Katolicyzm superdynamiczny - ZADRUGA RODZIMEJ WIEDZY

Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród
Przejdź do treści

Katolicyzm superdynamiczny

I. DOJRZEWANIE NOWYCH ZŁUD

Jesteśmy świadkami, jak po upływie kilkunastu lat dzielących nas od przewrotu majowego z 1926 r. dojrzewać zaczynają nowe złudy „odrodzenia narodowego życia”. Tak jak przed 1926 r. kiedy to dostrzegano, mniej lub bardziej wyraziście, przejawy staczania się w dół, a z drugiej strony dostrzegano rzekome „przyczyny” tego stanu rzeczy. Dla polskiej opinii publicznej, jak i indywidualnych umysłów, urobionych przez „odwieczne prawdy”, nie może nasunąć się jedynie trafna myśl, iż przejawy rozstroju i upadania są czymś, co wynika wprost z tych ukochanych „odwiecznych prawd”. Na łamach „Zadrugi” wielokrotnie poruszaliśmy ten fenomen, wyjaśniając socjologicznie jego istotę w teorii „błędów”.

Ponieważ rzekomy błąd w strukturze ustrojowej państwa w ciągu ostatnich lat został wielokrotnie „naprawiony”, a trwałej poprawy Rzeczpospolitej nie wielu dostrzegało, więc też opinia publiczna brnąc dalej łożyskiem fikcji „błędów”, musiała szukać nowej „przyczyny” niedomagań. Gdy nie może zrodzić się skojarzenie zasadniczej wagi, a mianowicie, iż moto degradacji tkwi w tym co wyznacza osobowość duchową narodu, jego ideologię grupy (a wiemy dlaczego taka myśl powstać nie może), tym samym jesteśmy skazani na nieoznaczoność, na błądzenie po omacku. Dla umysłu ludzkiego zepchniętego w ten sposób na bezdroża, każdy dowolny fakt, może się wydawać równie nadającym się do spekulacji jako „przyczyna” niedomagań Polski. Partyjnicy twierdzą, iż zawinił ciąg reformistyczny („sanacja”), z szeregów zaś ciągu reformistycznego wskazuje się na „partyjników”, jako na istotną przyczynę zła w Polsce. Zdaniem naszym wszyscy mają rację po równo, gdyż nikt jej nie ma, zważywszy na solidarne przeświadczenie jednych i drugich, iż podźwignięcie kraju nastąpić może tylko w oparciu o ideały „narodowe” wiadomego znaku.

Stopniowo dojrzewa, tragiczna w swych konsekwencjach złuda, iż odrodzenia Polski, jej podźwigniecie nastąpić może dzięki wzrastającym zasięgom katolicyzmu. Upiorność tej opinii, jest świadectwem o tym, jak co raz bardziej pogrążamy się w dół, o tym, iż coraz bardziej się oddalamy od drogi ewolucyjnego uzdrowienia schorzałej duszy narodu. Niszczące treści duchowe, coraz głębiej przeżerają duszę polską, o tym zaś jak daleko ten proces sięgnął, świadczy choćby to, iż proces ten uważa się za objaw postępującego uzdrowienia!

MOTOR PRZEOBRAŻEŃ WSPÓŁCZESNOŚCI POLSKIEJ

W życiu polskim zachodzą niewątpliwie bardzo doniosłe przemiany. Motor tych przemian tkwi w głębi skatoliczałej duszy narodu, która rozpierając się, stopniowo reguluje to wszystko co z jej istotą nie jest zgodne. Nieubłaganie likwiduje się ślady oddziaływań obcych cywilizacji, wyżłobionych w ciągu wiekowej niewoli. Proces ten nazywamy „recydywą saską”, gdyż kres ku któremu on zdąża, polega na ziszczeniu zasad katolicyzmu w życiu społecznym, tak jak to już raz było w epoce saskiej, na realizowaniu „katolickiej harmonii socjalnej”.

Postępy recydywy saskiej mogą być rozpatrywane z dwóch różnych punktów widzenia.

Pierwszy, polegałby na skutkach jakie recydywa saska wywołuje w polityce i gospodarstwie. Skutki owe, to nic innego jak tylko obniżanie się potencjału gospodarczego i politycznego Polski. Realizowanie się ideałów leżących u podstaw polskiej ideologii grupy, musi wyzwalać grawitację do bieguna atomistycznego w polityce i bieguna tomistycznego w gospodarstwie. Im bardziej dominują w życiu polskim „odwieczne prawdy”, tym pospolitszym, bardziej zwartym staje się typ homo-catolicusa, obojętnie czy współpracujący z Akcją katolicką czy też lawirujący i walczący o te same ideały personalistyczne w ugrupowaniach „czerwonych”.

