. Dla Autora wszakże rozróżnienie to jest istotne, ułatwia bowiem uzasadnienie innej, bardzo już wątpliwej tezy. Stara się on wykazać istnienie głębszych analogii między "Zadrugą" a niemieckim ruchem Ludendorffów, łączącym mistycznie pojmowany nacjonalizm z przekonaniem o szkodliwości chrześcijaństwa. Być może czyni to z myślą przybliżenia problematyki pracy czytelnikowi niemieckiemu, ale i to nie może uprawomocnić zabiegu, sprowadzającego się do porównywania tego, co nieporównywalne. Podobieństwo doktryn, dość zresztą - jak przyznaje sam autor - względne, nie powinno przesłaniać zasadniczych w tym przypadku różnic. Neopoganizm niemiecki był ruchem o szerokim zasięgu, rozgałęzionym i silnie zakorzenionym w społeczeństwie niemieckim. Legitymując się ciągłością rozwoju, nie potrzebował - inaczej niż "Zadruga" - wyszukiwać sobie, niejako na siłę, XIX-wiecznych antenatów. Zainteresowanie starożytnościami germańskimi było w Niemczech nieporównanie silniejsze niż prasłowiańszczyzną w Polsce i rozpoczęło się o wiele wcześniej (8). Bunt przeciw religii był w środowiskach nacjonalistycznych tym łatwiejszy, że nie stanowiła ona w Niemczech - inaczej niż w Polsce - czynnika narodowej jedności.
W Polsce neopoganizm wegetował na marginesie życia politycznego. Jego XIX-wieczne tradycje wydają się naciągane; pojawił się późno, a ożywił dopiero w latach 30-tych. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż impulsem był tu sukces Hitlera, dowodzący nośności społecznej mitologii rasowej. W porównaniu z niemieckim, neopoganizm polski uznać należy za zjawisko wyraźnie wtórne. Andrzej Paczkowski wymienił "Zadrugę" wśród działających w Polsce ugrupowań narodowo-socjalistycznych (9) i ta klasyfikacja wydaje mi się trafniejsza od propozycji Potrzebowskiego. Analiza postulatów programowych, powstających w środowisku "Zadrugi" przed wojną, unaocznia, jak dalece była ona dzieckiem swego czasu, specyficznej atmosfery lat poprzedzających wybuch wojny. Autora pracy interesowała jednak raczej płaszczyzna światopoglądowo-filozoficzna niż programowa. Sądzę, że w swej analizie nazbyt oderwał się od ziemi. Gdyby tego nie uczynił, być może powstrzymałby się przed snuciem nazbyt ryzykownych analogii.
Podczas lektury książki Potrzebowskiego, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie potrafi on zachować stosownego dystansu wobec przedmiotu swoich badań. Widoczną w pracy tendencję do odmitologizowania "Zadrugi", a nawet oczyszczenia jej z ciążących zarzutów można byłoby jeszcze tłumaczyć właściwym ujęciom naukowym dążeniem do obiektywizmu - lecz co powiedzieć o posługiwaniu się przez Autora specyficznym, właściwym "Zadrudze", a wypracowanym jeszcze przez Stachniuka przed wojną aparatem pojęciowym i językiem? Widać to wyraźnie w zamieszczonym na końcu pracy streszczeniu w języku polskim, gdzie pojawiają się tak rażące dziwolągi językowe jak: "wspakultura", "zadrużny punkt widzenia", "dzieło zadrużne", "zadrużanie", "Sławowie" lub "Sławianie" zamiast Słowian, "nadnaród sławski" itp.; bez cudzysłowu lub zaznaczenia w inny sposób dystansu wobec opisywanego zjawiska. Truizmem byłoby dowodzić, iż podobna fascynacja musiała pozostawić ślady i na tezach pracy. Jest ona o tyle niezrozumiała, że obiektem fascynacji stała się doktryna programowo antyhumanistyczna, wypowiadająca walkę całemu dorobkowi naszej cywilizacji. To prawda, że zwartość i logika tej doktryny mogą imponować, lecz osiągnięto je za cenę sprowadzenia całego bogactwa zjawisk, składających się na rzeczywistość społeczną, do jednego mianownika, na dodatek takiego, który sprawia wrażenie wybranego zgoła przypadkowo.
