O postawę zadrużną w życiu codziennym
Wysiłkiem naszych umysłów i zbiorowej naszej woli rodzi się mit polski. Z tylu wiekowej żydopowszechnej narkozy budzi się instynkt świadomego swoich dziejowych przeznaczeń Narodu. Służymy dziełu, którego dokonanie ogromem swym przewyższy wszystko, co kiedykolwiek w historii Narodu było wielkim. Zaszczyt i szczęście to dla nas niezmierne, ale też i odpowiedzialność ogromna, z poznania prawdy o rzeczywistości polskiej płynąca.
Jutro będzie inaczej – dziś jesteśmy garstką, i z tego faktu musimy wyciągnąć konsekwencje na co dzień. Niebezpieczeństwo wessania przez ziejące, gdzie nogą stąpić, bagno kołtuństwa nie może być niedoceniane. Każde wahnięcie się, każe osłabienie woli, obniżenie napięcia naszych potencjałów duchowych grozi ugrzęźnięciem. Nie może powtórzyć się tragedia tylu poprzednich pokoleń, buntów na oślep, rozpacznych, a przeto łatwo przez perfidnego wroga tłumionych wybuchów.
W naszym szaleństwie musi być metoda, człowiek twórca, którego wyłoni nowy, wyśniony przez nas porządek świata polskiego, winien być już dzisiaj wzorem postępowania w życiu codziennym każdego z nas.
Zadruga obowiązuje nas już dzisiaj. Musimy wyrobić w sobie i stale doskonalić wolę bycia takimi, jakimi chcemy widzieć przyszłych budowniczych Polski Zadrużnej. Nakaz nieustannej twórczości, heroizm pracy, święty znicz zadrużnego zapału w sobie przede wszystkim utrzymywać i stale podsycać winniśmy. Baczyć czy nie słabnie, strzec przed bryzgami chlupoczącego wokół bagna uświęconej małości, pilnie sprawdzać siebie samych. Każdy dzień pracy (a nie ma dla nas dziś świąt) kończyć będziemy pytaniem: co dzisiaj zrobiłem dla idei? Czy uczyniłem wszystko co mogłem? Co jutro zrobię? Pole do działania przed każdym z nas otwiera się ogromne.
Współpraca umysłowa w dziele pogłębiania i rozszerzania podstaw mitu, rozpracowanie szczegółowe czy to z dziedziny polityki, gospodarstwa czy historii, literatury, poezji, sztuki, słownictwa itd.; zjednywanie nowych czytelników, szerzenie pisma w kole nowych znajomych; prostowanie wiadomo przez kogo sianych fałszów o Zadrudze; pomoc materialna wydawnictwu, praca nad samym sobą – oto główne cele, jakie zadrużnik winien sobie postawić i w miarę swych wiła, a najlepiej woli – z dnia na dzień w czyn przyoblekać. Nazywamy się zadrużnymi, łączy nas drużstwo dusz i serc naszych. Dawajmy temu wyraz we wzajemnych stosunkach między sobą. Wzajemne zaufanie, zgodność i bezwzględna karność w współpracy, pomaganie jeden drugiemu, panować winno w naszym kolisku. Chodzi o właściwe użycie wszystkich naszych sił, których dzisiaj za wiele nie mamy i długo jeszcze mieć nie będziemy.
Z tak pojmowanych zadań w codziennej służbie Idei wypływa nieubłagany nakaz zajęcia określonej postawy wobec tego, co nas dzisiaj otacza. Między nami a kołtuństwem leży przepaść. To mało, że zdajemy sobie z tego sprawę. Patrzmy by przepaść ta wciąż się pogłębiała, czujni bądźmy na wszelkie próby jej zasypywania, przerzucania mostów. Wyrośliśmy wśród zjewreizowanego duchowo i fizycznie kołtuństwa, niejednego z nas łączą z nim może jeszcze jakieś nici. Przecinać je! Rozrywać bezlitośnie! Niech nic nie ciągnie nas w dół. Wrogość i nienawiść – oto uczucie nasze dla rzezańców duchowych, miana człowieka niegodnych. Głosić nam będą miłość bliźniego, humanitaryzm? Ich humanitaryzm... Sikający ze wzruszeń nad zdechłym azorkiem, wtedy, gdy dusząca się po wsiach nadwyżka ludności – krew z krwi, kość z kości polskiej – mrze głodem z braku pracy. Ich miłość bliźniego? Co lizać każde tłuste łapy wszelkiej maści międzynarodówek, żerujących na żywym ciele Narodu? Nie, po trzykroć nie! Nie ma wspólnego języka między nami a kołtuństwem! Z dala od tego wszystkiego, w zupełnym odgrodzeniu się od trujących wyziewów żydopowszechnego błotka budować musimy zręby nowego życia. Kto padnie w walce – sława mu! Komu danym będzie ujrzeć Polskę Zadrużną – szczęście najwyższe, wyśnione, stanie się jego udziałem. Szczęście trzeba zdobywać, w radosnym, twórczym wysiłku codziennym, stale i wciąż.