Myśl w labiryncie 2
"ZADRUGA" WCALE NIE PRZESADZA...
Nie jednokrotnie dochodzą do nas zdania, że „Zadruga” za dużo uwagi poświęca katolicyzmowi. Odpowiadamy, że czynimy to dlatego „ponieważ katolicyzm jest nierozerwalnym czynnikiem i składnikiem polskiej racji stanu oraz polskiej misji dziejowej”, jak to stwierdza w pkt 9 uchwał I Katolickiej Konferencji Radiowej, odbytej w Warszawie w dniu 1.11 br.
Pkt 2 głosi: „Głównym zadaniem radia w katolickiej Polsce jest w harmonii z innymi czynnikami wychowawczymi szerzenie cywilizacji Chrystusowej, cywilizacji Krzyża. Program radiowy winien kształtować wizję Polski katolickiej i narodowej (!równocześnie?! Jak to możliwe?! Przyp. Nasz), sprawiedliwej i szczęśliwej, rządzącej się według własnych polskich i chrześcijańskich wzorów, opartych na miłości Boga i miłości bliźniego.”
W punkcie 3 czytamy: „W całej w ogóle działalności radia winna przebijać wyraźnie myśl przewodnia, opierająca się na wierze i etyce katolickiej, katolickim poglądzie na świat i takiejże nauce społecznej.”
A oto wyjątki z orędzia J.E. Ks. Biskupa St. Adamskiego do kapłanów i wiernych Śląska Zaolziańskiego; „...żyjemy na świecie nie dla doczesnych tylko spraw, lecz przede wszystkim dla Boga i wiecznych celów”. „Polska stanąwszy raz na Bożym stanowisku, stoi na nim stale. Coraz więcej Bożą myśl w sobie utrwala i na nim opiera siłę swoją zbrojną i przyszłość swoją, szkoły i wychowanie młodzieży.” (podkr. Nasze).
Powiedziane jasno i wyraźnie. Zwracamy uwagę czytelników na świadome i celowe łączenie obok siebie przymiotników: katolicki i narodowy. Wiemy, komu zależy na tym, by te dwa biegunowo sprzeczne, wykluczające się nawzajem pojęcia uczynić w Polsce nierozłącznymi. To właśnie interesuje nas dziś, to właśnie zainteresuje cały Naród Polski – jutro.
DZIAŁALNOŚĆ AGENTURY WATYKAŃSKIEJ W POLSCE
Gdy się czyta „Verbum”, organ inteligencji katolickiej, jest się zdumionym, do jakiego stopnia pismo to, wydawane w Polsce i dla Polaków, dalekim jest od zrozumienia tęsknot młodzieży właśnie polskiej. W artykule („Verbum”, nr III z 1938 r.) pt. Personalizm i jego perspektywy” p. A. Niesiołowski obawiając się zniechęcenia się Polaków do katolicyzmu, jako systemu wybitnie międzynarodowego, gdyż wyrosłego z tego wszystkiego co w naturze ludzkiej jest czystą wegetacją i małością, a więc wieczne i powszechne, trudzi się w pocie czoła nad tym, jakby odświeżyć ten stary me, aby się pod siedzeniami homocatholicusów nie załamywał. Musiało to być zadanie bardzo niewdzięczne ( w innym artykule niniejszego numeru „Zadrugi” można się o tym przekonać), skoro p. Niesiołowski pogniewał się nie na żarty na młodzież polską, że swym stanowiskiem zmusiła go do tak beznadziejnego trudu. Zachciewa się wam polskie idei, o „maniacy oryginalności narodowej”.
Tak się odzywa do młodzieży publicysta watykański piszący po polsku. Podtuczony formułkami międzynarodowymi stroi przy tym minę wyższości i mentoruje: Wybijcie sobie z głowy idee polskie: nie wiecie, że „ilość zasadniczych koncepcji światopoglądowych jest ograniczona?” A może byście chcieli, by „Chrystus Pan każdy naród z osobna odkupił i każdemu dał inną Ewangelię?” Wszystko to są w końcu nieznośne insynuacje. Jeżeli pan A.N. ma słabość na punkcie semickich wielkości, semickich ideałów i semickich odczuwań, to stąd nie wynika, że wszyscy tę słabość mają. W każdym razie w imieniu części młodzieży możemy odpowiedzieć panu N.: wmawianie w Polaków, że są w jakiejś niewoli sił zaziemskich, z której muszą być wybawieni interwencją obcego czynnika, jest podtrzymywaniem w duszach bierności i nieróbstwa, czyli właściwości, którym zawdzięczamy naszą degradację oraz odrywaniem człowieka od zadań, jakie ma do spełnienia na ziemi. Otóż odkupienie pozostawiamy niewolnikom, my go nie potrzebujemy.
Ale p. N. brnie dalej. Na wypadek gdyby jego stateczne perswazje nie skutkowały, radzi młodzieży podjęcie idei mesjanicznej. P. N. przyznaje jej cechy swoistości polszczyzny, z czego się okazuje, że katolicyzm zażydził duszę jego tak gruntownie, iż ideę mesjaniczną genetycznie i organicznie żydowską uważa za polską. Otóż i tu zmuszeni jesteśmy dać panu N. odprawę.