Reasumując: praca Potrzebowskiego wypełnia, acz w stopniu niedostatecznym, istotną lukę w naszej wiedzy o przeszłości i w tym należy upatrywać jej główną zaletę. Posiada jednak bardzo poważne usterki, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego.
POLEMIKI
Po ogłoszeniu przez K. Kawalca recenzji pracy S. Potrzebowskiego pt. ZADRUGA - EINE VOLKISCHE BEWEGUNG IN POLEN, Bonn 1982 (Sobótka, 1986, nr 3) do Redakcji napłynęły listy, które publikujemy wraz z odpowiedzią Autora recenzji.
Książka S. Potrzebowskiego, wychowanka Uniwersytetu Wrocławskiego, jest dysertacją doktorską przedstawioną na Uniwersytecie w Moguncji w r. 1982. Uzyskany tam przez autora stopień doktora został nostryfikowany na Uniwersytecie Wrocławskim w r. 1983. Książka była więc przedmiotem kontroli naukowej, przeprowadzonej przez kompetentnych znawców, i to na dwu uniwersytetach europejskich. K. Kawalec w swej recenzji - rzecz znamienna - nie informuje o tym czytelników. Cui bono? Recenzja ta (4 bite strony drobnego druku), jak każda recenzja, stanowi swego rodzaju papierek lakmusowy wiele mówiący o krytykowanym autorze i o jego talencie argumentacyjnym, a także wiedzy i kulturze. K. Kawalec poczynił w swej recenzji niemało trafnych spostrzeżeń i pochlebnych ocen., nie szczędząc jednocześnie uwag nieraz mocno krytycznych. Taka wszak jest rola recenzenta. Ale i sam nie ustrzegł się nieścisłości - jakby nie rozumiał biegu myśli autora, stawia znak równości między "chrześcijaństwem" a "katolicyzmem", tak jakby nigdy nie było Jana Husa i Marcina Lutra ani Maxa Webera czy Alaina Peyrefitte`a, ani Nietzschego, ani Anatola Łunaczarskiego.
Zupełnie jednak zaskakujący jest cały przedostatni akapit recenzji, z którym nikt rozsądny nie może się zgodzić. Przede wszystkim neologizmów wprowadzonych przez Jana Stachniuka, twórcę "Zadrugi", nie można nazywać "rażącymi dziwolągami językowymi". Neologizmy te (np. wspakultura, zadrużny) zostały utworzone zgodnie z zasadami słowotwórstwa polskiego (vide prof. Henryk Ułaszyn) i są nie od dziś używane przez wielu autorów np. Antoniego Wacyka, doc. dra Jacka Majchrowskiego, dra Bogumiła Grotta, M. S. Czarnowskiego.
S. Potrzebowski, jak o tym świadczy jego książka, a co potwierdza recenzent, uznał wywody Stachniuka za całkowicie trafne, a jego oryginalne koncepcje za intelektualne osiągnięcia nieprzemijające, a mające znaczenie uniwersalne. Świadczy to uczciwości intelektualnej Potrzebowskiego. Recenzent nazwał to jednak „niezrozumiałą fascynacją” i pisze oto tak: „Jest ona o tyle niezrozumiała, że obiektem fascynacji stała się doktryna programowo antyhumanistyczna, wypowiadająca walkę całemu dorobkowi naszej cywilizacji”. Zdanie to wprawia wprost w osłupienie. Sine ira et studio treść dzieł Stachniuka jest przepojona pełnym werwy humanizmem, apoteozującym wszak kulturę helleńską, epokę Renesansu i Reformacji, i „bardzo wyraźną jego fascynacją doświadczeniami radzieckimi” (jak pisze recenzent w poprzednich partiach swej recenzji). Czyż to wszystko nie należy do dorobku naszej cywilizacji? Jan Stachniuk walczył z bronią w ręku z hitleryzmem w Powstaniu Warszawskim, był parę razy ranny i został odznaczony Krzyżem Walecznych. Nazywanie działalności Stachniuka „antyhumanistyczną” jest obelgą dla twórcy „Zadrugi” i samozwańczą dyskwalifikacją dra Potrzebowskiego, oraz postawieniem pod znakiem zapytania kwalifikacji humanistów, którzy brali udział w przewodzie doktorskim i procesie nostryfikacji. Brakuje mi słów na określenie tego rodzaju stanowiska w recenzji.
