Katolicyzm dynamiczny - ZADRUGA RODZIMEJ WIEDZY

Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród
Przejdź do treści

Katolicyzm dynamiczny

O. I. M. Bocheńskiemu w odpowiedzi

Przyznam się szczerze, iż artykuł O.J.M. Bocheńskiego w „Polityce” pt. "Katolicka koncepcja dynamizmu cywilizacji", zaskoczył mnie w pewnym stopniu. Autor usilne dąży do zasugerowania myśli, iż katolicyzm jest czymś zgoła innym, niż to, co o nim myślą miliony jego wyznawców w Polsce; natomiast argumenty przezeń przytoczone, wydaje mi się, nie potwierdzały jego tez w stopniu dostatecznie przekonywującym. Osiągnął natomiast skutek odmienny: utwierdzenie się wnikliwszego czytelnika w przekonaniu, iż katolicyzm nie jest żadnym prądem, żadnym wyrazistym nurtem, gdyż z równą łatwością przychodziło mu psioczenie na „zgiełkliwe namiętności, owo smutne następstwo grzechu pierworodnego”, jak to mówią encykliki papieskie, jak i raptowny entuzjazm do „dynamiki cywilizacyjnej” w tych zgiełkliwych i zgubnych namiętnościach mającej swe źródło.

Ze skruchą przyznaję, iż moja znajomość tomizmu jest nader nikłą. Jest to w pewnym stopniu wybaczenie dla laika; z niepokojem natomiast stwierdzić muszę, iż na mocy wywodów o dynamizmie cywilizacji katolickiej, ten sam zarzut można postawić bardzo wielu świątobliwym mężom katolickim, stanu duchownego, którzy wypisywali potężne dzieła o tomizmie jeszcze do niedawna. Mam na myśli dorobek tomistów niemieckich przedwojennych, w pracach których trudno doszukać się „dynamizmu”, tak jak to w Polsce ostatnio się mówi, choć uważali się sami i byli uważani, za oficjalnych niejako ekspertów w tej dziedzinie.

Skutek jest ten, iż katolicyzm staje się czymś coraz bardziej nieokreślonym, płynnym, pozbawionym wewnętrznego trzonu, który odgrywa w systemie ideologicznym rolę szkieletu w organizmie zwierzęcym, umożliwiającym samodzielne poruszanie się i działanie.

Przejdźmy jednak do „dynamizmu” katolickiej koncepcji „cywilizacyjnej”. Zdaniem O. J. Bocheńskiego oceniam istotę katolicyzmu niesłusznie, a na dowód, iż katolicyzm nie jest systemem statycznym, przytacza tezy św. Tomasza z Akwinu głoszące, coś wręcz odmiennego, niż to, co ten sam autor napisał w części swej pracy tyczącej się zagadnień gospodarczych. Oddajemy głos O. Bocheńskiemu: Nie będąc samą materią człowiek może postępować naprzód, bo duch otwarty jest na nieskończoność i żadne skończone wartości go nie zaspokoją. Ale nie będąc czystym duchem, lecz właśnie zespołem materii, musi działać w obrębie materii, podnosząc ją w miarę możności do swego poziomu, wciągając ją w swój nieskończony pęd ku doskonałości. W konsekwencji, nawet gdybyśmy nie mieli faktów na poparcie tego stanowiska, musielibyśmy a priori twierdzić, że natura ludzka wymaga postępu i postępu nieograniczonego.

Przed tym jednak wyraźnie mówi: I tak najpierw prawdą jest, że katolicyzm wyznacza człowiekowi inny i wyższy cel niż cywilizacja, nawet niż po ziemsku pojęta kultura. Jesteśmy według katolicyzmu nastawieni na nieskończoność i nie możemy znaleźć zaspokojenia poza absolutem. Nie znajdziemy go zwłaszcza w samym ziemskim czynie, tym bardziej jeśli ten czyn ma za przedmiot materię. Cywilizacja nie jest celem człowieka.

Z tego zestawienia wynika raczej tylko wniosek, iż sferą, w której człowiek ma się doskonalić, ciągle się rozwijać, jest jego dusza, nastawiona na Absolut. Na żywym człowieku, bytującym w konkretnym, materialnym środowisku odbić się to musi w ten sposób, iż doskonaląc swą duszę, osiągając na drodze ćwiczeń moralnych coraz wyższe szczeble (używam celowo określeń dla mnie osobiście obcych), będzie stopniowo przystosowywał swoje otoczenie materialne, do trybu własnego uduchowionego życia. Cóż to jest? Czy nie będzie to właśnie to co określamy pojęciem „woli minimum egzystencji”? Wola minimum egzystencji, różna dla różnych narodów, grup, stanów, okresów czasu i etapów rozwojowych, tam gdzie "cywilizacja nie jest celem człowieka”, oznacza właśnie maksimum możliwości kontemplatywnego doskonalenia duszy nastawionej na „nieskończoność”.

