Odpieramy uroszczenie katolicyzmu
Uroszczenie zręcznie ukryte w perswazji, dawniej popieranej rozpalonymi stosami, dziś w niemożności stosowania środków represyjnych, tylko żałośliwie wypowiadanej: „Nieszczęśnicy, odbieracie narodowi wiarę katolicką, a cóż mu w zamian dajecie, jeśli nie więcej, to równie wartościowego?” - ośmielamy się zakwestionować.
Przede wszystkim przeczymy założeniu, jakoby to co katolicyzm dał naszemu narodowi było czymś wartościowym (1. Gdyby tak było, Polska pierwsza, tak bardzo katolicka i tak wyłącznie przez katolicyzm opanowana i po katolicku wychowana, nie byłaby utraciła politycznego bytu. Gdyby tak było, Polska druga, obecna, równie silnie przez katolicyzm opanowana, nie szłaby po linii zastraszającej degradacji. Za upadek Polski pierwszej i za nędzę Polski drugiej oskarżamy na podstawie tego, cośmy dotychczas na tych łamach powiedzieli, katolicyzm. Nie możemy oskarżać nikogo i nic innego, gdyż od czasu Batorego nie było w Polsce niepodległej innej siły poza katolicyzmem, która by dysponowała możliwościami naszego narodu. Wybawicielom, którzy się pojawiali, rzucano kłody pod nogi i wiemy, skąd one pochodziły. To co katolicyzm dał i daje naszemu narodowi jest wartościowe z punktu widzenia celów kościoła katolickiego, bezwartościowe i zgubne z punktu widzenia celów narodu polskiego. Dwa te cele wbrew uporczywie i po mistrzowsku wsączanym w naród sugestiom, nie pokrywają się.
MORALNOŚĆ PRZECIĘTNEGO KATOLIKA
Zasugerowani zręczną propagandą żałobnicy, biadający nad tym, co to będzie, gdy naród polski rozstanie się z katolicyzmem, winni gruntownie w świetle cyfr i faktów rozważyć, czy i jakie są owe rzekome plusy. Weźmy przeciętnego członka tej organizacji religijnej w Polsce. Czy jest to, ogólnie biorąc, typ, nawet z punktu widzenia katolickiego, pozytywny? Chcę się zapytać, czy zostały w nim urzeczywistnione ideały katolickie takie, jak miłość, sprawiedliwość i hart ducha opierający się powierzchownym ponętom, jakie życie niesie?
Przeciętną moralność naszego tak głęboko katolickiego społeczeństwa obrazuje statystyka przestępstw, w których, niestety, dzierżymy prym przed narodami tzw. laickimi (Francja) i protestanckimi (Anglia, Niemcy, Skandynawia itd.). Nie mamy powodu nie wierzyć zestawieniom Państwowego Urzędu Statystycznego, zawartym w kwartalniku Statystycznym”, „Roczniku Statystycznym” i „Statystyce Kryminalnej”.
Zwróćmy uwagę, że właśnie naczelne ideały katolicyzmu, jak sprawiedliwość i miłość ulegają w praktyce szczególnie ostremu zaprzeczeniu. Prawdopodobnie w żadnym kraju cywilizowanym poszanowanie cudzej własności nie jest tak małe, jak w tej, jedynej niemal dziś na świecie, oazie katolicyzmu, w Polsce. Ulubionym, jak się okazuje z procesów sądowych, zajęciem naszych kmiotków jest pieniactwo o byle co, byle się pieniaczyć. Kryzys zahamował je nieco, ale każde ożywienie gospodarcze powoduje zwiększenie opłat manipulacyjnych w sądach. Gdy idzie o bojki mniej lub więcej ciężkie, to wiemy, że są one nieodłączne od każdej niemal zabawy na wsi i przedmieściu, w czym niemałą rolę odgrywa alkohol, trunek używany tradycyjnie od czasów, gdy klasztory zawodowo pędziły piwo, a szlachcic równie zawodowo budował w swej wiosce kościół czy cerkiew i gorzelnię, a w każdym razie karczmę. Wspominamy jeszcze o zjawisku , które nawet dla moralistów katolickich jest zagadką, dla nas czymś, co się tłumaczy samo przez się i jest nie do uniknięcia w danych tj, katolickich warunkach. Mamy na myśli nierząd w różnej postaci. W dziedzinie, w której katolicyzm jest szczególnie czuły (celibat księży) i której co drugi ksiądz poświęca niemal wyłącznie swoje wysiłki, rezultaty są zgoła opłakane. Wiadomo, że pod względem nierządu na pierwszy miejscu stoi w Europie ultrakatolicka Hiszpania. Polska, jeżeli nie idzie zaraz za nią, to w każdym razie wyprzedza w tej dziedzinie kraje niekatolickie. Moraliści katoliccy, gdy z nimi o tym mówić, są zażenowani i bezradni, podobnie jak, gdy się porusza niebywały bałagan w stosunkach małżeńskich, u nas więcej niż daleki, od surowych rygorów etyki katolickiej. Po prostu etyka idzie swoją drogą, a praktyka swoją, a ci coby się powinni tym interesować, udają, że o niczym nie wiedzą.