Warto w końcu dodać, że książka Potrzebowskiego była recenzowana przez doc. dra Jacka Majchrowskiego na łamach „Dziejów Najnowszych”, nr 2 w r. 1984, oraz przez dra Bogumiła Grotta w „Przeglądzie Humanistycznym”, nr 1 / 2, w r. 1986.
Pominę tu ów zbiorek nieporozumień, wmówień i nierozumień, jaki składa się na książkę o Zadrudze, którą to książkę recenzuje K. Kawalec. Interesują mię jedynie własne jego sądy o Zadrudze. Wypunktować je można tak:
Zdarzyło się, że w tym samym mniej więcej czasie ukazały się w naszej literaturze naukowej dwa odrębne omówienia pracy Stanisława Potrzebowskiego, stanowiącej monografię ruchu filozoficznego Zadrugi pt. „Zadruga – Eine Völkische Bewegung In Polen”, wydanej nakładem Instytutu Stosowanej Historii Społecznej, Bonn 1982 r.
Kto zacz Stanisław Potrzebowski i dlaczego wydał swą pracę w Bonn, w języku niemieckim? Absolwent Wydz. Filozoficzno – Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendysta, który dla wyjaśnienia ewentualnych paralel Zadrugi z niemieckimi ruchami nacjonalistycznymi podjął kontynuację studiów doktoranckich na uniwersytecie w Moguncji. Nie potwierdziwszy owych paralel, ocenił Zadrugę jako oryginalny polski nurt inelektualno – światopoglądowy.
Omówienie I – Bogumiła Grotta – opublikowano w „Zeszytach Naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego” DCCLXXV – Studia Religiologica – z. 15, pt. „Neopogańska doktryna Jana Stachniuka – Stoigniewa jako przedmiot zainteresowania religioznawcy”, wyd. PWN Warszawa – Kraków 1986.
Omówienie II – Krzysztofa Kawalca – recenzja: S. Potrzebowski, „Zadruga – Eine Völkische Bewegung In Polen”, Bonn 1982, ss. 325, opublikowana w Śląskim Kwartalniku Historycznym „Sobótka”, Rocznik XLI (1986), nr 3, wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1986.
Obydwa teksty zostały oparte na tej samej pracy Stanisława Potrzebowskiego, nie publikowanej jeszcze w języku polskim i obydwaj autorzy powołują się na znajomość omawianego ruchu, zwanego dziś Kulturalizmem, a w szczególności dorobku pisarskiego jego twórcy Jana Stachniuka.
Jakże odmienne natomiast są ich podejścia i oceny, i jakże różny warsztat naukowy. Podczas gdy Bogumił Grott syntetycznie analizuje całokształt tego dorobki i stara się go pogłębić, znajdując wiele problemów jeszcze nie dopowiedzianych i wymagających dalszych dociekań. Krzysztof Kawalec wybiera z tak obszernego problemowo materiału niektóre elementy fragmentarycznie, z tendencją do zaszufladkowania Zadrugi i samego Stachniuka do istniejących już schematów pojęciowych o wartości obiegowej. I tu autor popełnia pewne błędy merytoryczne.
Cóż stwierdza Krzysztof Kawalec o Zadrudze w swej recenzji o pracy Stanisława Potrzebowskiego: docenia historyczność pojawienia się Zadrugi, jakkolwiek zaszeregowuje ją do „tworów efemerycznych o znikomych wpływach w społeczeństwie”, kwestionuje, może i słusznie, zbytnią tendencję autora monografii w przyrównywaniu Zadrugi do niemieckiego ruchu Ludendorfów, co zresztą Potrzebowski ujął raczej jako argument przeciwstawny do możliwości przyrównywania Zadrugi do ruchów nacjonalistyczno – totalitarnych.