Idea mesjaniczna, cóż to jest? Polska Chrystusem narodów? Polska niewinna a cierpiąca i cierpieniem swym mażąca winy innych nacji i królestwo boże w ten sposób realizująca? Czy też Polska urzeczywistniająca zasady chrześcijańskie sprawiedliwości międzynarodowej i społecznej? Czy jedno i drugie równocześnie? Uprzejmie dziękujemy tak za jedno jak i za drugie. Nie chcemy zbawiać innych. Uważamy poza tym, że Francuzi powinni cierpieć za siebie, Anglicy za siebie, my za siebie. Nie jesteśmy też tak niewinni, byśmy nie mieli własnych win, nie tyle do odcierpienia, ile do naprawienia.
Cierpieć za innych! Co za blaga, gdy się ma własne grzechy! Nie chcemy być również apostołami tzw. sprawiedliwości. Swój stosunek do innych narodów opieramy na wyścigu twórczości najszerzej pojętej. W naszym własnym narodzie złożonym z jednostek napiętych wolą twórczości nie będzie klas, które by musiały przywoływać rozjemcę lub brać się za łby o „sprawiedliwy” podział żarcia. A. Niesiołowski tego nie rozumie, gdyż tkwi duszą i ciałem w dniu wczorajszym; w ideologii niewolnika (wschód), która potrzebuje odkupienia; w więzach persony izolowanej od narodu i lękającej się, że ją drugie persony skrzywdzą; w sugestiach handlarzy ze szlaku Hebron-Rzym, sprzedających od dwóch tysięcy lat swoje „idee” naiwnym Aryjczykom z doskonałym zyskiem własnym.
* * * * *
Nie rozumie nas i Zofia Kossak-Szczucka, która na IV Studium Katolickim wygłosiła odczyt na temat: „Chrześcijańskie posłannictwo Polski”. Do sformułowań Z. Szczuckiej miarodajne czynniki katolickie przywiązują zasadniczą wagę, skoro odczyt wydano w kilku językach europejskich i przedrukowano w szeregu pism katolickich, m.in. w numerze 128 „Kultury”. Możemy w tych warunkach uważać jego tezy za tezy naszego oficjalnego katolicyzmu.
Czego żąda od Polski katolicka pisarka? 1. Obrony personalizmu, tj. ludzkiej persony przed próbami zmielenia jej w żarnach totalizmów, oczywiście dlatego, że Chrystus odkupił każdą duszę z osobna; 2. Przeprowadzenia unii rozdzielonych kościołów wschodniego i zachodniego, prawosławnego i katolickiego, tj. w praktyce unicestwienia kościoła wschodniego przez poddanie go władzy absolutnej biskupa rzymskiego;
P. Z. Szczucka wysila się, by udowodnić, że Polska po prostu została stworzona przez opatrzność na to, by się tych zadań podjęła i je przeprowadziła, oczywiście w myśl życzeń kościoła i usiłuje wmówić w czytelnika, że dusza polska od zarania była już jakoby chrześcijańska, tak że misjonarze chrześcijańscy znajdowali grunt najpodatniejszy. Nic o tym nie wiemy. Wiemy natomiast (co p. Szczucka pomija milczeniem), że w kilkadziesiąt lat po chrzcie płomień stłumionego pogaństwa wybuchł w całym kraju z taką siłą, że na szereg lat wtrącił Polskę w odmęt anarchii. P. Kossak Szczucka naciąga więc dzieje do swej tezy , co jest ulubionym zajęciem katolików nie od wczoraj. Do tej dziedziny należy wyolbrzymianie roli Polski w nawróceniu Litwy, mocarstwa obejmującego obszar od Bałtyku po Morze Czarne, od Bugu po źródła Moskwy.
Szczucka sugeruje czytelnikowi, że ten ogromny obszar został dzięki Polsce pozyskany dla Chrystusa, że był to podbój, jakiego „nikt na świecie nie przeprowadził”. Jesteśmy zdumieni nonszalancją, z jaką Szczucka traktuje historię i... swoich słuchaczy. Przede wszystkim 9/10 mieszkańców tego kraju stanowili Rusini, których Polska nie nawróciła, gdyż byli oni chrzczeni już 4 wieki wcześniej i posiadali wyborną organizację kościelną. Litwini w tym państwie stanowili mniej niż mniejszość, może milion dusz, nie więcej. Ochrzcili się oni nie na skutek wysiłków Polski i jej misjonarzy, lecz na rozkaz swego księcia, któremu ulegli ślepo. I to nie wszyscy. Żmudź pozostała w pogaństwie. A jak głębokie było to nawrócenie dokonane jakoby przez Polskę, świadczy fakt, że jeszcze w II połowie XVI wieku po wsiach litewskich praktyki pogańskie kwitły.