Idzie w ślad za tym atmosfera „woli minimum egzystencji” i jej nieuchronne konsekwencje: grawitacja ku otoce ekonomicznej (własny grunt, chałupka, warsztacik, stała posadka, państwowa spokojna synekurka), skleroza otoczna i z nią związany słodki bezruch (wsi spokojna, emeryturka), postawa nadkonsumpcji i z niej wyłaniający się system nadkonsumpcji, co razem prowadzi do upojnego, iście katolickiego zastoju, bezprzykładnego pauperyzowania i zamierania życia w powszechnej sklerozie. Jest to atmosfera wyprodukowana przez „odwieczne prawdy”, dlatego też pełna niewysłowionej błogości. Już, już zabrzmi słodka, a znana melodia nieco strawersowana: „za króla...” To samo w polityce, w tendencjach ustrojowych i społecznych. Rozpatrywaliśmy to w seriach artykułów na łamach „Zadrugi” pt. „Polityka wewnętrzna Polski Niepodległej”, pióra p. Zimnickiego.

Mamy więc atmosferę pełną upojnej błogości. Cóż kiedy nie daje nam sycić się ową błogością „zaborcze barbarzyństwo” bezbożnych sąsiadów. Tak jak w epoce saskiej, czekają tylko, aż owoc Katolicką Polską zwany, dojrzeje do reszty. Ponieważ mamy pewne przykre doświadczenie z przeszłości, więc też miejsce sycenia się błogością zajmuje „odruch spłoszonej błogości”. Jednostki ożywione „odruchem spłoszonej błogości”, stwarzają ruch polityczny, zdążający do usunięcia tych zjawisk, które w zmysłowy, bezpośredni sposób świadczą o …„nożycach potencjałów zewnętrznych” i tylko do tego ograniczają swoją aktywność. Nie reprezentują żadnych nowych treści duchowych. Z tego cośmy nazwali ciągiem harmonicznym, dzięki „odruchowi spłoszonej błogości” wydziela się boczna jego gałąź, ciąg reformistyczny, nastawiony na pewne wtórne zjawiska. Jest to w całości biorąc, jeden z aspektów recydywy saskiej.

Drugi polega na czym innym. Wzmiankowaliśmy już na wstępie, iż recydywa saska w swej istocie jest rugowaniem z życia polskiego treści, które nie są zgodne z polską ideologią grupy. Polska ideologia grupy, będąc do głębi przepojona katolicyzmem, dąży do tego by świat zewnętrzny był jej emanacją. Homo-catolicus, milion lub 10 milionów homo-catolicusów, mają naturalną tendencję do „przelewania wartości na zewnątrz”, jak mówi św. Tomasz z Akwinu. To znaczy, iż dąży do uporządkowania życia codziennego, stosunku jednostki do jednostki, jednostki do grupy, do materii itp. w sposób zgodny ze skalą odczuwanych wartości wewnętrznych. Formy społeczno-polityczne, gospodarstwo, znajdą się pod naciskiem aktywności milionów homo-catolicusów, usiłujących nadać im swój styl. Może się zdarzyć, tak jak to jest w naszych warunkach, iż nacisk milionów homo-catolicusów, na formy społeczno-polityczne i gospodarstwo, spotka się z oporem, wynikającym stąd, iż te dziedziny życia, zostały już poprzednio (150 lat niewoli!) ukształtowane według innego wzorca, pasującego do bardziej wytężonego życia. Katolicka harmonia socjalna z epoki saskiej uległa poważnym zniekształceniom, polegającym na przeszczepieniu do życia polskiego dorobku przewodniczych narodów w postaci oaz wysokiego poziomu organizacyjno-technicznego, nowoczesnych metod pracy, produkcji, poglądów, idei, prądów umysłowych itp. Wszystko to jest jakby obcym ciałem w żywym organizmie. Tak też je się traktuje. Jakże często, coraz częściej, słyszy się zachwyty nad czystością kultury polskiej, której obcy jest szał maszynizmu, mechanizacji, pogoni za materialnymi osiągnięciami, która jedyna wśród narodów europejskich zachowuje „osobowość”, „człowieczeństwo”, oczywiście w oparciu o zasady „chrześcijaństwa”. Itp.

Ciąg harmoniczny, grawitując do katolickiej harmonii socjalnej, eliminuje coraz bardziej owe obce naleciałości, dzięki czemu życie polskie staje się coraz „czystsze”, bliższe ideału. Każdy krok na tej drodze, „polska” świadomość odczuwa jako sukces, zwycięstwo, upojenie. Miliony homo-catolicusów, wyczuwają, iż zwały oporów dzielące ich od upragnionego „ideału” (katolickiej harmonii socjalnej) maleją, padają w proch. Jest najzupełniej naturalnym wobec tego, iż towarzyszy temu stan ekstazy, przyjemnego podniecenia, poczucia mocy i optymizmu. Odczucia 20 milionów, homo-catolicusów, nie różnią się w zasadnie od stanu psychicznego jednostki, która posiada pewne zorganizowane wyobrażenie (np. widzenie siebie nie jako urzędnika Xi stopnia jakim się jest w rzeczywistości, lecz jako naczelnika w VIII stopniu, podziwianego przez dzisiejszych współtowarzyszy, pannę Stefcię i nonszalanckiego woźnego biura) i pragnienie, mniej lub bardziej świadome, by rzeczywistość zmieniała się w kierunku tej wizji. Gdy ewolucja przebiega w tym pożądanym kierunku, zrodzić się musi nastrój radosny, poczucia własnej wartości i siły.

