Próby zepchnięcia Sławii na zgubne tory
Lekceważone dotąd u nas kapitalne zagadnienie Słowiańszczyzny zaczyna powoli wychodzić na światło dzienne i wreszcie stawać się godnym uwagi. Zbędnym Jest chyba mówić, iż dzieje się to – niestety – pod wpływem mocno znaczonych na karcie Europy, ostatnich wypadków politycznych. Mówimy niestety, bo Polska nie od dziś jest tym jedynym państwem i narodem słowiańskim, skąd może jeszcze i powinno wyjść właściwe rozwiązanie i decyzja w tej tak doniosłej sprawie.
O SŁOWIAŃSKI MIT
O dzisiejszym stanie głębokiego upadku narodów słowiańskich, będącego wynikiem długiego rozwoju historycznego, zadecydowało niewątpliwie zerwanie samorodnego wątku kultury, jakie wystąpiło w okresie ząbkowania cywilizacyjnego tych narodów przez ugruntowanie się wśród nich duchowego panowania kościoła rzymskiego. Pójście na łatwiznę gotowych wzorów, często zresztą nie bez krwawych oporów i uchylenie się od wysiłku, którego wymaga stworzenie własnej, zgodnej z cechami rasowo-psychicznymi koncepcji światopoglądowej, zemściło się srogo. Nie bałamućmy się i nie bądźmy ślepi. Przecież, w gruncie rzeczy, ugrzęźnięcie w ramach rozkładowego obcego systemu duchowego zadecydowało o tym, że od wieków już znaczna część Słowiańszczyzny jest właściwie tylko pognojem dla innych. Dość tu choćby wskazać Niemcy. Brak świadomości narodowej, brak świadomości poczucia interesów ogólno-słowiańkich, atomizacja i rozkład wewnętrzny, degradacja polityczna – to są już dalekie, wtórne skutki. Wbrew temu coby się zdawało nakazuje zdrowy rozsądek, nawet w obliczu najgroźniejszego niebezpieczeństwa nie może się zrodzić myśl zjednoczenia, czy też wspólnej akcji i to zarówno w odniesieniu do każdej poszczególnej grupy – jak to miało miejsce np. z Czechosłowacją, jak i do wszystkich razem. Wielce naiwnym i głupim jest szukać tego przyczyn gdzie indziej, niż w treściach zamkniętych w duszy.
Słowiańszczyznę może dziś odrodzić tylko prawdziwa, oryginalna idea słowiańska – mit, płynący z najgłębszych pokładów pierwotnego narodowego ducha. Naśladownictwo, obce wzory na nic się tu nie zdadzą, w sobie trzeba szukać rozstrzygnięć. To również nie może być płytka i jałowa reakcja na poczucie zagrożenia, ale spontaniczny wybuch woli i mocarnego pragnienia, dziejotwórcza myśl, dająca wizję nowego życia i nowego człowieka. Dotychczasowe, stare prawdy, „święte” wierzenia ideały, importowanego pochodzenia muszą iść na szmelc, na śmietnisko, ich miejsce zastąpić muszą, własne, rodzime, ze słowiańskiej gleby etnicznej poczęte i z nią związane.
Taka idea będzie dopiero płaszczyzną, na której może nastąpić zjednoczenie Słowian; taka idea będzie również nie tylko skuteczną tamą przed naporem teutońskim, ale obudzi i zapali radosnym życiem słowiańskim, życiem twórczości i te narody, które teraz gnuśnieją w bezdziejach własnych państwowości i te na pół zduszone w odmętach germanizmu żywioły i ziemie słowiańskie, które daleko rozciągają się za zachodnią, czy północną granicą Polski. Państwo Chrobrych nie będzie wówczas mrzonką bujnej fantazji, zbyt dużo jest tam świeżych prochów i tlącego się jeszcze życia słowiańskiego.