Na podstawie tak bez ceremonii naciągniętych przesłanek domaga się Szczucka, by Polska dzieło unii, tj. poddanie prawosławnych biskupowi rzymskiemu przyjęła za swoje naczelne zadanie. Znaczy to, że temu dziełu ma być podporządkowana cała polityka wewnętrzna i zewnętrzna Polski. Inaczej trudno zrozumieć słowa autorki: „Tu jest właściwy narodu cel, obowiązek i powołanie.”
„Zadruga” podkreśliła już na swych łamach fakt fałszowania historii Polski dla celów pewnej organizacji religijnej o światowym zasięgu. Tu chwytamy katolicką pisarkę na gorącym uczynku. Cel ten sam: rozszerzenie panowania instytucji watykańskiej i jej ideałów kulturalnych. Celem istnienia narodu jest twórczość, powołanie do życia typu kultury i cywilizacji najbardziej wydajnej, w najskuteczniejszy sposób wgryzającej siew oporną ścianę żywiołów wewnątrz człowieka i na zewnątrz – mit potęgi i wielkości. Natomiast ideały katolicyzmu, a więc „odkupienia” muszą zdegradować te grupy narodowe, które miały nieszczęście jemu ulec. Tak zostało rozłożone cesarstwo rzymskie, a dzięki temu samemu rakowi duchowemu upadły narody: hiszpański, polski, włoski. Trudno przejść spokojnie obok monstrualności moralnej tego systemu, który po dwóch tysiącach lat, w których wyniszczono tyle narodów, (nam dano epokę saską i dzisiejszą jej recydywę) spokojnie i bez żenady, bez poczucia winy, odpowiedzialności, majstrują na nowo w tym samym kierunku. I oto dziś „misją” naszą ma się stać wstrzykiwanie tego samego śmiertelnego bakcyla duchowego innym narodom? Może to i słuszne gdy się chce te narody obezwładnić, pogrążyć w wieczystym upadku, podobnym do naszej epoki saskiej! Tak postępują dziś Japończycy zdobywając olbrzymie Chiny: przywracają konfucjonizm dzięki któremu Chiny przez tysiąc lat spały w martwym bezruchu. Pogrążenie duszy zbiorowej narodu w oparach konfucjonizmu czy katolicyzmu zastąpi milion policjantów i żandarmów. To prawda. Ale Japończycy nie są katolikami ani też konfucjonistami. Z nami jest zdaje się inaczej. Żadna akrobatyka literacka nie odeprze następujących prawd:
1. Czy Rusin, Ukrainiec, Rosjanin będzie poddanym biskupa rzymskiego, czy nie, to dla polskiej racji stanu jest obojętne; chyba chodzi o to, by pogrążyć go w upadku i degradacji, by przestał być groźny.
2. Raczej w interesie Polski należałoby, by żaden obywatel Polski nie był poddanym żadnej władzy mającej swe ośrodki dyspozycji poza granicami Rzeczpospolitej.
3. Doświadczenia z unią w XVI wieku przyniosły Polsce tylko spory kulturowe między unitami i dyzunitami oraz katastrofalne w swych następstwach dla kraju odwołanie się dyzunitów do obcej potęgi (Rosji).
4. Krótka działalność jezuickiej komisji pro Rusia na naszych kresach zdołała zrusyfikować elementy pod względem narodowościowym niezdecydowane.
W świetle powyższych stwierdzeń wystąpienie Szczuckiej, wzięte obiektywnie, zaliczyć należy do kategorii działań „obcych agentur” w Polsce. P. Szczucka działa w dobrej wierze i dlatego tym trudniej jej przyjdzie zgodzić się z nami. Pomożemy. Czy można sobie wyobrazić Francuza lub Anglika, nie mówiąc już o Niemcu, który, jako naczelne zadanie swego narodu, wysuwałby napędzenie papieżowi nowych paru milionów duszyczek? Propozycja taka o ile nie wywołałaby ogólnej wesołości, to otrzymałaby jedną, jedyną odpowiedź: spóźniłeś się pan o dobre pół tysiąca lat.
W sukurs P. Szczuckiej pośpieszył w numerze 44 „Prosto z Mostu” p. St. Piasecki. Podkreślając słusznie, że typ hedonistyczny człowieka w świecie ustępuje typowi heroicznemu, zastanawia się p. P. nad odrębnością posłannictwa Polski. I oto jakie są jego „polskie” aspiracje: Gdy Włosi tworzą w ciężkiej walce swoje „Imperium Romanum”, gdy Niemcy wśród olbrzymiego wysiłku zbierają ziomków w jedno, Polska zdaniem p. Piaseckiego ma „walczyć o odrodzone chrześcijaństwo”, więc oddawać swe siły na jednoczenie kościołów, na nawracanie protestantów i innych heretyków. Misję tę, nazywa ten osobliwy Polak „koncepcją polskiego nacjonalizmu”. Dlaczego polskiego? Z równym tytułem mogliby ją podjąć Węgrzy, Irlandczycy, Francuzi i inni. Inna sprawa, że żaden z tych narodów nie myśli o zwiększaniu watykańskiego imperium. Zaszczyt ten rezerwuje p. Piasecki Polsce. Jest to jednak zaszczyt nie tylko wątpliwy, ale niewątpliwie ciemny.