Niesłusznie natomiast określa, że „obiekt badań stanowiły poglądy niewielkiego środowiska politycznego”, ponieważ Stachniuk i jego grupa odcinali się zdecydowanie od działań politycznych, a to w szczególności dla zachowania niezależności tworzonych zasad światopoglądowych. Stąd właśnie odcięcie się od kierunków zaangażowania Szukalskiego na łamach „Kraka” czy stronnictwa Widy – Wirskiego, błędnie ocenia Zadrugę „spośród innych doktryn nacjonalistycznych...”, „jako wroga religii w ogóle” - wszak Stachniuk w swym schemacie determinujących się elementów światopoglądu stawia pojęcia religijne na miejscy pierwszym, przy czym w jego definicji religia jest systemem odpowiedzi na podstawową potrzebę człowieka – określenia sensu swojego istnienia, a zatem ponadosobowej wartości celu życia ludzkiego. Każdy zwarty system odpowiedzi na to pytanie jest religią – oto cytat – fragment z „Problematyki wiedzy i wiary w myśleniu zadrużnym” Jana Stachniuka: „Zadruga w ciągu lat rozwijała system myślowy, który początkowo przez problematykę polską, a potem słowiańską torował sobie drogę do panhumanizmu, podejmując wysiłek stworzenia całościowego obrazu świata i roli człowieczeństwa, wyjaśniając ich wzajemne powiązania, by dać człowiekowi wyjaśnienie od wieków dręczącej go zagadki, celu i sensu jego istnienia. Podstawę filozofii zadrużnej stanowi swoisty panteizm rozwojowy. Widzi on świat jako jedność znajdującą się w nieustannym rozwoju, nie mająca początku ani końca, ożywiająca go siła kosmiczna utrzymuje go w sprawczym ruchu”, docenia „zwartość doktryny Zadrugi, logikę i wzajemną spójność wskazań ideowych i programowych z filozoficznymi i światopoglądowymi” - że „Pod tym względem tworzyła ona hermetyczna całość, zamkniętą tak silnie, że nawet kataklizm II wojny światowej nie wprowadził do niej zasadniczych korekt”, zauważa, bardzo słusznie, że autor monografii „nie rozrywa jej ciągłości cenzurą 1939 czy 1944”, który to „zabieg tutaj wydaje się jak najbardziej na miejscu”.
W dalszej części swej recenzji autor polemizuje w przedmiocie poprawności czy kompletności wskazanych prze Potrzebowskiego źródeł ideowych inspiracji Zadrugi. I tu między różnymi dodatkowymi propozycjami wkradają się bardzo wątpliwej wartości naukowej deliberacje o pokrewieństwie Zadrugi z hitleryzmem uzasadniane analogiami, jak „biologizm koncepcji”, „mit słowiański”, zasłyszane opinie itp.
W moim odczuciu sam ten temat rozciągania zakresu wpływów i inspiracji jest uprawianiem scholastyki i nie wydaje się produktywny, chyba że autorowi zależało na podniesieniu puszczonych niegdyś w obieg insynuacji o związkach ideowych Zadrugi z faszyzmem, tak jak w okresie okupacji zadenuncjowano Zadrugę jako komunę.
Jest historyczną prawdą, że denuncjacja z okresu okupacji zapędziła niektórych przedstawicieli Zadrugi do obozów koncentracyjnych, a insynuacje powojenne spowodowały proces aktywnej w tym czasie grupy wraz z wydaniem wyroku trzykrotnej kary śmierci na Jana Stachniuka – z dekretu z 22 Stycznia 1946 r., „o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego”. Szczęśliwym zbiegiem przemian nie doszło do wykonania wyroków, a dwoje ze współoskarżonych, w tym Janina Kłopocka, twórczyni Rodła, zostało zrehabilitowanych. Rehabilitacji nie doczekał jednak Jan Stachniuk, który po zwolnieniu w ramach ogólnej amnestii wiosną 1955 r. po kilkuletniej chorobie zmarł 14 sierpnia 1963 r.