Wydaje się, iż sam O. Bocheński dość dobrze określił istotę „woli minimum egzystencji”, jako postawy decydującej o zachowaniu się skatoliczonej jednostki w życiu gospodarczym. Katolicyzm stanął ze św. Tomaszem na stanowisku jedności ludzkiej natury, która obejmuje nie tylko duszę, ale i ciało, tak dalece, że ciało weźmie udział w chwale duszy po zmartwychwstaniu. Rzecz jasna, że dusza jest ważniejsza; ale dusza jest - uczy św. Tomasz - „formą” ciała. To nie dusza modli się, albo rozumuje, ale człowiek, podobnie jak nie ciało trawi czy przechadza się, ale znowu człowiek. Bezpośrednią konsekwencją tego stanowiska jest przykazanie cywilizacji: człowiek musi dbać o cywilizację, bez której ciało normalnie żyć nie może...
Człowiek nie może używać świata inaczej jak poddając go przeróbce, to jest tworząc cywilizację.

Właśnie w ten sposób określamy minimalizm postaw cywilizacyjnych katolicyzmu. Jesteśmy tu zgodni; różnimy się zasadniczo w konsekwencjach które stąd płyną. Twierdzimy, iż postawa wobec świata zewnętrznego jest taką jak to sformułował sam O. Bocheński, w ślad za św. Tomaszem z Akwinu to w ten sposób potwierdza się wszystkie fazy rozwijane na łamach „Zadrugi”.

Wątpliwym więc wydaje się nam twierdzenie, iż katolicyzm jest kierunkiem procywilizacyjnym, a już wręcz trudno się zgodzić na tezę o „dynamizmie”, jeśli się weźmie pod uwagę stanowisko katolicyzmu, najwyżej tolerujące cywilizację „bez której ciało normalnie żyć nie może”.

Wiąże się z tym kwestia zakonów. O Bocheński sugeruje tu myśl, na którą wielu katolików z pewnością się nie zgodzi. Stojąc na stanowisku, że religia stanowi nadzwyczaj ważny czynnik w życiu społeczeństwa, pewien odsetek ludzi musi się w religii, że tak powiem, specjalizować. Od tych więc jednostek, od księży, zakonników i zakonnic żąda doktryna katolicka zupełnego, albo częściowego przynajmniej zerwania z pracami cywilizacyjnymi dla dobra wyższych wartości. Co prawda pod tym względem niewielka zachodzi różnica między katolicyzmem, a bardzo wielu innymi kierunkami myśli.

Wynikałoby stąd, iż życie kontemplatywne nie jest najwyższą formą bytowania doczesnego katolika; powołanie zakonne nie jest najlepszą drogą do osiągnięcia doskonałości moralnej i zbliżenia się do Absolutu, lecz raczej jedną z wielu funkcji społecznych kościoła. W ten sposób usiłuje O. Bocheński odwrócić zarzut, iż katolicyzm reprezentuje w życiu cywilizacyjnym „romantykę zakonniczą.”

O ile się nie mylę, O. Bocheński zna prace prof. Konecznego, który oceniając ze stanowiska katolickiego istotę cywilizacji bizantyjskiej właśnie w tej dziedzinie głosi coś wręcz przeciwnego. Zdaniem jego niższość cywilizacji bizantyjskiej wynikała właśnie stąd, iż zakony spełniały funkcje, wynikające ze specjalizacji, tak jak to właśnie ujmuje O. Bocheński, wyższość katolicyzmu wypływa zaś z tego iż zakonne życie w nim reprezentuje najwyższy typ życia chrześcijańskiego. Powołać się też można na zdanie ks. prof. K. Adama, który w swej pracy tak chwalonej i zalecanej przez organy katolickiej prasy (ostatnie numery Wiary i Życia) mówi: „Z pośród wszystkich naśladowców Pana Jezusa, biorąc rzecz obiektywnie, najbardziej wielkodusznym i najdzielniejszym jest ten, kto stanowczo wyrzeka się wszelkich wartości i dóbr, które dogadzają zwykłości ludzkiej, mogą krępować jego swobodne wzloty do Boga. O tyle też powołanie zakonne jest obiektywnie najlepszą drogą do urzeczywistnienia ideału chrześcijańskiego.” Ponieważ praca ta pt. „Istota Katolicyzmu” jest oficjalnym wydawnictwem instytucji katolickiej, trudno przypuścić by mogła zawierać poglądy, odbiegające, w tak ważnej kwestii od stanowiska Kościoła.