Występy w rodzaju Szczuckiej i Piaseckiego nie są oderwane. Przeciwnie, pojawiają się one coraz częściej na łamach pism o różnych tendencjach. Pchają one Polskę w kierunku różnych misji chrześcijańskich, odwracając jej uwagę od zagadnień i zadań istotnie narodowych. W tych warunkach opinia polska musi wytężyć czujność: kto stoi poza Szczucką i Piaseckim?
* * * * *
Do pism propagujących interesy watykańskie w Polsce należy „Przełom”. Raduje się on w numerze 4-5, że lansowana przez niego idea związania myśli „nacjonalistycznej” z myślą katolicką zdobywa sobie prawo obywatelstwa w opinii duchowieństwa. Tymczasem organ proboszczów lwowskich, „Gazeta Kościelna” biada, że mamy w Polsce masy katolickie, ale nie mamy ani nauki, ani sztuki, ani rządów, ani obywateli katolickich; to wszystko trzeba stworzyć dopiero. Zdaniem „Gazety Kościelnej” dokazać tego może i powinna Polska. Jesteśmy co do tego zupełnymi sceptykami. I to naprzód a priori. Czegóż dokazać może system, który swe istnienie zawdzięcza ludzkiej niezaradności? Jak dotychczas katolicyzmowi nie udało się stworzyć państwa katolickiego mimo najbardziej sprzyjających warunków. Jedyny wyjątek stanowi państwo teokratyczne Indian Ameryki Południowej założone przez Jezuitów. Był to twór w stu procentach totalistyczny (nawet na spółkowanie małżeńskie wynaleziono czas). Składał się on z dwóch elementów: z jednej strony garstka księży rządzących, używających życia, z drugiej masa, nie obywatele, lecz masa pogrążona w niewoli, bezmyślności i całkowitym zastoju. Radzimy „Gazecie Kościelnej” zapoznać się z tym tworem państwowym katolicyzmu.
Taż sama „Gazeta Kościelna” daje artykuł pt. „Trzy nacjonalizmy:, które tak określa: „Nacjonalizm niemiecki wynosi się ponad chrześcijaństwo, włoski chce z nim iść równolegle, nasz – podporządkowuje się chrześcijaństwu.” „Gazeta Kościelna”, jako patriotka watykańska, jest zadowolona z tego stanu rzeczy, że polski nacjonalizm podporządkowuje się chrześcijaństwu. My, jako Polacy, uważamy to właśnie za nieszczęście Polski, iż nie mamy nacjonalizmu, ale jakowaś monstrum usiłujące pogodzić elementy międzynarodowe z narodowymi.; elementy negacji (chrześcijaństwo) z elementami życia i narzucające Polsce „misje” chrześcijańskie, nie leżące na linii jej interesów.
W numerze 28 lwowska służba Watykanu stwierdza z satysfakcją, że „polski ruch narodowy wyzbył się w ciągu ostatniego dziesięciolecia wszelkich domieszek i haseł z nauką katolicką niezupełnie zgodnych”. Byle tylko nie zaszedł na bezdroża, troska się watykańska ciocia. Zobaczmy, jakie to były domieszki i co zostało po ich usunięciu. Ruch narodowy polski narodził się w latach 1890-1910 z kilku ojców (Popławski, Balicki, Dmowski). Zanim wzrósł i okrzepł, otrzymał cios śmiertelny od jednego ze swych twórców, od Dmowskiego, który w r. 1927 wbrew temu co głosił w r. 1907, napisał, że nie ma etyki narodowej, lecz etyka katolicka. Ze zdradą Dmowskiego polski ruch narodowy ugrzązł w pustym werbalizmie, a swe aspiracje ograniczył do zwyczajowości ( polskie wąsy, mazurki, wódka, kontusz), to zaś co jest istotne dla wszelkiego nacjonalizmu, tj. światopogląd, racja stanu, zostało zwekslowane na katolicyzm. Nie pozostało zeń nic, co na tę nazwę zasługuje. Tzw. narodowcy polscy myślą, czyją nie po polsku lecz po katolicku, swe ideały lokują nie w racji stanu Polski lecz w racji stanu watykańskiego państwa. „Zadruga” jest dziś jedyną grupą, która głosi nacjonalizm bez przymiotnika, po prostu nacjonalizm.
Stanisław Grzanka
PRAWY I LEWY PERSONALIZM
Pisaliśmy już niejednokrotnie o polskim ideale społeczno-politycznym. Idea wolności jest jego naczelną przesłanką. Wolność, zgodnie z zasadami personalizmu katolickiego występuje jako cel sam w sobie, który stawia się ponad wszystko i do którego dąży się wbrew wszystkiemu.