Na temat źródeł inspiracji właściwsze jest spojrzenie, choćby szkicowe, na szczegóły życiorysu Jana Stachniuka. Jego motyw wiodący, drogi rozwoju myślowego, kierunki działania – wszystko to wyznaczała realna polska rzeczywistość w kształcie jego osobowości wrażliwej i przeciwstawnej ambicją człowieczej godności. „Jedni żyją, bo się urodzili i urodzą innych, inni, żeby umrzeć z godnością, a niektórym to wszystko nie wystarcza”. Urodzony na kresach polskich w Kowlu, przechrzczony przez popa ze Stachnika na Stachniuka, samouk w zakresie wykształcenia średniego, zapewne obszerniejszego niż ówczesne programy, studiuje w Poznaniu na Wydziale Handlowym. Szok wywołany innością mentalności środowiska poznańskiego w porównaniu ze środowiskiem kresowym, zaprotegowany jako prymus do pracy z min. Kwiatkowskim i wciągnięty w problemy uprzemysłowienia młodej porozbiorowej gospodarki polskiej – jako człowiek, w którym zderzyły się dwa światy: kresy i Poznańskie, dostrzega w trudnościach rozwoju ekonomicznego Polski sferę nie tylko ekonomiczną i struktury społecznej, ale przede wszystkim sferę moralną – psychologiczną. To była ta pierwsza iskra, za którą poszedł i konsekwentnie rozświetlał nią wszystkie swoje dociekania.
Nie znałem osobiście Stachniuka. Poznałem jego przyjaciół i część jego prac jeszcze w obozie koncentracyjnym. Nie przyjmuję go też ortodoksyjnie, a raczej wybiórczo. Dostrzegam kolejne jego okresy dojrzewania – jak z niezłomną wiarą w słuszność swojej diagnozy i z wolą oddania się swemu narodowi rozszerzał zasięg swych dociekań na słowiańszczyznę, aż zmierza ku idei kulturalizmu uniwersalnego. Gdyby postawić pytanie – kim był Jan Stachniuk jako osobowość – to najtrafniejszą odpowiedź daje praca Kazimierza Dąbrowskiego pt. „Trud Istnienia”. Inne prace naukowe z zakresu psychologii osobowości, a stanowiące w znacznym stopniu potwierdzenie założeń Stachniuka o istocie człowieczeństwa – to Kazimierza Obuchowskiego „Psychologia dążeń ludzkich” oraz „Adaptacja twórcza”.
Uznaję Stachniuka za siewcę szlachetnego ziarna. Zdawał on sobie sprawę, że ziarno kultury przyszłości wymaga głębokiej orki, i to szczególne głębokiej w naszej psychice i intelekcie. Odrzucał wszelkie powiązania polityczne jako niewspółbieżne dla komponowanej wizji człowieka przyszłości. Wydał rzeczywiście walkę katolicyzmowi jako „wspakulturze” - światopoglądowi statycznemu, jak również personalizmowi laickiemu, jako pochodnej tegoż. Ale odkrył prawidłowości rządzące rytmem polskiego „ciągu reformistycznego” – konieczności naszego ciągłego odradzania się i małej tego skuteczności, wynikającej z powierzchowności tych zrywów bez przeobrażenia zasadniczych postaw wobec wymagań życia.
Ukazanie się recenzji Krzysztofa Kawalca o pracy S. Potrzebowskiego na temat Zadrugi odnotowałem z radością, gdyż przerywa to długie milczenie wokół tego ruch uzdrowienia kultury polskiej. Piśmiennictwo nasze dysponuje bardzo skąpym zasobem informacji o Zadrudze, zwłaszcza że nie wznawia się nawet głównych prac Stachniuka. Każda publikacja na ten temat jest tym istotniejsza, że rośnie aktualność problemów poszukiwania nowych paradygmatów kultury, kierunków i perspektyw narodowego bytu.
Będąc pełnym uznania dla K. Kawalca za zajęcie się tematyką Zadrugi, nie mogę przemilczeć faktu, iż prezentowany artykuł wykazuje absolutne niezrozumienie zarówno filozofii kulturalistycznej, jak i nacjonalizmu Stachniuka. Wykazuje też uprzedzenie autora do idei ruchu Zadrugi i niechęć do określenia ruchu przez istotę idei, czyli sposób pojmowania człowieczeństwa. Skutkiem tego artykuł, mający przybliżyć czytelnikowi zarówno Zadrugę, jak i jej percepcję przez S. Potrzebowskiego – stał się godny publikacji klerykałów.
Recenzenta nie powinien usprawiedliwiać fakt, że omawiając pracę, zajmującą się pobocznymi wątkami działalności Zadrugi, został przez temat pracy „zepchnięty” na tę tematykę. Oprócz bowiem ustosunkowania się do pracy Potrzebowskiego, daje autor swoje odczytanie Stachniuka oraz swój stosunek do idei Zadrugi. Ten stosunek emocjonalny uważa autor za jedyny możliwy, natomiast zauważony w recenzowanej pracy inny – uważa za niedopuszczalny brak dystansu wobec opisywanego zjawiska.
