Geneza Katolicyzmu dynamicznego
Zaistnienie w Polsce problemu „katolicyzmu dynamicznego”, względnie jego „zdynamizowania”, jest produktem ostatnich lat dopiero. Można by powiedzieć, że pojawiło się ono równocześnie z modą, jaka nastała obecnie w świecie na to piękne i nowoczesne słownictwo: „dynamizm”; ba! Nawet więcej. Im bardziej „dynamizm” staje się modniejszy, im bardziej nabiera znaczenia symptomu nadchodzącej epoki, to tym bardziej gorączkowy staje się run na niego w osowiałych do niedawna sferach katolickich. I ciekawe jest niezmiernie zjawisko, że Kościół katolicki, który zawsze na wszelką nową modę i nowinkarstwo strasznie się oburzał i rzucał gromy, teraz zapragnął naraz być modnym, nawet super modnym.
Czy katolicyzm, pojmowany jako koncepcja światopoglądowa, typ kulturalny, jest czy nie jest dynamiczny?
Jedni przedstawiciele polskich sfer katolickich twierdzą, że katolicyzm w pojęciu doktrynalnym, jako wieczno-trwała i niezmienna doktryna, jest dynamiczny, a tylko społeczne systemy realizacyjne, a więc katolicyzmy faktyczne w poszczególnych narodów są statyczne, atwórcze. Szczególnie zaś polski. Trzeba więc tylko doktrynę tak zrealizować, by ona w praktyce okazała się dynamiczna. To nie katolicyzm jako taki, a człowiek, jako twórca jego systemu realizacyjnego jest odpowiedzialny za to, że brak mu dynamiki.
Nieudolny i biedny jest ten człowiek, biedne są narody katolickie. Już około dwu tysięcy lat się męczą i nic z tego nie wychodzi, jeśli oczywiście nie liczyć tego rezultatu, że co jakiś czas niektóry z nich znika z historii. Przykładów sądzę nie trzeba przytaczać. A co będzie, gdy zabraknie obiektów do eksperymentu?
Drudzy znowu przedstawiciele przyznają, że owszem, katolicyzm, zwłaszcza ten poreformacyjny, jego niektóre przejawy są trochę statyczne. Ale to wcale nie dowodzi, że w ogóle może być niedynamiczny. My go właśnie teraz twórczo dynamizujemy. Jeszcze go co prawda nie ma, ale już niedługo będzie. Trochę cierpliwości, już się robi. Tu, przyznajemy, argumentów nam brak.
Tak w lapidarnej formie przedstawiają się sumarycznie poglądy naszych „dynamicznych” sfer katolickich. Ale nie w tym rzecz. Dyskutować nad tym, czy katolicyzm w ogóle jest statyczny, czy dynamiczny, z opinią polską, czyli katolicką, wydaje się bezcelowe. Jeśli się bowiem zgodnie ze św. Tomaszem z Akwinu, jako oficjalnym poglądem Kościoła stoi się na stanowisku, że rozum musi się podporządkować dogmatom, że nie może ich poznać, ani poznawać, a służy wyłącznie co ich obrony, słowem jeśli się wierzy, że dwa a dwa jest cztery tylko dlatego, iż to nie sprzeciwia się dogmatom – to dajmy lepiej spokój tej dyskusji. Zostawmy w spokoju średniowiecze.
Nas interesuje co innego. I mianowicie kiedy i dlaczego sfery katolickie w ogóle, w szczególności zaś w Polsce doszły do przekonania, że katolicyzm należy „zmodernizować”. Jakie to przyczyny zrodziły myśl i postanowienie o konieczności zmian i reform. Co to są i będą te reformy. Takie postawienie problemu stanowczo da większy skutek, niż obijanie boków o ciasne ramy, opartych na wierze dogmatów.
„REFORMACJA” XX WIEKU
Rozpatrzmy więc najpierw w skrócie sytuację ogólną. Katolicyzm, jak w ogóle zresztą całe chrześcijaństwo stoi dzisiaj przed podobną, a może nawet groźniejszą katastrofą, jaka miała miejsce w XVI wieku. Potężna epoka cywilizacyjna, stworzona przez narody, które poprzez zroszoną obficie krwią reformację, wyzwoliły się z jarzma katolicyzmu – kapitalizm kończy się. Jesteśmy u progu nowego i to niewątpliwie nie mniej brzemiennego w skutki etapu dziejów ludzkości. Każda zaś wielka twórczość cywilizacyjna charakteryzuje się tym, że zostaje zbudowana na nowych, z gruntu odrębnych od dotychczasowych, podstawach duchowych. Stare zasady idą na szmelc. Los ten czeka przede wszystkim katolicyzm, jako ten system duchowy, który najbardziej stoi w antagonizmie do nowego nurtu historii. Niebezpieczeństwo z jednej strony jest zbyt bliskie i dające się już dotkliwie odczuć, (i, o ironio, pierwsze uderzenia i klęski zadał rodzimy faszyzm), z drugiej, Kościół zbyt jest bogaty w doświadczenia tysiącleci, by go należycie nie ocenił i docenił. Stąd mamy encykliki, stąd rodzi się koncepcja Akcji Katolickiej i wiele, wiele innych przejawów dynamiki katolicyzmu. Inna już sprawa, że ciężar gatunkowy tej dynamiki jest akurat taki sam, jak Zagłoby pod Zbarażem. Strach działa jak sam dynamit.