Wielokrotnie również wskazywaliśmy w „Zadrudze”, że im dalej od czasów niewoli politycznej, tym bardziej w Polsce odczuwa się brak uzasadnienia dla tradycyjnego podziału na „prawicę” i „lewicę”. Polski socjalizm przed wojną pełen dynamiki nie uniknął skutków „recydywy saskiej” w okresie niepodległości. Proces powszechnego katoliczenia rozkłada szybko resztki jego dawnego trzonu ideowego, dając postać „lewego personalizmu”. Pozostał już tylko „brak wiary w Boga” poza tym bowiem, to wszystko co z punktu widzenia życia zbiorowego narodu ma jakieś istotne znaczenie – stało się na podobieństwo zasad ideowych katolicyzmu.
W „lewym” jak i w „prawym” personalizmie polskim występuje ten sam ideał wolności dla jednostki, te same hasła chrześcijańskiej sprawiedliwości, ten sam po chrześcijańsku, czyli na użytek Syjonu pojmowany humanizm, te same wreszcie akcenty kosmopolityzmu („Braterstwo Ludów” u jednych , „jedna owczarnia i jeden pasterz” u drugich).
Proszę wskazać choć jedną zasadę ideową polskiej Lewicy – poza kwestią Boga, - która by sprzeczna była z pojmowaniem prawowiernego chrześcijanina czy katolika! Jedyną mało istotną różnicę można sprowadzić do formuły: „lewy personalizm” jest zlaicyzowaną formą „personalizmu prawego”.
Sięgnijmy dla przykładu do ideału społeczno-politycznego. Jest wspólny dla wszystkich, pozornie nawet wrogich względem siebie odłamów ideowych, jakie znamy w Polsce. Prazasadą polskiego ideału społeczno-politycznego jest ideał wolności; w demokratycznych formach ustrojowych potrafi on znaleźć najpełniejszy swój wyraz. Ponieważ zaś ideał ten jest w Polsce powszechnie odczuwany, znajdujemy więc go wszędzie. Zarówno lewica jak i prawica społeczna wysuwają go na czoło zagadnień ustrojowych. Przykład z prawej strony: w ostatnim numerze „Naszej Przyszłości”, piśmie młodych konserwatystów tak pisze Jan Bobrzyński: Jakiekolwiek reformy ustrojowe Polski miałby być planowane lub przeprowadzane, jeden warunek jest pewny i nieodparty: że żadne etatystyczne i totalistyczne koncepcje w Polsce się nie ostoją, a tylko ruinę państwa i zanik wszelkiej tężyzny obywatelskiej mogłyby sprowadzić, gdyż Polak wolnością żyje, do wolności wzdycha, bez niej, jak kwiatek bez rosy, usycha.
A oto co pisze w „Epoce”, piśmie „zmasoniałych humanistów” ideolog PPS, Kazimierz Czapiński: U przedstawicieli kultury demokratycznej dominuje hasło wolności, hasło humanizmu, hasło praw ludowych. Rzecz ciekawa, że także w publicystyce marksistowskiej na pierwszym planie znajduje się obecnie hasło hasło wolności (patrz np. książkę W. Altera: „Człowiek w społeczeństwie”). To samo zresztą widzimy na Zachodzie. Przypomnijmy sobie przy tej sposobności, jak silnie rozbrzmiewa hasło wolności i humanizmu u najwybitniejszego dziś przedstawiciela niemieckiej literatury (na emigracji) T. Manna: w „Ostrzeżeniu dla Europy” lub „Przyszłym zwycięstwie demokracji”.
A w zakończeniu swego artykułu, który w dość wyraźny sposób przedstawia proces ścierania się „lewego” i „Prawego” personalizmu pisze p. Czapiński: Jesteśmy szczęśliwi, analizując kulturę Polski Niepodległej po 20 latach, że miraże i metody „totalnej kultury” nie zwyciężyły w Polsce. Przeważa typ kultury demokratycznej, wolnościowej, zwłaszcza w masach pracujących (patrz najnowszą książkę dra F. Grossa, „Proletariat i kultura”). Zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw – zwłaszcza w obliczu wiadomej sytuacji międzynarodowej. Ale będziemy walczyli dalej – o Triumf Kultury demokratycznej w Polsce Niepodległej.
W labiryncie polskiej myśli p. Czapiński uchodzi powszechnie za reprezentanta obozu, który wyznaje zasadniczo różne poglądy od tych, które panują w obozie pana Bobrzyńskiego. Tymczasem z przytoczonych cytat okazuje się przedziwna zgodność co do naczelnej zasady ideału społeczno-politycznego.
Sięgnijmy z kolei po trzeci autorytet, tym razem już z obozu, najbardziej – niestety – dla oficjalnej polskości miarodajnego. Mamy na myśli ks. Zygmunta Choromańskiego. Ten biegły w dogmatach oraz w zasadach ideowych katolicyzmu ksiądz, dyryguje walką z „lewym personalizmem” na odcinku Związku Nauczycielstwa Polskiego. W swoich wystąpieniach prasowych atakuje Z.N.P. Za jego rzekomy radykalizm społeczny i religijny; narzeka, że pod płaszczykiem ideologii demokratycznej przemyca się treści spowinowacone z marksizmem.