Otóż recydywa saska takie stany psychiczne w duszach milionów homo-catolicusów stwarza, jako coś naturalnego.

Błogostan i poczucie mocy jest więc prostą konsekwencją, ogólnego przebiegu recydywy saskiej, tak samo jak i degradacja w polityce i gospodarstwie. Innymi słowy: recydywa saska stwarza jednocześnie a) poczucie mocy, optymizmu, błogostanu i b) degradację faktyczną, dostrzeganą jako refleks zagrożenia państwa od zewnątrz. Pomiędzy błogostanem i degradacją istnieje związek spektakularny, podobny do tego jaki istnieje pomiędzy płynnością wody a mokrością, jasnością płomienia i jego gorącem itp.

Gdy teraz uprzytomnimy sobie „teorię błędów”, to zrozumiemy, dlaczego związek strukturalny – błogostan i degradacja - musiał ulec rozerwaniu. Błogostan stwarzany przez recydywę saska, jest uczuciem przyjemnym, degradacja (dzięki skojarzeniom z przeszłościom) przykrym. Umysł „polski” musi się buntować przeciw łączeniu ich, sprowadzaniu do wspólnego mianownika.

Powstać więc musiała myśl wręcz przeciwna; w oparciu się o to co daje uczucie błogostanu i mocy, zwalczyć zło tj. degradację.

Jesteśmy u początków bezdroży. Zobaczymy co z tego wyniknie.

PRZEMIANY W CIĄGU REFORMISTYCZNYM (SYSTEMIE POMAJOWYM)

Z chwilą powstania niepodległego państwa w 1918 r. treści duchowe wyznaczające profil „przeciętnej społecznej” rozpoczęły sprawnie urządzać rzeczywistość polską, co dało w wyniku pierwszy etap recydywy saskiej lat 1918-1926. Głębsze procesy duchowe, związane z recydywą saską tych lat, nie zdążyły jeszcze nabrać odpowiedniego natężenia, dostrzegano natomiast linię degradacji i jej wykładnik rozwierania się nożyc potencjałów zewnętrznych.

Reakcja na nie tj. odruch spłoszonej błogości, tak jak to było w epoce Stanisław Augusta, doprowadza do powstania ruchu politycznego, mobilizującego żywioły społeczne, przerażone widmem upadku państwa. Był to więc ruch czysto obronny, nie wnoszący żadnych nowych treści światopoglądowych i dlatego niezdolny do wydobycia nowych sił społecznych, poprzez poruszenie głębszych strun duszy człowieczej.

Nie mógł inny los tego co nazywamy „systemem pomajowym”. Starając się łatać widome, materialne skutki recydywy saskiej, nigdy nie ważył się na zuchwałą myśl sięgnięcia do jej źródeł. Leżało to zresztą poza podstawami z których wyrósł (odruch spłoszonej błogości). Jest chyba rzeczą oczywistą, iż gdy się zwalcza pewne zjawiska w życiu narodu, a jednocześnie czci się i szanuje podłoże z którego one w naturalny sposób wyrastają, to w konsekwencji musi dojść do wyczerpania sił u tego, który tej pracy Danaid dokonuje. Dziś po upływie 12 lat widzimy, iż ciąg reformistyczny pomajowy wyczerpał krąg zagadnień (fikcja błędu w organizacji społeczno-politycznej) i nadwątlił swój ładunek sił. Wyczerpanie się energii ekipy pomajowej i złud z którymi szła do „naprawy państwa” jest faktem. Została jeszcze jedna złuda: wzięcie w żelazne kleszcze całego życia narodowego, wszystkich dziedzin rugowania błędu ze wszystkich zakamarków aż do jego wypędzenia. Rzekomy „błąd” jak ścigany diabeł, ciągle zmieniając swą postać, uciekał w ciągu kilkunastu lat z górnych pieter gmachu państwowego, z Zamku, z Rządu, z Sejmu, z terenu organizacji politycznych w dół, aż znikł gdzieś w norce międzyjednostkowej „dekompozycji”. Jest coś upiornego w tej zbiorowej halucynacji pościgu za demonem „błędu”, który jak to z uporem dowodzimy, nie istnieje wcale, gdyż jest wytworem bezradności polskiej myśli, zepchniętej do ciemnego labiryntu.