OSOBLIWY KURS NA SŁOWIAŃSZCZYZNĘ
Jeśli się więc zaczyna dziś mówić w Polsce o Słowiańszczyźnie, nie od rzeczy będzie zwrócić uwagę na bardzo charakterystyczne objawy, jakie ostatnio w związku z tym zachodzą. Ograniczymy się przede wszystkim do suchego zanotowania pewnych faktów. I choć gniew targa uczuciem, by nie być posądzonym o płytką demagogię, będziemy się starali nie wyjść poza rolę obiektywnego, zimnego obserwatora.
Na temat Słowiańszczyzny zabrała głos Katolicka Agencja Prasowa, słynna Agencja, ta sama co celowo przemilcza niektóre mowy swych papieży w warunkach polskich niewygodne. Oto w jednym ze swoich biuletynów z końca czerwca b.r. cytując głosy prasy zagranicznej o roli Polski wśród narodów słowiańskich, tak między innymi oświadcza: „Słusznie się dziś podkreśla, że zadaniem historycznym Polski jest zwycięskie odparcie fali germańskiej, która próbuje wchłonąć i wyniszczyć Słowian.” „...Rosjanie – cytuje dalej KAP niemieckiego historiozofa (katolika – przyp. mój) W. Schubata – stanowią wskutek obcej duchowi cywilizacji zachodniej ideologii, odrębną grupę, ale i oni siłą wydarzeń nadchodzących będą musieli przerobić się na modłę, obowiązującą losy Słowian jako całości... Na horyzoncie dziejów zjawia się coraz wyraziściej olbrzymi blok słowiańskich ludów, wynoszący już dziś ponad 200 milionów...”
Znając hierarchiczną organizację kościoła katolickiego, nie popełnimy chyba błędu, jeśli stanowisko zajęte przez KAP-inę scharakteryzujemy zwięźle: Watykan interesuje się życiowo-politycznymi problemami Słowian. Zapewne, jest to co najmniej dziwne, jeśli nie wręcz podejrzane.
Odpowiedź na nader interesujące pytanie, dlaczego Watykan interesuje się i o co właściwie chodzi, znajdujemy w tym samym komunikacie o kilka wierszy niżej (KAP znowu tu cytuje katolickiego historiozofa): „Najbardziej skonsolidowanym pierwiastkiem religijnym w Słowiańszczyźnie współczesnej jest katolicyzm. Jeśli więc Polska będzie odgrywała rolę przewodniczki duchowej w Słowiańszczyźnie, na co się już zanosi, to i katolicyzm, to i katolicyzm w szczepach słowiańskich zatriumfuje. Otwiera się nowe, olbrzymie pole dla Kościoła w Europie Słowiańskiej...” (podkreślenia moje). Tu znowu narzuca się nam nowa uwaga: Watykan bierze kurs na Słowiańszczyznę.
Obok enuncjacji oficjalnych i nieoficjalnych sfer katolickich, daje się jeszcze zauważyć innego rodzaju akcja, zainicjowana w Polsce przez – konkretnie – centralę poznańską. Polega ona między innymi na organizacji terenu. Jeżdżą więc po kraju różne zaufane, być może często nieświadome osoby, (świeckie, świeckie – a jakże), wygłaszają odczyty, zakładają koła, inspirują. Próbką tej roboty niech będzie drobny, ale jakże znamienny wypadek. Na jednym z nadmienionych odczytów z przyjezdnym prelegentem, na prowincji, w dyskusji padły takie oto słowa, wypowiedziane – no oczywiście – przez jezuitę: „By prawosławie pozyskać dla Słowiańszczyzny, musimy je przywrócić na katolicyzm”. Od siebie oddamy, że robi się to już zresztą z gorliwością, godną zaiste lepszej sprawy. Całej tej akcji nadaje się przy tym – nie bez słuszności – charakteru dość przekonującego, ba! na pół urzędowego tak dalece, że wielu, wpadając często w duże zakłopotanie, traci w rezultacie w tym wszystkim całkowitą orientację.