Jesteśmy dalecy od jakiejkolwiek „Schadenfreude”. Zapisalibyśmy chętnie na dobro katolicyzmu inny bilans, gdyby go życie wykazywało. Jest to zaiste tragedia, nie tyle katolicyzmu ile narodu, że w miarę wzrostu wpływów katolickich, w miarę opanowywania przez katolicyzm różnych dziedzin życia i umacniania się na nich, wzrasta liczba mieszkańców zakładów karnych, osiągająca w katolickiej Polsce rekordowe cyfry.
POWODY
Katolicyzm przez swą zasadniczo obojętną postawę wobec życia ziemskiego podciął twórczość indywidualną i zbiorową, przez wysunięcie, jako celu życia jedynie ważnego, zbawienia duszy w zaświatach, spersonalizował psychikę polską i rozbił naród na atomy mniej lub więcej w sobie zamknięte. Te atomy jednak żyją, energia witalna prze do wyładowania, instynkty ciągle głodne dochodzą do głosu. Jakie stanowisko zajmuje tu katolicyzm? Tłumi naturalne instynkty, nie mogąc dać im ujścia. Ale jest to walka z wiatrakami. Hamowane instynkty wyładowują się w ślepych odruchach. Stąd to na pozór paradoksalne zjawisko w katolicyzmie: w teorii wysokie wymagania i ideały, w praktyce rezultaty z nimi zgoła sprzeczne.
Twierdzenie, że katolicyzm nie tłumi naturalnych instynktów życia, ale je sublimuje i skierowuje do spełnienia wyższych zadań jest banknotem bez pokrycia. Nie odrzucamy możliwości sublimowania instynktów przynajmniej w pewnej mierze, rzeczywistość jednak wykazuje, że sublimacja w kierunkach wskazywanych przez katolicyzm pozostaje w sferze marzeń. I nie może inaczej być. Zdrowemu na duszy i ciele człowiekowi nie da się wmówić, że całe olbrzymie życie, życie niezmierzone w bujności i rozmiarach i jego własna równie niezmierzona energia istnieje tylko po to, aby się ich wyrzekać, bo tego wymaga zbawienie „mojej duszy”. Nie ma żadnej proporcji między, czego się mamy wyrzekać, a celem, dla którego się wyrzekamy. Dochodzi tu jeszcze jeden moment, który nawet nieco myślącego katolika stawia w położeniu bez wyjścia. Jaki był cel Stwórcy, powołującego do bytu to niezmierzone w człowieku i poza nim życie, skoro mamy się go wyrzekać? Na to pytanie nie ma odpowiedzi katolik. Chyba tylko tę, że nie tyle ma być przez nas odtrącone, ile ma nam służyć do osiągnięcia celu w zaświatach. Służyć? W jaki sposób? Kiedy indziej mówią nam katoliccy kazuiści, że właśnie rzeczy ziemskie są przeszkodą do zbawienia. Coś tu się nie klei. Może idzie o to, żeby tak sprawy tego świata urządzić, by one służyć mogły człowiekowi do osiągnięcia wiekuistego zbawienia. Istotnie, znajdujemy i takie sformułowania. Ale trochę poczucia proporcji, panowie! Żeby np. naród wielomilionowy, który się zrodził i ciągle się rodzi w mękach, do którego budowy kładzie cegły dziesiątki i setki pokoleń, dla którego dobra tysiące wyrzekły się życia, żeby zjawisko to istniało tylko w tym celu, by jednostka mogła