W założeniach strukturalnych ciągu reformistycznego tkwi konieczność brnięcia tą, a nie inną drogą. W ostatniej fazie „planistycznej”, a właściwie „subtotalistycznej”, gdyż pozornie zbliża się do form ustrojowych totalistycznych, brak mu sił do dokonania tego zadania. Szuka więc źródła nowych sił, które pozwoliłyby na wzmożenie w aktywności zwalczania „błędu”. Dostrzega te siły w sferach najbardziej ogarniętych przez recydywę saską, u tych, którzy są w nastroju ekstatycznym, podniesionym, ożywieni poczuciem mocy. Tak więc rodzi się myśl by wykorzystać owe „nowe” siły dla zwalczania sił stwarzających degradację. Powstaje idea wypędzenia diabła za pomocą belzebuba.

SKATOLICZENIE OBOZU POMAJOWEGO W NIEDALEKIEJ PRZYSZŁOŚCI

Uszeregujmy przesłanki: 1) dogłębnie sięgający proces recydywy saskiej, ogarniającej miliony polskich głów, rugowanie treści duchowych, z personalistycznymi ideałami niezgodnych; 2) odczucie błogości i mocy w sercach milionów „homo-catolicusów”, w miarę zbliżania się do ideału życia społeczno-politycznego i gospodarczego (katolickiej harmonii socjalnej), znamionującego się minimalizmem i bezruchem, tak dogadzającym treściom polskiej ideologii grupy; 3) przejawy degradacji Polski, w polityce i gospodarstwie, odczuwane w sposób przykry dzięki skojarzeniu z przeszłością; 4) wyczerpywanie się sił żywotnych ciągu reformistycznego (obóz pomajowy), który był reakcją na przejawy degradacji i konieczność zaczerpnięcia nowych mocy, dla stawienia oporu nawale recydywy saskiej, ale tylko w dziedzinie polityczno-gospodarczej.

Wyraziście widzimy, w którym kierunku będą przebiegały procesy w kilku najbliższych latach. W zbiorowej świadomości obozu pomajowego musi się ułożyć imperatywny wniosek, iż „nowe” siły duchowe, znamionujące się poczuciem mocy, ekstazy, optymizmu, będące jak wiemy, jednym z etapów przebiegającej recydywy saskiej, muszą być wyzyskane przeciw tym czynnikom, które powodują upadanie, degradację, rozpad, nędzę, defetyzm.

Skatoliczenie obozu pomajowego jako konkretnego wyrazu ogólnej kategorii, która nazywamy ciągiem reformistycznym, jest więc kwestią niedalekiej przyszłości. Procesy myślowe, przebiegając w łożysku „labiryntu świadomości polskiej”, nie są zdolne do utorowania dróg w innym kierunku.

Oczywiście proces katoliczenia ciągu reformistycznego, nie będzie przebiegał po liniach prostych. Raczej będziemy mieli do czynienia z grawitacją, a więc pewnymi wahnięciami, nie zmieniającymi jednak ogólnej linii kierunkowej. Skatoliczenie ciągu reformistycznego w postaci „obozu pomajowego”, pociągnie za sobą jednoczesne, ważkie przeobrażenia w dziedzinie sformułowań ideologicznych.

Zmiany mające nastąpić zasługują na żywsze zainteresowanie się nimi już dziś.

W poprzedniej części niniejszego artykułu pisałem o tym, jak recydywa saska, ogarniająca nieubłaganie życie narodowe w państwie odrodzonym, doprowadzić musi do gruntownego skatoliczenia obozu pomajowego. Dla milionów Polaków, wydaje się to wprost niepojęte. Wszak tyle mówiono o pozycji „mocarstwowej”, „o misji stworzenia cywilizacji opartej na zasadach katolickich” - i teraz to wszystko ma być skutkiem recydywy saskiej? Nie łatwo to wytłumaczyć „polakatolikowi”, którego wyobrażenia, pojęcia, stosunek do bieżących zagadnień, jest już produktem przebiegającej recydywy saskiej. Decydujący nurt recydywy saskiej płynie przez głowy milionów Polaków, zaś przeobrażenia w polityce i gospodarstwie są tylko pochodnymi procesów duchowych, zaszłych w dziesiątkach milionów czaszek.

Dla umysłów ograniczonych falą recydywy saskiej, przemiany następujące w zewnętrznym życiu polskim są czymś, co napełnia uczuciem dumy, ekstazy, zadowolenia. Tylko jeden odcinek tych przemian zadowolenia nie budzi: obniżanie się względne potencjału polityczno-gospodarczego Polski, widmo zagrożenia państwa. Wiemy, iż proces ten jest nierozłącznie, strukturalnie związany z pierwszym, jest właściwie tym samym, widzianym tylko z innej strony tj. od strony wydajności życiowej, od zdolności do utrzymania się wśród danych warunków politycznych Europy Środkowej.