Tym samym wydaje mi się, skoro ideał kulturalny jest natury zakonnej, kontemplatywnej, to ideał cywilizacyjny musi być raczej statyczny, niż „dynamiczny”, jeśli mamy używać określeń według ich przyjętego powszechnie znaczenia. Jakiż musi być kres rozwojowy społeczeństwa, jego cywilizacji, a więc polityki i gospodarstwa, gdy jednostki składowe grupy będą ożywione takimi ideałami? Nie mogę w tym wypadku powtarzać długich wywodów tylokrotnie w „Zadrudze” czynionych, więc też określę ten kres bez rozwijania ogniw myśli, które doń prowadzą: będzie to „katolicka harmonia socjalna”.

Jeśli sobie wyobrazimy jak przed paru wiekami ideały te w totalnych społeczeństwach katolickich, w Hiszpanii, Włoszech i Polsce zostały upowszechnione stały się motorem codziennej aktywności milionów Polaków, Włochów i Hiszpanów, to zrozumiemy dlaczego kres rozwojowy tych narodów, po upływie kilku pokoleń, zaczął ujawniać pewne cechy wspólne, dlaczego te narody pod względem cywilizacyjnym staczały się w dół. Nie mógłbym więc zgodzić się ze zdaniem O. Bocheńskiego, iż dowody historyczne nie zasługują na uwagę. Nauki społeczne są empiryczne, muszą być zgodne z faktami i w dostateczny sposób je wyjaśniać.

Według O. Bocheńskiego o dynamizmie katolickiej cywilizacji ma świadczyć inny jeszcze moment tomizmu: Jedną z podstawowych – z neoplatonizmu wziętych – zasad św. Tomasza jest, że „wartość ma tendencję do przelewania się na zewnątrz”. Innymi słowy duch z natury jest twórczy, chce odbić swoją formę, cień własny w materii, zwłaszcza o ile z tą materią jest sam złączony.

Istota katolicyzmu dałaby się określić słowami wybitnego katolika: jest to „teizm moralno-idealistyczny”. Dusza osiągając coraz wyższy stopień doskonałości, staje się coraz bardziej harmonijna, zwarta, pogodna. Odbiciem jej w świecie materii jest właśnie owa pogoda, harmonijna statyka. Im bardziej „przelewanie wartości na zewnątrz” zbliża się do swego optimum, tym bardziej harmonijną staje się rzeczywistość materialna, otaczająca jednostkę lub grupę. Proces ten nazwaliśmy „ciągiem harmonicznym”. Mieliśmy już taki ciąg harmoniczny urzeczywistniony w naszych dziejach – była nim epoka saska. Rzeczywistość polska jest świadectwem i potwierdzeniem św. Tomasza z Akwinu; tyczy to i innych dogłębnie ogarniętych katolicyzmem narodów. W trakcie urzeczywistniania się katolickiej harmonii socjalnej, „przelewanie wartości na zewnątrz”, w świadomości narodu pęczniała duma z urzeczywistnionego ideału. Polska w epoce saskiej, Hiszpania i Włochy do niedawna były najdumniejszymi narodami, pełnymi dostojeństwa, płynącego z poczucia dokonania dzieła jakim było ukształtowanie świata zewnętrznego tj. własnej cywilizacji według skali wartości głęboko odczuwanych.

Oprócz tego powołuje się O. Bocheński na tezę Tomasza z Akwinu o „postępowości” natury ludzkiej: człowiek narzędzia posiada i stara się je mieć coraz lepsze. To jest fakt, któremu przeczyć nie można. Otóż etyka tomistyczna liczy się bardziej niż jakakolwiek inna z faktami: według niej fakty stale się powtarzające są wyrazem skłonności naturalnej, a skłonność naturalna funduje normę prawa naturalnego, któremu należy się podporządkować.

Liczenie się z faktami nie koniecznie musi oznaczać radosne ich potwierdzenie. Stykamy się tu z zagadnieniami wprost pasjonującymi. Katolicyzm jest koncepcją na wskroś statyczną i chciałby życie w tryby niezmienności zakuć; spotyka się tu z niedającym się pokonać oporem. Rozwiązuje więc kwestię następująco: chcąc uchronić swoje „odwieczne prawdy” od katastrofy, musi wycofywać się, lub jest „wycofywany” z każdego odcinka dziejów, w którym rozwija się żywsza twórczość cywilizacyjna: gdy jednak natężenie rozwoju ulega wyczerpaniu, gdy dany typ cywilizacji „statyzuje” się, katolicyzm zjawia się i ogłasza się jako spadkobierca i właściciel dokonanego dorobku i zdobytych prawd. Nigdy nie bierze udziału w twórczości, zawsze jest gotów korzystać z jej gotowych już owoców. Tylko w ten sposób „odwieczne prawdy” mogą trwać; nigdy nie staną się dźwignią twórczości, zawsze gotowe są „przebóstwić” to co jest gotowe, i na mocy tego „przebóstwienia” je przywłaszczyć, ogłaszając jako swój dorobek.