Skoro jednak w odpowiedzi organ Z.N.P. („Głos Nauczycielski”) wyraził wątpliwość, czy ksiądz Choromański jest zwolennikiem demokracji „w ogóle” , wtedy urażony mocno ksiądz, oświadczając się za demokracją uderzył w takie słowa: („Kurier Warszawski” z dnia 6.XI.38, art. pt. „Demokracja... ale jaka?”: Kościół prawdziwej demokracji nie potrzebuje się obawiać bo ją stworzył i jest naturalnym obrońcą. WOLNOŚĆ, ten skarb demokracji i podstawa wszelkiego cywilizowanego społeczeństwa czyż niej jest dziełem Chrystianizmu i wiemy z historii, ile to trudności musiał pokonać Kościół, żeby wolność ludzkości wywalczyć. RÓWNOŚĆ, ta druga podstawa demokracji ileż ma do zawdzięczenia Kościołowi? Jesteśmy wszyscy równi, równi pochodzeniem, równi naturą, równi przeznaczeniem – równi nie tylko przed ludźmi, ale i przed Bogiem... Chyba nie trzeba udowadniać, że trzecia zasada demokratyczna BRATERSTWA początek swój bierze w Ewangelii, która głosi nie tylko braterstwo, ale miłość i to miłość maluczkich, ubogich i nieprzyjaciół. Kiedy zaś „Głos Nauczycielski” z patosem woła, że trzeba rzecz jasno postawić: „albo totalizm, albo demokracja”, siebie jako rzecznika demokracji przedstawiając, - odpowiadamy: Tak, demokracja lecz bez cudzysłowu, demokracja ale nie ta materialistyczna, bez Boga, lecz oparta na nauce Chrystusa i z Chrystianizmu się wywodząca. Pp. prowodyrzy związkowi niech się raz jasno wypowiedzą – czy zgadzają się z programem wychowawczym, w którym byłoby miejsce dla Boga i Kościoła.
Ksiądz Choromański w zapale dyskusji, zresztą zupełnie zgodnie z faktycznym stanem rzeczy, wygłosił i na konto chrześcijanizmu zaliczył trzy hasła, które dotąd, przyznajemy się, uważaliśmy pod wpływem bałamutnej propagandy spod tego samego znaku za hasła masońskie. Liberté, egalité et fraternité. Hasła te przecież przyświecały Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Ileż, jeszcze dotąd można słyszeć obłudnych pomstowań z obozu katolickiego na zgubne skutki tego wielkiego przewrotu. Tymczasem oto spod pióra wybitnego katolika ukazuje się nowa prawda. Istnieje cała literatura na temat przyczyn Wielkiej Rewolucji. Katolicy obciążają masonerię, ta zaś z kolei szuka przyczyn w katolicyzmie, czy w ogóle w duchowieństwie. Biednym, zmaltretowanym hasłem: „Liberté, egalité, fraternité” rzuca się jak piłką. Raz ma się należeć Kościołowi. Drugi raz masonerii. Ki diabeł?
Jesteśmy w domu dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, że ideologia masonerii, tak jak chrześcijaństwo, jest produktem semickim, produktem ducha narodu żydowskiego, który wypędzony ze swego kraju w diasporę posiał w świat aryjski treści duchowe, które by mu pozwoliły egzystować i... panować.
Podbój duchowy przez chrześcijaństwo nie wystarczył z chwilą gdy rasowa prężność ludów północnych poczęła wyłamywać się z niewoli. Reformacja i rodzące się prądy racjonalizmu stworzyły konieczność nowego podboju. Odrodzenie Ariów trzeba było w zarodku opanować, zdusić. I oto widzimy jak Syjon, świadom właściwej dialektyki ówczesnych przeobrażeń opanował szybko bunt, kierując jego energię łożyskiem z którego wyrasta... na powrót. Liberté, Egalité, Fraternité.
Nie chcecie Ariowie wierzyć w naszego, żydowskiego Boga? A więc: Liberté - Egalité - Fraternité – bez Boga. I oto mamy tu podobne do siebie w treściach duchowych ideologie: katolicyzm i masoneria – jedna z Bogiem, druga bez Boga. Różnica w akcesoriach. Istotne treści te same, temu samemu celowi służą. Jaki to cel? - Wyraża go mesjanizm żydowski: Panowanie Syjonu.
I oto mamy Polskę! Kraj słowiański, najbardziej obdarty ze słowiańszczyzny, ale za to też najbardziej katolicki... i „demokratyczny z ducha”. Kraj w którym lewica chce „demokracji bez Boga”, a prawica - „demokracji z Bogiem”.
PRZYZNAJCIE SIĘ!