łatwiej zbawić swoją duszę – to jest właśnie tak wielka dysproporcja, że normalny umysł musi się przeciw niej buntować. Tym więcej, że dusza, zbawianie, wieczność to pojęcia nie tyle oderwane , ile negatywne. Nic tu nie ma uchwytnego. Dusza to to, co w człowieku nie jest cielesne, niebo to to, co nie jest tym światem, wieczność, co nie jest czasem. Same negacje! I dla nich mamy przekreślać to, co w nas i wokoło nas pali się potężnym płomieniem życia? Nic dziwnego, że pomysły tego rodzaju nie biorą nawet katolików, nie są dla nich podstawą, by na gruzach „pogańskich” instynktów rozbudować pozytywny program swojego wyznania. Z drugiej strony obrzydzono im instynkty na tyle, że się do nich odnoszą z nieufnością, że życie i jego sprawy podświadomie uważają za niewarte trudów. Stąd anarchia, bezwład, impotencja i w rezultacie licha etyka życia.
„ŁASKA” - PARAWANEM
Gdzież więc są owe pozytywne wartości, którymi jakoby obdarzał i obdarza katolicyzm? Czy nie są to raczej wymysły znanej megalomanii, wypływającej z apriorycznej tezy, że katolicyzm jest jedynym źródłem prawdy, dobra i piękna? Gdy zaś żywa i codzienna rzeczywistość zadaje kłam sugestiom, wyzierającym z każdej karty katolickiej apologetyki, majstrowie jej, wyćwiczeni na jezuickiej kazuistyce i do łatwowierności swej czeladzi przyzwyczajeni, wysuwają bez cienia żenady wysuwają argument: „trudno, nie współpracuje się z łaską bożą”. Tu już człowieka ponosi pasja. Skąd do licha o tym wiecie? Radzimy ostrożność. Jeżeli etyka katolików w praktyce jest tak marna dlatego, że z łaska bożą nie współpracują, to może dobrzy byłoby zastąpić katolicyzm wyznaniem protestanckim lub innym, gdzie ludzie jakoś więcej odpowiadają tchnieniom łaski bożej, czy jest ona lepiej „administrowana” przez „pośredników” między niebem a ziemią, czy jakieś inne zachodzą okoliczności sprzyjające, dość, że rezultaty gospodarki łaską bożą bywają lepsze.
ETYKA EPOKI SASKIEJ
Nie rozdzierajcie więc szat narzekaniem, że odbieramy narodowi wiarę, nic mu w zamian nie dając. Bo pytamy, cóż wy mu daliście i dajecie? To biadanie jest typowe. Każda władza, gdy jej się mówi: odejdźcie, pasożyty!, jest przerażona, oczywiście, nie ze względu na siebie. „A cóż po nas będzie?” Après nous, le Déluge! Nawet Żydzi, gdy im się dziękuje za usługi, drapią się w brody i mówią: Nu, a co będzie z polskim handlem? Nagle płoną miłością do polskiego handlu, który dzięki nim wybił się na trzecie miejsce po... Łotwie (wg Min. Przemysłu i Handlu). Przepraszając za tę dygresję (zawsze mi się katolicyzm z Żydami kojarzy), wracamy do rzeczy. Więc rzecz jasna – jest przerażenie. „Boże wielki, toż to koniec Polski będzie, gdy nas nie stanie – bezbożnictwo, bolszewizm, anarchia, ostateczne rozpasanie... a przede wszystkim nieszczęsne polskie dusze potępione będą bezapelacyjnie.