Oto, czego można się dowiedzieć o Zadrudze z recenzji K. Kawalca. Na początku, zgadzając się zresztą z Potrzebowskim, autor podkreśla „...zwartość doktryny Zadrugi, logikę i wzajemną spójność wskazań ideowych i programowych z filozoficznymi i światopoglądowymi. Pod tym względem tworzyła ona hermetyczną całość zamkniętą tak silnie, że nawet kataklizm II wojny nie wprowadził do niej zasadniczych korekt”. Pod takim stwierdzeniu czytelnik oczekuje czegoś niezwykle interesującego. Po wejściu w szczegóły „doktryny” K. Kawalec odkrywa, że jest ona inna, niż mówią o tym pisma Stachniuka, inna niż pisze o niej Potrzebowski, spiera się z nim na temat źródeł inspiracji, przy czym w grę wchodzi wszystko, od neopogaństw do faszyzmu i marksizmu. Podsumowuje „doktrynę”, że jest ona „programowo antyhumanistyczna, wypowiadająca walkę całemu dorobkowi naszej cywilizacji”, mimo że trzon kulturalizmu Stachniuka opiera się na humanizmie (tym prometejsko – renesansowym) i realizowaniu zadań kulturotwórczych, wyrzutowanych w oparciu o cały dorobek kultury.
Czytelnik, nie mający wyrobionego własnego zdania na temat Zadrugi, po przeczytaniu recenzji K. Kawalca (w poszukiwaniu podkreślonej raz jeszcze w ostatnich zdaniach imponującej zwartości i logiki doktryny) będzie cokolwiek skonsternowany. Moim zdaniem K. Kawalec za wiele wymaga od czytelnika, za mało natomiast od siebie.
Jestem w stanie wyobrazić sobie pozycję ideową, na której stojąc ktoś może bez żenady dopuszczać się takich gwałtów na omawianych pracach. Wówczas jednak obowiązuje pewna deklaracja na temat swojej pozycji. Pan ten wyjaśnił, że stoi na gruncie etyki katolickiej i z jego punktu widzenia to wszystko, co nazywam (za Stachniukiem) pierwiastkami wspakultury – to największe osiągnięcia ludzkości. Teraz się rozumiemy i wiemy o czym dalej rozmawiać.
Gdyby K. Kawalec w poważnym artykule o Zadrudze określił swoją pozycje i nie stosował gołosłownych stwierdzeń w sprawach istotnych (istotnych wg niego, ale też wg Stachniuka), to artykuł ten mimo krytycyzmu wobec idei miałby wartość merytoryczną. Byłby głosem świadczącym o percepcji kulturalizmu i nacjonalizmu Zadrugi w społeczeństwie polskim – z głosem tym podjąłbym rzeczową polemikę, z zadrużnego punktu widzenia.
Nadużywając argumentów ad personam, autorzy listów postawili mnie przed zadaniem bardzo niewdzięcznym. Jak zareagować na wyrażone w formie nie zawsze oględnej wątpliwości co do moich kwalifikacji już nie tylko fachowych, ale w ogóle umysłowych, a nawet moralnych? Odpowiadać na podobne zarzuty przecież nie sposób. Przyznać muszę, że podobne reakcje były dla mnie zaskoczeniem i przykro mi, że je mimowolnie wywołałem. Recenzując książkę Potrzebowskiego, jak też – wcześniej – zapoznając się z publicystyka Jana Stachniuka i „Zadrugi” sądziłem, że mam do czynienia z zamkniętą już kartą w dziejach idei. Że wizja zupełnego podporządkowania jednostki zbiorowości, likwidacji sfery prywatności, zniszczenia wszystkiego, co składa się na tradycyjne wartości społeczne w imię budowy nowego, wyspekulowanego ładu – utraciła już swą siłę przyciągającą. Dzisiaj już nie byłbym taki pewien. Światoburcze programy, pobudzając wyobraźnię, wciąż mogą liczyć na zwolenników, bez względu na społeczne koszty opartych na nich eksperymentów społecznych i bez względu na liczne sygnały ostrzegawcze, w które obfitują dzieje naszego stulecia. W tym kontekście zainteresowanie doktryną „Zadrugi” nie może dziwić; w końcu nie była ona ani bardziej, ani mnie odrażająca od innych totalitarnych utopii, na jej korzyść zaś przemawia fakt, że nie poddano jej próbie życia.
