Na zakręcie historii
Uzbrojeni w aparaturę pojęciową „teorii rozwoju wewnętrznego Polski” możemy dopiero teraz postawić problem rozwiązania naszej rzeczywistości, która coraz bardziej brnie w ślepy zaułek. Dopiero teraz, po dokonaniu operacji poszufladkowania, uporządkowania, bagna polskiego życia, możemy postawić sobie pytanie, jak wyjść z wiekowego impasu, w jaki sposób dokonać poznane dzięki teorii, siły i opory, zetrzeć je i dokonać zmiany dotychczasowego nurtu naszych trzywiekowych bezdziejów oraz włączyć się, tym samym, do ogólnego rytmu nadchodzącej, nowej epoki dziejów ludzkości? Przystępujemy więc do naszkicowania problemu, zakładając, że Czytelnik zna dotychczasowy wykład „Zadrugi”.
Rozwój wewnętrzny Polski od roku 1918, nazywany jest przez nas „recydywą saską”, jest niczym innym, jak tylko naturalnym procesem likwidowania tych wszystkich deformacji w strukturze wewnętrznej i zewnętrznej życia narodu, które na osiągniętym ideale kulturalno-cywilizacyjnym w epoce saskiej – katolickiej harmonii socjalnej, dokonała stuletnia niewola. Likwidowanie tych deformacji postępuje szybko i posunęło się już dość daleko. Jeszcze lat kilkanaście, a praca ta zostanie z grubsza wykończoną i podświadomie upragniony ideał – katolicka harmonia socjalna stanie się rzeczywistością. Do syta będzie i sprawiedliwości i wolności, miłości bliźniego i prawdy. Nie będzie tylko potęgi i mocarstwowości, ale czyż to jest potrzebne do zbawienia duszy?
Opory, jakie stawiają ciąg reformistyczny i deformacja duchowa toczącemu się bezwładnie ciągowi harmonicznemu, nie są zbyt wielkie. Pokonywane ulegają bez większych wstrząsów i walk. Ostatni jednak akt ponurego dramatu, przeżywanego przez naród, będzie odmienny. Zbliżamy się do chwil, gdy około jedna trzecia narodu stanie poza nawiasem życia gospodarczego, stanie się „gospodarczo zbędna”. Aby więc osiągnąć błogostan katolickiej harmonii socjalnej kilkunastomilionowy nadmiar ludności musi zostać zlikwidowany. Podobnie jak inne zniekształcenia z czasów niewoli. Odbędzie się to po prostu drogą nędzy i głodu. Czy jednak obejdzie się bez wstrząsów? Jest pewnym, że masa kilkunastu milionów żywych organizmów ludzkich, skazanych na straszną, bezkrwawą śmierć, życia swego bez walki nie odda. A będzie to siła zdolna do tak potężnego wybuchu, że w drzazgi może rozwalić cały organizm państwowy.
Przyszłość nasza zaiste rysuje się ponuro. Ale bylibyśmy głupcami, wypranymi zupełnie z poczucia świadomości narodowej, gdybyśmy mieli zamykać na to oczy, mamiąc się kretyńskimi hasłami „jakoś to będzie” i tym podobnymi bzdurstwami. Zbrodnią wobec narodu jest nie chcieć sobie zdawać sprawy z tego stanu rzeczy. Poczucie odpowiedzialności nakazuje nam jak najdokładniej poznać rzeczywistość, chociażby ona rysowała się jak najbardziej tragicznie i beznadziejnie. Dopiero bowiem poznanie jest warunkiem skutecznego działania.
„Teoria rozwoju” dała na poznanie i ścisłe określenie tego przeciw czemu „Zadruga” się zbuntowała. Bunt nasz nie jest przykrą reakcją na nożyce potencjałów zewnętrznych, na naszą nędzę materialną i jej skutki, nie jest stękaniem „trzeba coś robić”, „ciągnąć Polskę wzwyż” itp. Źródłem buntu naszego są nasze postawy wewnętrzne, jest obcość kulturalna jaką czujemy do zatęchłej małością atmosfery duchowej, która nas morzem otacza. Buntujemy się, bo nie możemy nią oddychać, bo nasze postawy nie mogą się w niej pomieścić, bo mierzi nas ona. Bunt nasz jest buntem męskiej, heroicznej postawy wobec bytu, jest buntem przeciw śmierdzącym małością niewolniczą treściom duchowym, wyklutym ze zbuczałego od południowego słońca ducha żydowskiego i wychowanym na filozofii rozkładającej się Grecji, treściom objętym katolicyzmem, na wskroś przenikającym duszę narodu.