O tak! Aż do Zygmunta, Skargi i Hozjusza, nie mówiąc o czasach pogańskich, polskie dusze szły na wiekuiste męki. Od Hozjusza zasię, (gdy się pogłębiło wszelkie nowinki, zdławiło wszelką świeższą myśl i zapanowano niepodzielnie), niebo było stale otwarte na przyjecie polskich duszyczek. Przeciętny szlachcic, który dwory okoliczne najeżdżał, z sąsiadami z reguły o miedzę się pieniaczył, wyrokami sądowymi klozet sobie tapetował, czupryny podgolone w ustawicznych pojedynkach rozbijał, chłopków poddanych batami na śmierć smagał, dziewczyny we włości swojej bez skrupułów deflorował, żydowinę, co mu pieniędzy pożyczył, do herbu swego dopuszczał, łyczków i chłopków z dala od niego trzymając, onże szlachcic po tak katolickim żywocie kościół budował i spiżarnie klasztorne suto opatrywał i – oczywiście – rozgrzeszenie otrzymawszy, za dotknięciem czarodziejskich olejów nad śnieg bielszym się stawał i do nieba prosto wędrował, co poniektóry świątobliwy mnich w obdarowanym klasztorze na własne oczy w zachwyceniu widział... Jak piękne to były czasy, jak śliczne panegiryki układali jezuiccy żaczkowie na cześć tych świątobliwych dobrodziejów, jak ozdobne im po kościołach przy samym wielkim ołtarzu stawiano pomniki...
My w tę etykę, acz pieczętowaną rozgrzeszeniem i olejkami, nie wierzymy. Jak nie wierzymy w etykę katolicyzmu w Polsce drugiej, szybkim krokiem zbliżającej się ku wtórnej epoce saskiej.
MIĘDZYNARODOWA NIAŃKA ZBYTECZNA
W następnych numerach „Zadrugi” będziemy mieli sposobność omówić etykę katolicką szerzej, wykazać dosadniej jej wewnętrzną niemoc i sprzeczności. Tymczasem niech nam wolno będzie uspokoić maluczkich tj. owieczki (wielcy, tj. pasterze wiedzą sami doskonale, co w trawie piszczy): nie bójcie się o to, co będzie po cofnięciu się katolicyzmu do punktu wyjścia, tj. na linię Hebron-Rzym. Gorzej na pewno nie będzie. Przeciwnie. Energia narodu, tłamszona przez wieki dla celów, nic z nim wspólnego nie mających, po zrzuceniu balastu obcego sobie odżyje i znajdzie swoje właściwe szlaki. Tylko trochę wiary w swój własny naród, defetyści, wysmażeni na kościelnym rożnie. Aż wstyd mówić o tym „narodowcom”.
Wyrażając się po katolicku, Polaków stworzył ten sam Bóg, co Włochów i Żydów i nie powiedział, że Polacy to niemowlęta bezzębne, rachityczne, zasmarkane, których wiecznie mają niańczyć rzekomo nieludzko mocni i monopol naprawdę mający Włosi Watykańscy i Żydzi (2. Toć te rzekome niemowlęta zwarły się w naród i pierwsze zręby państwowości stworzyły wówczas, gdy w Polsce nikt jeszcze nie rozmyślał „o świętościach katolickich”. A gdy Bolesław Chrobry z hufcami swych kmieci bił słupy graniczne w Kołobrzegu i Sali, gdy szedł na Łużyce, Słowację i Kijów, gdy organizował państwo w skali Karola Wielkiego, to temu rozmachowi nie towarzyszyła żadna „akcja katolicka”, boć to jeszcze czyste pogaństwo było. Gdyby wierzyć mastodontom katolicyzmu, twierdzącym, że tam gdzie jego nie ma, nie ma prawdy, dobra i piękna nie ma, nie ma nic, trzeba by przyjąć, że Polacy za Chrobrego to się tylko anarchizowali, onanizowali i wyrzynali wzajemnie. A tymczasem wykazali oni tak wielką żywotność, energię, zmysł przewidywania i organizacji, jak to się później za czasów katolickich już nigdy nie powtórzyło. Jesteśmy pewni, że ta energia odżyje i swe szlaki odnajdzie.
Ludomił - Ludwik Gościński
(1 Mówimy tu o katolicyzmie poreformackim.
(2 Tak mniej więcej mówił nie dawno temu w Londynie o roli Żydów. Werfel, Izraelita, wielbiciel chrześcijaństwa także obecnego, które słusznie przypisuje geniuszowi żydowskiemu. Mówił oczywiście o niańczeniu nie tylko Polaków.