Jedno z pism niemieckich przyniosło nieprawdziwą wiadomość, jakoby kard. Hlond był pochodzenia żydowskiego. Na to pisma tzw. narodowo-katolickie, a także organ Lewiatana, „Kurier Polski”, popadły w melancholię i oburzenie nieopisane, że niby jak można taki afront, taki wstyd czynić kardynałowi polskiemu i żydowskim obrażać go pochodzeniem. Rozumielibyśmy stanowisko tych pism, gdyby to były pisma pogańskie, rasistowskie, faszystowskie przynajmniej, ale pisma „katolickie”? Albowiem dla katolików miarodajnym powinien być chyba nie Gobineau, nie Chamberlain, nie Rosenberg, ani żaden inny rasizmu apostoł, ale katolicki apostoł Saul z Tarsu (Paweł), który do różnokolorowego ludku, chrzczonego i (wówczas jeszcze) obrzezywanego w pierwszych gminach chrześcijańskich, tak zwykł był mówić: „Nie jest Żyd ani Greczyn, ale wszyscy wy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie.”
A jeśli idzie o historię, o tradycję, którą katolicy szczególnie szanować powinni (bo cóż im bez tradycji pozostanie?), to widomym jest powszechnie, że wśród wysokich dostojników kościołów, wśród uczonych, działaczy, biskupów, a nawet papieży przewinęło się w ciągu wieków mnóstwo pół i całych Semitów, wykazujących wszystkie cechy semickie. Im bliżej początku, tym więcej ich było. Na samym początku zasię spotykamy już samych Żydów, najautentyczniejszych prosto z palestyńskiego getta. Pierwszy więc papież, Szymon, który wśród Aryjczyków na Piotra się przeobraził (już wówczas Żydowie zmieniali nazwiska), genialny szef propagandy judeochrześcijańskiej Saul ( w aryjszczyźnie Paweł), wszyscy pierwsi biskupi, diakoni i niżsi funkcjonariusze propagandy należeli do narodu „przez Boga wybranego”, nie tylko im to nie sprawiało przykrości, ale za chlubę poczytywali sobie obrzezanie swoje. Co tu zresztą mówić. W książce ewangelisty Mateusza, także żydowina, czytam genealogię Jezusa z Nazaretu, w której wymienieni przodkowie, od Abrahama poczynając są wykapanymi Żydami, a która kończy się słowami: „Eleazar zrodził Nathana, a Nathan zrodził Jakuba; a Jakub zrodził Józefa, męża Marii, z której narodził się Jezus, który się zowie Chrystusem.” A co do Marii, jego matki, której obrazy cudowne w Częstochowie, Wilnie, Górach i Kalwariach różnych, a do której pielgrzymują gromadnie czytelniczki i czytelnicy „Kuriera Polskiego”, „Kuriera Warszawskiego”, „Dziennika Narodowego” „Myśli Narodowej” i „Małego Dziennika”, „Falangi”, „ABC” , „Posłańca Św. Antoniego” i „Prosto z Mostu”, „Rycerza Niepokalanego” i „Młodego Narodowca”, to także o niej w ewangeliach stoi wyraźnie, że pochodziła z rodu dawidowego, czyli żydowskiego.
Zapytujemy pp. redaktorów pism tzw. narodowo-katolickich, czy znane są im fakty powyższe, o których wiedzą uczniowie pierwszych klas szkół powszechnych? A jeżeli znane, to czemu takie oburzenie, gdy się podaje, że jakiś dygnitarz katolicki ma Żyda w metryce? Nie tacy jak oni byli Żydami i nic.
Sądzimy też, iż redaktorzy pism katolickich i „narodowych” i w ogóle wszyscy katolicy, winni wziąć pod dojrzałą rozwagę słowa Ojca Świętego, czyli Piusa Xi, który o rzeczy katolickiej rzekł „jesteśmy duchowymi Semitami”. Mówił zaś to ze łzami radości i roztkliwienia. Ważkie te słowa wypowiedziane były zaledwie parę tygodni temu. Znaczy to według Ojca Świętego: katolik to duchowy Semita. Zwracamy się więc do duchowych Semitów z zapytaniem czy godzi się tak z dnia na dzień zapominać słowa najwyższego autorytetu, namiestnika Chrystusa, następcę Szawła, tj. Św. Pawła.
Skoro poza zespołem „Zadrugi”, na ziemi polskiej mamy samych duchowych Semitów i to pysznych z tego, to czyż może być semityzm krwi jakąś skazą? Czy nie jest raczej tytułem do chluby, panowie duchowi Semici?
BIJĄ GODZINY ZEGARA DZIEJOWEGO...
„...naród nasz nie uległ wpływom obcego ducha, czy to ze wschodu, czy z zachodu, ale budował Polskę z sił własnego ducha, ducha katolickiego i polskiego. Ten duch świadomie czy nieświadomie, żyje w każdym Polaku, wskutek tego w samej istocie jesteśmy narodem wewnętrznie jednolitym, zwartym, skondensowanym mimo zewnętrznego rozbicia życia zbiorowego. A zewnętrznie życie narodu jest rozbite właśnie z tego powodu, iż w wielkiej mierze nie odpowiada wewnętrznemu duchowi narodu, duchowi katolickiemu i polskiemu.”