Recydywa saska stwarza w duszach polakatolików jednocześnie: poczucie błogości, mocy, ekstazy i... obniżanie się sprawności państwa, degradację. Tę istotną i naturalną jedność w sposób sztuczny rozrywa się. Proces recydywy saskiej w dziedzinie duchowej dający poczucie mocy i ekstatycznej sytości, chce się potraktować jako „siłę”, która ma „zwalczyć” objawy upadania – nożyce potencjałów zewnętrznych

ZŁĄCZENIE SIĘ KATOLICYZMU Z PAŃSTWEM

W ten sposób dojrzewa niezmiernie ciekawe zjawisko: połączenie się katolicyzmu z obozem majowym, z dzisiejszą „sanacją”. Poprzednio skreśliłem ten proces, naświetlając, w jaki sposób konieczność tego połączenia krystalizuje się w zbiorowej świadomości ciągu reformistycznego tj. w umysłach jednostek, składających się na ekipę obozu majowego. Dla papuzich umysłów olbrzymiej większości naszych „działaczy” politycznych ten proces rysuje się jako jakaś tam jeszcze jedna siuchta, wynik „rozmów”, taktyki itp. W rzeczy zaś samej, mamy do czynienia z niezmiernie doniosłym w konsekwencjach faktem dziejowym, wynikającym z rozwoju historycznego Polski, a stwarzanym przez te siły, które nam dały epokę saską i dzisiejszą jej recydywę.

W naszych oczach powtarza się zjawisko, które zaszło w Polsce w drugiej połowie wieku XVI. Są jednak i istotne różnice. Wzięte razem pozwolą nam pojąć mechanizm tego, co się dzieje, a raczej dziać się będzie w latach 1940-1945. Katolicyzm, jako pewna koncepcja światopoglądowa, chcąc utrzymać się w życiu społecznym, musi mieć jakieś oparcie, jakieś ramię społecznego oddziaływania, dzięki któremu oprze się naporom innych konkurencyjnych koncepcji światopoglądowych. Czasy monopolu duchowego skończyły się z momentem zrodzenia się protestantyzmu. Tak było w XVI w.

Jak już o tym pisaliśmy, w XVI wieku kościół katolicki zagrożony w swym istnieniu, szukał oparcia, sprzymierzeńca. W całej Europie takim oparciem była władza królewska. W oparciu o władzę królewską, o aparat państwowy, udało się katolicyzmowi utrzymać się w Hiszpanii, we Francji, Włoszech. W tym samym czasie w Polsce nastąpiło wygaśnięcie dynastii Jagielońskiej i władza państwowa znalazła się „na ulicy”. Podjąć ją musiał stan szlachecki. Stąd koncepcja elekcji, pacta conventa, demokracja szlachecka. Zmusiło to kościół do uwzględnienia tej okoliczności, do przystosowania się. Tak połączył się katolicyzm z „narodem”, gdy natomiast gdzie indziej wiązał się z państwem. Chcąc utrwalić swoje wpływy, ogarnąć duszę zbiorową, kulturę i cywilizację narodów, kościół popierał, albo instytucję władzy królewskiej, albo – jak u nas – demokrację. Istotne wyniki skatoliczenia tych narodów były wszędzie te same, upadek kulturalny i cywilizacyjny. Natomiast pochodne były różne, gdyż tam gdzie kościół opierał się o władzę królewską, mieliśmy jej rozrost, absolutyzm, centralizację, rosnącą rolę administracji państwowej, instytucję skarbu królewskiego, stałą armię, w przeciwieństwie do jedynego kraju „demokracji szlacheckiej”, w którym wystąpiło zamieranie centralnej władzy, państwa, skarbu itd.

W Polsce odrodzonej kościół stanął przed zagadnieniem wyszukania sobie nowej bazy społeczno-politycznej. Koncepcja szlachecko-katolicka, która zapewniła kościołowi bezwzględne panowanie w XVI-XVIII w. skończyła się z momentem upadku Polski. Wprawdzie tradycje tej spółki przetrwały aż do czasu odzyskania państwa, to jednak bez trudu orientowano się w konieczności zmian i szukano nowego rozwiązania. Tym rozwiązaniem musiało się stać połączenie z państwem. Inna synteza w Polsce nie narzucała się jako możliwa.

Ciąg reformistyczny, wyłoniony po przewrocie majowym w 1926 roku posiada swój trzon w „ideologii państwowej”. Z nim też kościół połączyć się musi. Kościół katolicki szuka bazy dla siebie, zaś obóz pomajowy walcząc o „podźwignięcie” potencjału polityczno-gospodarczego Polski, w ekstatycznych nastrojach mas „polakatolików”, upatruje „sił”, które mogą być wciągnięte do działania.
Mamy więc proces odwrotny, niż to było w XVI wieku. W połowie XX w. kościół próbuje się odegrać, poprzez włączenie się w konkretny układ sił. Tak więc w Polsce połączy się w państwem, zaś na zachodzie Europy będzie kroczył drogą kojarzenia się z taką lub inną „demokracją”, z zmasoniałym liberalizmem.