Możemy zreasumować. Watykan, wytyczając Słowiańszczyźnie kurs katolicki, konsekwentnie jak zawsze, bierze jednocześnie mocno w swoją garść cugle tego kursu. Może tu ktoś wysunąć argument, że akcja oficjalnych sfer zakrystii w danej sytuacji jest mniej czy więcej zbliżoną z wytycznymi, leżącymi po linii polityki państwa, że z tego powodu, biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację polityczną, zwłaszcza zewnętrzną, państwo nie może nie wyzyskać takiej siły, jaką jest dziś kościół w Polsce. Chociaż argument ten nie wiąże się ściśle z tematem, poświęcimy mu tu kilka uwag.
Polityka jest zawsze uwarunkowana sytuacją w jakie przebiega. Jest rzeczą naturalną, że powinna ona i stara się wyzyskać wszystkie możliwości i środki, które w danej chwili stoją do dyspozycji. To też, jakkolwiek uważamy, że problem Słowiańszczyzny wart jest i powinien być daleko poważniej i głębiej potraktowany, niż tylko pewnego rodzaju atut propagandowy, zajęcie się nim państwa, zajęcie się nim państwa jest dziś samo przez się zrozumiałe. Jeśli jednak państwo miałby się wyręczyć czy posłużyć zakrystią na odcinku słowiańskim, to atut ten od razu zostaje zmarnowany. Nic z tego nie wyjdzie. Dla kościoła bowiem, co choćby tylko widać z przytoczonych powyżej miarodajnych enuncjacji, zagadnienie Słowiańszczyzny identyfikuje się z katolicyzmem. Inaczej zresztą być nie może. No, a chyba nikt nie jest tak naiwny, by sądził, że hasła katolicyzmu mogą zbudzić i rozniecić uczucia i świadomość słowiańską u tych, którzy wydźwignąwszy się na wyższy poziom, już dawno te hasła odrzucili. Czy możemy na przykład zwrócić się z katolicyzmem do tych protestanckich żywiołów słowiańskich, które znajdują się za całym zachodnim i częścią północnego kordonu? Na takie hasła z całą pewnością oddźwięku tam nie znajdziemy. A poza tym, jakaż to inna siła duchowa rozwaliła Europę słowiańską na strzępy, zatomizowała ją, sprawiając słabość i beztwórczość.
Trzeba dobrze zdać sobie sprawę, co to jest Słowiańszczyzna i na czym polega jej znaczenie, a z drugiej strony – czym jest „partner” i oo co jemu właściwie chodzi? Bo jeśli cele państwa i jego partnera są różne, a są, to osiągnąwszy swoje, taki partner przestaje być narzędziem i sprowadza drugą stronę do tej roli. Baczmy by nie stało się to z państwem.
Jeśli polityk uważa dziś za konieczne zająć się problemem Słowiańszczyzny i chce na tym polu odnieść jakieś rezultaty, to nie wolno mu pod grozą niepowodzenia ani na chwilę wypuścić z rąk inicjatywy w tej sprawie. Pozbądźmy się złudzeń, że cele partnerów mogą nie być sprzeczne. To nie jest gołosłowne twierdzenie, ma ono pełne pokrycie i to nie tylko w historii Polski i Słowiańszczyzny. Zresztą, po co się gać do historii. Czy ostatnia, nieudana akcja „pokojowa” Watykanu, wysuwająca propozycję drugiego Monachium dla „przedyskutowania”, obok roszczeń Włoskich do Francji, sprawy – bagatela – Gdańska, nie wystarcza?
Wróćmy jednak do tematu. Skąd to nagłe zainteresowanie się sfer katolickich tą, w gruncie rzeczy, bardzo niebezpieczną dla kościoła sprawą, jaką jest Słowiańszczyzna? Przecież dotąd sfery te, doceniając niebezpieczeństwo, problem ten już od wieków skrzętnie przemilczały, ba! Nawet skutecznie tuszowały. Sprawa jest jasna. Nadarza się okazja, więc się ją wykorzystuje.