Czytelnik po przeczytaniu przytoczonych wyżej słów niewątpliwie sądził będzie, że to cytat z jakiegoś artykułu, poprzednio w „Zadrudze” ogłoszonego. W istocie, podobne stwierdzenia, wiele razy czynione były w naszym piśmie; czynione i udowadniane. To też od razu uprzedzamy, że słowa wyżej przytoczone są streszczeniem fragmentu listu pasterskiego biskupa Kubiny, streszczeniem, dokonanym przez ks. Z. Choromańskiego w „Kurierze Warszawskim” z dnia 13.XI. W art. pt. „Na dziś i na jurto”.
Uzbrojeni w aparat pojęciowy „teorii wewnętrznego rozwoju Polski” usiłujemy od dawna upowszechnić następującą prawdę: Polska ideologia grupy jest do głębi katolicka; mówiąc zaś słowami biskupa Kubiny „duch” naszego narodu to treści ideowe katolicyzmu.
Tak oto otrzymujemy aktualne i autorytatywne, rzec można oficjalne, potwierdzenie naszej tezy. Również szereg razy wysuwaliśmy w odpowiednich artykułach tezę, że obecnie jeszcze, jak powiedział biskup Kubina, zewnętrzne życie narodu jest „rozbite” właśnie z tego powodu, że nie odpowiada całkowicie wewnętrznemu duchowi narodu, duchowi katolickiemu.
Jest to problem, „recydywy saskiej”, polegający na tym, że od chwili odzyskania niepodległego bytu państwowego odbywa się proces przywracania „katolickiej harmonii socjalnej”, zrujnowanej okresem niewoli. Duchowe treści składające się na „polską”, a w istocie katolicką ideologię grupy muszą znaleźć swój właściwy wyraz w zewnętrznych formach bytu narodowego. Jest to zagadnienie niedalekiej przyszłości.
Wg. Terminologii ks. Choromańskiego brzmi to tak: „Katolicy w odrodzonej Polsce winni przyczyniać się do zreformowania życia zewnętrznego, publicznego w duchu katolickim. Polska naprawdę jest katolicka, ale, niestety, raczej tylko w objawach jej życia religijnego, a to nie wystarcza do skonsolidowania rozbitego życia publicznego. Polska musi być naprawdę Chrystusową również w objawach życia państwowego.” Gdyż jak logicznie rozumuje ks. Choromański wg słów kardynała Hlonda: „Nie może być dwu sumień, katolickiego dla życia prywatnego, a niekatolickiego dla spraw publicznych.”
Tutaj możemy tylko wyrazić uznanie dla przenikliwości oficjalnych sfer kościoła, za ich głębokie wyczucie dokonywujących się w naszym życiu narodowym przeobrażeń. Przyśpieszy to znakomicie ewolucję aż do momentu, w którym bezsprzeczne już i formalne panowanie katolicyzmu pozwoli Narodowi zrozumieć, gdzie leży causa officiens jego straszliwej martyrologii dziejowej. Nastanie tego momentu będzie dniem sądu nad katolicyzmem, dniem ostatecznej rozprawy między aryjskim narodem słowiańskim, a jego dotychczasowym gdzieś z Azji Małej przywleczonym pasożytem.
Dlatego my Zadrużanie radujemy się, że obserwowane przez nas świeże wydarzenia w polityce wewnętrznej Polski dają uzasadnienie dla następujących słów najwyższego dostojnika Kościoła Katolickiego w Polsce kardynał Hlonda: z przemówienia w Częstochowie – (za „Kurierem Warszawskim”): „Dla świata i dla Polski – mówi Prymas – nadszedł na progu nowych czasów moment ostatecznej decyzji, czy pójść za Chrystusem czy też z bezbożnictwem przeciw Chrystusowi. Jak trafnie powiedział niedawno czcigodny biskup częstochowski, Polska już swój plebiscyt na rzecz Chrystusa odbywa choćby tłumnym, coraz gorętszym pielgrzymowaniem do swej Jasnogórskiej Panienki. Ten plebiscyt trzeba w całej Polsce ostatecznie, z powodzeniem i bez ociągania się zakończyć, gruntując naród i państwo na duchu ewangelicznym. Wybiła po raz drugi w historii godzina katolicyzmu w Polsce. Zegara dzisiejszego żadna moc nie cofnie. Polska idzie naprzód, idzie w swą przyszłość, idzie ku swym posłannictwom, jako Polska Chrystusowa. Z tej drogi nie da się sprowadzić żadnym złudom, żadnym pokusom.”
Powiedział ksiądz kardynał: „Wybiła po raz drugi w historii godzina katolicyzmu w Polsce”. Tak! Wybiła! Ale nie na tym koniec! Zegara dziejowego nic nie powstrzyma.
Wybije godzina trzecia. Ta jednak, będzie już godziną Polski Słowiańskiej.