ISTOTA KATOLICYZMU SUPERDYNAMICZNEGO

Jest rzeczą oczywistą, iż gdyby nie istniały nożyce potencjałów zewnętrznych, sprawiane przez ciąg skatoliczonych pokoleń, realizując od XVI w. swoje ideały życiowe, z ducha „polskiej” kultury wysnute, gdyby nie istnieli „zaborczo” usposobieni sąsiedzi i „odruch spłoszonej błogości”, nie mielibyśmy ciągu reformistycznego, próbującego owe niemiłe, końcowe skutki łatać, nie mielibyśmy „ideologii państwowej” zasadzającej się na „idei” obrony, a tym samym kościół nie miałby się z kim połączyć.

Chcę w ten sposób zwrócić uwagę na skutki recydywy saskiej, ich kumulację, dzięki czemu następuje zagubienie powiązania przyczyny ze skutkiem i całkowita myślowa dowolność. Ciąg reformistyczny tj. dzisiejsza sanacja jest dalekim skutkiem recydywy saskiej, albo raczej odruchem samozachowawczym przed jej nieubłaganymi konsekwencjami, ale tylko w dziedzinie politycznej.

Połączenie się kościoła z państwem jest więc zdeterminowane przez rozwój historyczny.

Katolicyzm dzisiejszy, wypełniający sklepienia czaszek polakatolików, posiada styl wykształcony w epoce saskiej. Jest więc przede wszystkim „demokratyczny”, szlachecki w przeciwieństwie do katolicyzmu społecznego Zachodniej Europy, gdzie, dzięki wiekowej symbiozie z absolutną władzą królów był raczej monarchiczny, państwowy. Odwrócenie się sytuacji, o której mówiliśmy wyżej, pociągnie za sobą wielkie przeobrażenia w sferze sformułowań pojęciowych i niektórych założeniach ideowych.

Katolicyzm w Polsce w ciągu najbliższych lat, połączywszy się oficjalnie z państwem tj. z ciągiem reformistycznym, tym samym przejmie zasadnicze jego założenia. Przejąć musi na swoją własność świadomość zagrożenia państwa, dzięki „nożycom potencjałów zewnętrznych”, przejmie odruch spłoszonej błogości, przejmie „konieczności” państwowe, postulaty antynożycowe, a więc postulat jednolitej sprawnej władzy, podporządkowaniu państwa interesów jednostkowych, postulat rozwoju gospodarczego, podźwignięcia przemysłu itd., itp.

Odruch spłoszonej błogości, „idea obrony”, będzie posiadać jeszcze jedną motywację, tj. płynącą ze strachu o jedyną już większą i zwartą kolonię cywilizacji chrześcijańskiej, jaka uchowała się w Europie. Przyjęcie tez obozu „ideologii państwowej” pociągnie za sobą konieczność zmiany stylu katolicyzmu społecznego. Wyłaniająca się z tego złączenia postać katolicyzmu superdynamicznego, będzie się w wielu punktach różnić od katolicyzmu szlacheckiego, demokratycznego, wypełniającego dziś atmosferę życia polskiego. Przeobrażenia w dziedzinie ideowo-pojęciowej sięgną dość głęboko. Znając siły i kierunek ich działania, możemy już dziś, na kilka lat naprzód (o ile nie nastąpi wstrząs z zewnątrz) określić zasadnicze tezy tej „nowej”, „rewelacyjnej” postaci katolicyzmu.

Już dziś czynniki reprezentujące międzynarodówkę watykańską, narzucają nam z uporem „misję narodu polskiego”, polegającą na stworzeniu cywilizacji opartej o znane „ideały”, na realizacji „katolickiego państwa narodu polskiego”. Ten punkt jest wprowadzeniem do „katolicyzmu superdynamicznego”. Wynika bowiem zeń konieczność obrony „katolickiego państwa narodu polskiego” za wszelką cenę. Interesy „katolickiego państwa” (na większą skalę już jedynego w świecie), muszą być respektowane w daleko wyższym stopniu niż to wynika z tradycyjnego katolicyzmu. Jednostka w jej zabiegach wokół jedynie ważnego zadania – zbawienia swej duszy – musi być przygotowana na rezygnację z kroczenia utartymi ścieżkami. Trzeba bronić państwa, a co za tym idzie w pewnej chwili zachodzi konieczność położenia akcentu na doniosłość interesów państwowych, ich przewagę nad czynnościami zapewniającymi dotychczas jednostce szczęśliwość w niebiosach. Innymi słowy: interes państwa, w katolicyzmie superdynamicznym, będzie respektowany w znacznie wyższym stopniu niż to było w katolicyzmie demokratycznym, szlacheckim, prosperującym, prosperującym od początku epoki saskiej, której fundamenty kładł z pobożnym zapałem już ksiądz Skarga.