Przymiotnik „totalitarny” przywołano tutaj nie w charakterze epitetu. W moim przekonaniu trafnie określa on cechy doktryny programowo kolektywistycznej, silnie przy tym skażonej rysem skrajnej nietolerancji. Nietolerancji przejawiającej się i w swoistym poczuciu posłannictwa, przekonaniu o własnej, absolutnej racji, i we wrogości do wszelkich istniejących na mapie politycznej kraju nurtów ideowych, od nacjonalistycznej prawicy po socjalistyczną lewice. W publicystyce „Zadrugi” świadectwem owej nietolerancji był ton polemik prasowych, pełnych inwektyw, a także pogróżki pod adresem jej przeciwników. W jednej z prac Stachniuka znalazła się zapowiedź, że walka z wadami i ułomnościami społecznymi może polegać także i na likwidowaniu ich „w ciałach tych, którzy są ich nosicielami”. Doprawdy, trudno nie traktować podobnych poglądów jako antyhumanistycznych, wrogich dziedzictwu naszej cywilizacji.
Autorom listów nie podoba się klasyfikowanie „Zadrugi” jako grupy politycznej. Niewielkie, liczące kilkaset osób, środowisko „Zadrugi” nie utworzyło grupy sformalizowanej ani nie zaznaczyło swej obecności w toczącej się walce o władzę. Swoją aktywność zaznaczyło jednak nie tylko na niwie twórczości filozoficzno – historiozoficznej, ale i w rozważaniach o niższym szczeblu ogólności. Na łamach „Zadrugi” (podtytuł: Pismo nacjonalistów polskich) odnotowywano właściwie wszystkie ważniejsze wydarzenia w życiu kulturalnym i politycznym, przedstawiając przy okazji własne opinie i sugestie. Sposób, w jaki to czyniono, nie uzasadnia w moim przekonaniu traktowania „Zadrugi” na innej płaszczyźnie niż takie grupy i środowiska, których „polityczność” nie budzi niczyich wątpliwości. Nie widzę też powodu, dla którego analizując enuncjacje „Zadrugi” miałbym pomijać okoliczności, składające się na szersze tło – ideowe i polityczne – owych wystąpień. Nie sądzę, by zabieg taki był uprawianiem scholastyki, uważam natomiast, że bez niego podejmowanie rekonstrukcji poglądów niedużej w końcu, pozbawionej społecznego zaplecza grupy byłoby przysłowiową sztuką dla sztuki. Inna sprawa, że budzi on – i budzić musi – kontrowersje i emocje, szczególnie silne wśród ludzi, którzy analizowane zjawisko historyczne znają z autopsji. Ciężkie doświadczenia wojenne i powojenne dodatkowo emocjom takim sprzyjają. Autorzy listów kategorycznie odrzucają wszelkie sugestie na temat pokrewieństwa ideowego z narodowym socjalizmem, traktując je jako wynik ulegania złośliwym, datującym się jeszcze sprzed wojny pomówieniom. Może jednak warto byłoby się zastanowić, czy owe mało dla „Zadrugi” pochlebne opinie nie miały swego źródła także w przedwojennej publicystyce środowiska? Ot, choćby w lansowanym na łamach pisma, mało skądinąd oryginalnym poglądzie na temat źródeł chrześcijaństwa lub w dywagacjach na temat kwestii żydowskiej – gdzie bynajmniej nie stroniono od frazeologii rasowej – czy roli czynnika biologicznego w polityce narodu w ogóle. Trudno byłoby znaleźć podobne, wyrażone w formie równie jednoznacznej, opinie w enuncjacjach innych kierunków politycznych, także skrajnie prawicowych. Można się spierać o to, w jakiej mierze określały one oblicze ideowe „Zadrugi”, ale nie sposób traktować je jako niebyłe lub udawać, że nie miały znaczenia.