Ostatnie wypadki polityczne sprawiły. Że kraj dziś w świecie najbardziej katolicki i uległy zakrystii, a jednocześnie słowiański – Polska, w Europie słowiańskiej wyraźnie wysunęła się na czoło, stała się w Słowiańszczyźnie pierwszą. Czyż więc nie miałoby się tej niezwykle sprzyjającej sytuacji nie wykorzystać, ją poniechać, mając tak kapitalne możliwości?
To żywe zainteresowanie się Słowiańszczyzną naczelnych i podkomendnych komórek watykańskich staje się w pełni zrozumiałe dopiero wówczas, gdy się uwzględni jeszcze fakt, że w Europie po wojnie światowej zasięgi i wpływy ich coraz bardziej się kurczą i to w dość znacznym tempie. To co w jednym miejscu się traci, trzeba na gwałt gdzie indziej zbudować. Obrona potrzebna, ale i atak konieczny, bo inaczej mogłaby się przytrafić katastrofa. Drugiej Reformacji mogłoby się nie przetrzymać. Pozostaje jeszcze jedna rzecz do poruszenia, formalnie zresztą znana już bardzo dawno.
GRA NA DWA FORTEPIANY
W zainteresowaniu, jakie zaczynają okazywać sfery katolickie w Polsce Słowiańszczyźnie, uderza szczegół, że akcja ta nie spotkała się dotąd z oficjalnym i bezpośrednim udziałem Watykanu. Dlaczego na przykład nie ma w tej mierze ani bull, ani orędzi, czy czegoś innego w tym rodzaju, jak to się zwykle dzieje?
To na pozór tajemnicze stanowisko staje się mniej, dziwne, jeśli się zważy, że Watykan, jako międzynarodówka ma swoje żywotne interesy nie tylko w Słowiańszczyźnie, ale i gdzie indziej. I tu, żeby daleko nie szukać, wskażemy na Niemcy. O właśnie! O nie to chodzi. To, co w jednym miejscu może przynieść upragnione owoce w postaci dusz i mniej abstrakcyjnych (a bardziej materialnych) wartości, w drugim to samo może spowodować utratę nawet już posiadanych. Wiadomo z dużego doświadczenia po Europie, że tereny raz stracone, rzadko kiedy wracają, raczej nigdy. Gdyby Watykan w dzisiejszej sytuacji politycznej pozwolił sobie na jawne zamanifestowanie swych „sympatii” do Słowiańszczyzny, można sobie wyobrazić, jaką by dał broń Hitlerowi do ręki dla zlikwidowania ostatnich pozycji katolicyzmu w Niemczech, których już i tak nie wiele zostało. Po co nieroztropnie narażać się, kiedy i tak sfery katolickie w Polsce są dość silne, by akcję samodzielnie prowadzić. O! Watykan jest zbyt przezorny i bogaty w doświadczenie. On nie tylko potrafi przeciwnika nie drażnić, ale go i ułagodzić, choćby nawet... polskim Gdańskiem. Tak więc, w tej trudnej sytuacji tylko wypróbowana gra na dwa fortepiany może być skuteczna. Mamy tu wytłumaczenie pozornej wstrzemięźliwości Watykanu w zbyt manifestacyjne angażowanie się do Słowiańszczyzny. Mamy tu również wytłumaczenie istotnych motywów ostatniej akcji „pokojowej”.
Kierunek w jakim zmierza akcja sfer katolickich na odcinku słowiańskim jest nader wyraźny. Chodzi o wytworzenie przekonania, że problem ten pokrywa się całkowicie z katolicyzmem. Naszym zadaniem jest wykazanie absurdalności tego założenia. Zadanie swoje spełniamy przez sformułowanie narodowego mitu słowiańskiego, mitu zadrużnego.