Pociągnie to za sobą zmiany w ideałach wychowawczych, w systemie wychowawczym, dogłębnie ogarniętym przez katolicyzm. Zjawi się „rewelacyjna” idea „pracy dla państwa”, jako nakaz moralny dobrego „nowoczesnego” katolika. Z kolei wywoła to zmiany w systemie wykładu „etyki katolickiej”, pewne przesunięcie w hierarchii cnót i grzechów oraz skali wynagrodzeń, dni odpustów Dowiemy się wówczas, iż posłuszeństwo i uległość władzy państwowej jest rzeczą usilnie od Boga zalecaną, zaś postępowanie inne, wypływające z norm katolicyzmu sasko-szlacheckiego jest rzeczą brzydką i grzeszną.

Również zalecenia do większej aktywności gospodarczej przybiorą postać „nowej” idei. W stosunku do tradycyjnego katolicyzmu nastąpią dość daleko idące zmiany, które w sumie biorąc – upodobnią katolicyzm superdynamiczny w wielu najistotniejszych punktach do tych form, które były właściwe Zachodowi Europu w XVI– XVIII wieku. Nawet szopki monarchistyczne znacznie się ożywią.

Wiele komizmu tkwić będzie w uniesieniach i olśnieniach „myślicieli” katolickich, którzy wszystkie te przeobrażenia wynikające z prawidłowego przebiegu recydywy saskiej będą traktowali jako przejawy „twórczości” ducha katolickiego i „polskiego”. Złudy te będą miały ułatwione warunki trwania, dzięki temu, iż na zachodzie, rozwój katolicyzmu potoczy się drogami czystej katolickiej „demokracji”, tej, którą przebył on u nas w XVI-XX wieku. Z łatwością więc zrodzi się wiara, iż tylko „polski” katolicyzm „rozwija się”, kroczy z duchem czasu, jest twórczy, hierarchiczny, państwowy itp., inny zasię pogrążył się w marazmie i jest „statyczny”.

ROZŁUPANIE SIĘ KATOLICYZMU NA DWA ZWALCZAJĄCE SIĘ OBOZY

Połączenie się katolicyzmu z dzisiejszym „obozem państwowym”, tj. z sanacją, przyjęcie jej bagażu ideowego (ideologia państwowa) poprzez wyłonienie się nowej postaci „katolicyzmu superdynamicznego”, doprowadzi do powstania antagonizmu pomiędzy nim, a dawnym, tradycyjnym katolicyzmem.

W polityce nastąpią przesunięcia dość znamienne: aparat państwowy i kościelny stopią się niemal w jedno; stanie się więc coś co było znane w Europie zachodniej przed rewolucją francuską, lecz u nas nie istniało wcale. Jeszcze bardziej rzucać się to będzie w oczy w sferze ideowo-moralnej, gdzie będą wyprodukowane liczne pojęcia, godzące personalizm, wolność jednostki i system zabiegów mający zapewnić zbawienie wieczne z koniecznością „pracy dla państwa i narodu”.

Razem wzięte, będzie to coś mocno uderzające w katolicyzm szlachecki, „demokratyczny” - saski, stanowiący naszą „narodową” chlubę. Pomiędzy tym katolicyzmem, nazwijmy go „sasko-tradycyjnym” a superdynamicznym, zarysuje się mocny konflikt. Odtąd będziemy mieli dwa katolicyzmy: sasko-tradycyjny, demokratyczny, wolnościowy i superdynamiczny, hierarchiczny, państwowo-twórczy, „narodowy”, „polski”.

Tak jak w dziesięcioleciu 1926-1936 społeczeństwo rozpadło się na tych, którzy uznają nieubłagane konieczności państwowe i wyłonili „ideologię państwową” i na tych, którzy wierzą w wolną inicjatywę jednostki, demokrację, swobodę jednostki, praworządność, tak tez w nadchodzących latach podzieli się katolicyzm społeczny. Będziemy więc mieli ten sam ciąg reformistyczny, tj. obóz ideologi państwowej, ale dogłębnie przepojony „odwiecznymi prawdami”, skatoliczony i jemu przeciwstawiający się – wielki obóz obrońców jednostki i persony, też spod znaku zakrystii.

Czytelnik podążający za wywodami autora mógłby już z łatwością dopowiedzieć resztę: rzeczywistość społeczno-polityczna Polski, jaka zaistnieje z chwilą wyłonienia się katolicyzmu superdynamicznego, będzie w istocie swej powtórzeniem lat 1926-1937, ubranych w szatki katolickie. Poza postępami recydywy saskiej, bowiem nic się w Polsce nie zmieniło.