Pewnym jest jedno: zajadły opór wobec każdej wielkiej zjawiającej się twórczości i zgłoszenie się z pretensjami gdy ten ktoś już czegoś dokona. Zapytajcie „dynamicznego” katolika, czy katolicyzm uznaje ogromny dorobek epoki kapitalizmu, jej technikę, organizację; usłyszycie na pewno odpowiedź: tak. Staniecie wówczas przed pozorną zagadką dlaczego te siły, których kapitalizm jest nieodrodnym dzieckiem, przed paru wiekami ogniem i mieczem były dławione. Setki tysięcy „heretyków” spłonęło na stosach, zawisło na szubienicach, kładły głowy pod topór katowski, miliony ginęły w wojnach trzydziestoletnich. Kosztem tego został katolicyzm „wyłączony” z pewnych społeczeństw; na tych uwolnionych dziedzinach rozwinęła się „zgniła i grzeszna” cywilizacja kapitalizmu. Stworzyła dzieła wielkie i stopniowo dogasa. Nie wydaje mi się by z artykułu O. Bocheńskiego, można było wydedukować o jego negatywnym stosunku do dorobku stworzonego przez narody protestanckie w dziedzinie cywilizacji, a więc w technice, metodach produkcji, organizacji, industrializacji itp. Jeszcze arcybiskup von Ketteler był śmiertelnym wrogiem tego wszystkiego, będąc jednocześnie twórcą neotomizmu.

Na drodze każdorazowego przystosowywania się do świata rzeczy gotowych, katolicyzm usiłuje utrzymać swoje sztywne rusztowanie. W ten sposób zachowuje się statyzm katolicyzmu i jego ideałów wśród nadążających przeobrażeń i zmian.

Nie chciałbym być posądzony o przejaskrawienie a tym bardziej złośliwość. Przytaczam więc ustęp O. Bocheńskiego, w którym argumentuje na rzecz „dynamiczności” cywilizacji katolickiej. Pisze więc co następuje: Teraz zrozumiemy na czym polega nieporozumienie dr. Zweiga i p. Stachniuka. Prawdą jest, że według św. Tomasza celem gospodarki jest zapewnienie człowiekowi tego „co potrzebne dla życia”; ale „to co potrzebne dla życia” nie jest raz na zawsze określone samo ludzkie, życie „stworzenia z istoty swojej postępowego” rozwija się w nieskończoność, a z nim rozwija się i wzmaga „to co dla życia potrzebne”. Jeśli nawet skala wymogów życia jest sztywna (czego nie śmiałbym twierdzić) nie jest na pewno nieruchoma, ale cała posuwa się ustawicznie w górę, albo przynajmniej posuwać się w tym kierunku powinna.

Zestawiwszy tezy O. Bocheńskiego:

1) o doskonaleniu się duszy, nastawionej na nieskończoność i pociąganiu za sobą w górę materialnej strony człowieka,
2) o przelewaniu się na zewnątrz wartości,
3) o człowieku, jako stworzeniu postępowym, dzięki czemu następują zmiany „tego co do życia jest potrzebne, i konieczności podporządkowania się tej tendencji, - ośmieliłbym się wyciągnąć wniosek, iż pomiędzy tymi tezami, a tezami Tomasza z Akwinu tyczącymi gospodarstwa, nie ma muru, który by je bezapelacyjnie rozdzielał. Wydaje się mi raczej, iż z tych ogólnych tez można by bez zbyt wielkich trudności wydedukować wnioski pokrywające się z tezami gospodarczymi św. Tomasza. Innymi słowy: ogólne założenia Tomasza, przytaczane przez O. Bocheńskiego nie stają w jakiejś sprzeczności z szczegółowymi wioskami tegoż Tomasza dla sfery życia gospodarczego. Ewentualny błąd Dr. Zweiga i mój, polegający na stwierdzeniu statyczności ideału cywilizowanego katolicyzmu, nie jest prawdopodobnie aż tak wielki. Statyzm założeń katolickiej ekonomiki wynika ze statyzmu samego ideału kulturalnego katolicyzmu, a co za tym idzie i jego ideału cywilizacyjnego.

Jan Stachniuk
Wróć do spisu treści