Staje dziś przed nami problem o dziejowej doniosłości, rozerwania kajdan wiekowej niewoli kulturalnej poprzez stworzenie nowych, z głębin polskości wywodzących się zasad światopoglądowych.
Zbrojenie się duchowe, jako zarodek nowego życia, nie może się ograniczać tylko do sfery uczuć i pragnień. Mamy przecież do czynienia z człowiekiem. Uczuciom tym i pragnieniom, rozpierającym nasze piersi, wprawiającym w drgnienia nasze serca, napinającym naszą wolę i mięśnie musi być dana mocna podstawa, fundament w oparciu o który oprą się wszelkim próbom ich podważenia, tłamszenia. Tym fundamentem będzie ujęcie naszych postaw emocjonalnych w konstrukcję wyobrażeń i pojęć – system. System jest o stokroć potężniejszą bronią niż najbardziej nowoczesne środki wojny. O tym trzeba pamiętać. W wymiarach duchowych trzeba operować, jeśli się chce osiągnąć pożądany skutek, takimiż samymi kategoriami. Wszystko inne na nic się nie zda. Postawy uczuciowe dopiero w oparciu o system, zdolne są stać się źródłem tryskającym nowymi wartościami kulturalnymi.
Stajemy więc przed fundamentalnym zagadnieniem jakim jest zagadnienie ruchu kulturalnego. Na nim zamyka się wszystko. Nie ma absolutnie mowy o tym, by można było dokonać zmiany kierunku naszej historii bez powstania głębokiego prądu umysłowego, którego zasadą byłaby nowa postawa jednostki wobec bytu, nowe, na najgłębszym uczuciu oparte, wyobrażenie celu i sensu istnienia człowieka. Z tego ogniwa pierwszego, zasadniczego muszą zostać rozwinięte dalsze, regulujące zachowanie się indywiduum w ramach grupy, którą jest ono objęte. Zasady nowego światopoglądu muszą wycisnąć swe piętno na całej twórczości duchowej człowieka. Z nich muszą być wyprowadzone i na nich się opierać kryteria etyki, sztuki, literatura, filozofia, nauka, ideały życiowe, idee społeczne itd. W trybach tych kręgów kulturalnych narodzi się nowy człowiek.
Pamiętać przy tym należy, że cały ten ruch kulturalny musi się odbywać w atmosferze krańcowej, religijnej ekskluzywności. Żadne kompromisy, jakiekolwiek sugestie nie mogą mieć miejsca. Trzeba znaleźć samego siebie i tylko w sobie szukać rozstrzygnięć. Zachowany musi być jak najgłębszy dystans duchowy. Napięta myśl musi baczyć, by się nie zarazić i nie zostać wchłoniętą przez ocean trujących wyziewów „wiecznych prawd”, przenikających coraz bardziej każdy atom dzisiejszej „polskości”.
Zręby nowego światopoglądu muszą powstać i rozwinąć się równolegle do realizowania się końcowych ogniw ciągu harmonicznego. Nim recydywa saska uwieńczy się katolicką harmonią socjalną, nowy ruch kulturalny musi być już siłą, która, w oparciu o szarpiącą się w śmiertelnych uściskach pauperyzacji masę biologiczną narodu, będzie zdolną w przełomowych latach pięćdziesiątych, do odegrania roli czynnika decydującego.
Powiedzieliśmy wyżej, że około roku 1950 dziesiątkowana pauperyzacją masa biologiczna narodu, wiedziona instynktem samozachowawczym, na ślepo będzie dążyła do rozerwania śmiertelnych więzów. Dla tej nieuświadomionej przyczyn swego konania masy, doprowadzonej głodem do ostateczności, jako wróg i winowajca – rzecz naturalna – będzie się rysowało państwo z całym swoim aparatem. To też przeciwko niemu obróci się ostrze nienawiści. Starcie to jest nieuniknione.
Do tego momentu ruch kulturalny musi być już na tyle zwarty i silny, by mógł odegrać rolę czynną. Jego zadaniem będzie, mając w ręku system, wybuchem ślepych energii świadome pokierowanie, prowadzące do rozerwania zaskorupiałych zasad „polskości”, z Judy importowanych. Na jej gruzach będzie dopiero mogło wyrosnąć nowe życie, na nowych wiązadłach duchowych wsparte.
Wstrząs ten sprawi, że zostanie rzucony pomost między ciągiem harmonicznym, a ciągiem nowym – zadrużnym. W jego ramach naród znajdzie swe samookreślenie się i dumnie wkroczy na historyczny szlak, prowadzący go do celu, do którego został powołany. Twórczości opromienionej wielkością.
Józef Grzanka - Redaktor naczelny "Zadrugi"