W istocie bowiem to, co stanowi naszą historię lat 1926-1940, jest stałym korygowaniem powikłań, które zostały stworzone przez przewrót majowy pod władzą Piłsudskiego. Przewrót majowy, dokonany przez Piłsudskiego był gwałtem w stosunku do istotnych sił działających na arenie życia polskiego. Przewrót majowy w 1926, winien był wyjść z prawicy, z prawego katolickiego personalizmu. Na czele jego winien był stanąć Dmowski, lub nawet Piłsudski, ale jako wódz prawicy.

Zespołem organizacyjnych brył ludzkich o takiej treści wewnętrznej była endecja. Pomimo, iż u jej góry żyły jeszcze słabe refleksy myśli nacjonalistycznej. Ona reprezentowała istotne siły społeczeństwa. Laicki, lewy personalizm, będący produktem oddziaływań obcych cywilizacji, a więc czegoś zewnętrznego, bez korzeni w gruncie polskim, był już na fali odpływu, chociaż tego jeszcze nie dostrzegano. Widzimy to dopiero dziś, a jeszcze wyraźniej wystąpi to jutro. Pojmujemy też dlaczego bezwład polityczno-gospodarczy Polski 1918-1926, sprawiany przez pierwszy etap recydywy saskiej obciążał odpowiedzialnością endecję, dlatego w jej łonie, wcześnie zaczęły się kształtować ośrodki woli i wysiłku, usiłujące skutkom recydywy saskiej w dziedzinie polityki przeciwstawiać się. Żywe entuzjazmowanie się faszyzmem włoskim, nastroje wrogie demoliberalizmowi zwiastowały, dojrzewanie ciągu reformistycznego. Skatoliczona endecja, przygotowała się do roli „sanacji”. Wszak to Dmowski miał rzec: „musimy w najkrótszym czasie dokonać przewrotu”.

Stało się inaczej. Zwyciężył Piłsudski w oparciu o elementy laickiego lewego personalizmu. Gdy uświadomimy sobie, że lewica, jej bagaż ideowy, była wynikiem sił deformujących życie polskie w okresie niewoli (kapitalizm, prądy ideowe zachodniej Europy) i że była czymś zewnętrznym, powierzchownym, co ustąpić musiało gdy ów nacisk z zewnątrz ustał, (1918), to pojmiemy jak dalece przeciw naturze było oparcie się „ideologii państwowej” (ciągu reformistycznego) na elementach lewego personalizmu. Po 1918 r. ustał rozwój kapitalizmu, przemysłu, proletariatu fabrycznego. Rozpoczął się proces recydywy saskiej, katoliczenie tych pozycji, które w czasie niewoli zostały stracone. Wysepka lewicy w ramach „sanacji” musiała stopniowo tracić grunt.

Tak zdążaliśmy do katolicyzmu superdynamicznego, który jest pogrobowym zwycięstwem Dmowskiego i tych elementów reformistycznych, które dojrzały w Narodowej Demokracji przed 1926, lecz były uprzedzone przez Piłsudskiego w dojściu do władzy. Gdyby w 1926 roku przewrót majowy był dokonany przez Narodową Demokrację, mielibyśmy od razu do czynienia z katolicyzmem superdynamicznym. Ponieważ zwyciężyły elementy laickiej lewicy, proces ten doznał zahamowania i poprzez ewolucyjny rozwój dobiegnie swego kresu w 1940-1945 r.

W tym też czasie ujawni się konflikt pomiędzy katolicyzmem sasko-tradycyjnym i superdynamicznym. Będzie to powtórzenie walki „sanacji” z „opozycją” w łonie wyznawców „odwiecznych prawd”. Im bardziej katolicyzm superdynamiczny będzie sugerował koniecznościami państwowymi i koniecznością podźwignięcia wzwyż, tym większy będzie opór obrońców „człowieka”, wspartych o ideały „prawdziwego chrześcijaństwa” i o fundament tradycji „narodowej”. Katolicyzm sasko-tradycyjny, będzie szukał oparcia o wzory zachodnioeuropejskie, zbliżając się jednocześnie do niedobitków obozu lewego personalizmu, zajmującego w stosunku do katolicyzmu superdynamicznego tę samą pozycję, jaką zajmował wobec dawnej sanacji w latach 1926-1938. Będzie to stanowisko jedynie konsekwentne, gdyż istotne elementy sytuacji wewnętrznej Polski, wyjąwszy postępy recydywy saskiej, motoru opisywanych zmian, pozostają te same. Ciąg skutków, wyrastający z personalistycznego typu kultury narodowej, będzie niezmienny. Niezmienne też będą ich pochodne.

(c.d.n)
Wróć do spisu treści