Przejawy wzmożonej działalności Kościoła, jako stróża starych zasad i starego porządku, datujące się od wystąpienia nacjonalistycznych prądów duchowych przybierają różne formy i różnymi idą drogami w zależności od układu stosunków, sił i okoliczności oraz stanu zagrożenia w poszczególnych państwach. Nie będziemy się tu nimi bliżej zajmować. Wykracza to już bowiem poza szczupłe ramy artykułu. Zaznaczymy tylko ogólnie, że inną „dynamikę” stosuje się tam, gdzie budzący się nacjonalizm stwarza szczególnie groźne niebezpieczeństwo, a inną znowu w państwach świata starego. W pierwszych idzie się na jak najdalej idące kompromisy i ustępstwa, za najwyższe ofiary unika się wszelkich zadrażnień, walki unika się jak ognia, bo ten środek, jak wykazało doświadczenie na reformacji, jest wprost samobójstwem. Rezygnuje się ze wszystkiego, poświęca się nawet dogmaty, byle tylko się utrzymać, byle tylko przetrwać, a może nadejdzie chwila słabości, jakiegoś załamania, wówczas nasze zwycięstwo. (Ciekawe jest, że nawet nasi naiwni katolicy, którzy dotąd, biorąc pozory za rzeczy istotne, Włochy dawali za przykład i wzór syntezy katolicyzmu z nacjonalizmem, teraz już i oni z żałością i ubolewaniem stwierdzają, że faszyzm jest w istocie mocno Antykatolicki i że mimo pozornej zgody i harmonii katolicyzm we Włoszech traci właściwie wszystko). W drugich państwach, gdzie łączy wspólny los – przeciwnie. Kościół, znajdując grunt podatny, występuje tu w roli zdobywcy, wzmaga akcję, rozszerza i ugruntowuje swe wpływy, rośnie w zasoby wiernych, słowem wyrównuje straty poniesione gdzie indziej. Tyczy się to również i Polski.
Powiedzieliśmy, że katolicyzm w państwach starego typu duchowego odnosi sukcesy, gdyż natrafia na podatny grunt. Wymaga to wyjaśnień. Katolicyzm jest systemem, który bazuje na tym, co w naturze ludzkiej jest najbardziej słabe , najmniej człowiecze, na tym, w czym człowiek zbliża się do jakiegoś roślinno-zwierzęcego tworu, ograniczającego swą istność do czystego trwania. Otóż u narodów chylących się ku upadkowi, gdzie wiązadła dotychczasowych, wyższych systemów pękają i wyzwalają się z duszy ludzkiej obrzydliwe wyziewy małości, strach przed nicością itd. katolicyzm może się wykazać szczególnie wybitną dynamiką. System „wiecznych prawd”, tudzież zabiegów nad zbawieniem okazuje się znakomitym środkiem zapobiegawczym dla łaknących ukojenia i spokoju. Wiemy przecież jak „dynamicznie” rozwinęło się i zakwitło chrześcijaństwo na rozkładającym się Rzymie, przyśpieszając jednocześnie jego upadek. Atmosfera dzisiejszej Francji jest podobna. Czy więc dziwić się należy, że Kościół zaczyna tam odnosić, mimo laicyzmu i masonerii, triumfy. Rzecz znamienna, iż pierwsze jego objawy zaczynają po trosze występować i w purytańskiej Anglii. Trudno też jest – dodamy – o lepszy system, niż katolicyzm dla różnych niewolniczo-kolorowych zbiorowisk półludków. To też nie dziwimy się wcale, że „polska” prasa od czasu do czasu donosi nam z zachwytem o wspaniałych sukcesach kościoła w Chinach na przykład, u murzynów czy innych Papuasów. Wydaje się, że prędzej, czy później na tym się tylko skończy. Dziedzictwo po Europie obejmą kolorowi. Wyszło z niewolników i do nich dynamicznie wróci. Z chwilą powstania nacjonalizmu los katolicyzmu, jak w ogóle chrześcijaństwo, został właściwie już przesadzony. Dynamiczne „Heil Hitler”, ani „Evviva Mussolini” nie pomoże.
„DYNAMIKA RECYDYWY SASKIEJ”
Sytuacja katolicyzmu w Polsce jest odrębna. Zajmijmy się nią bliżej. Przyczyny uaktywnienia się Kościoła, o których była mowa wyżej, grają u nas rolę stosunkowo najmniejszą, a w każdym razie drugorzędną. Są natomiast inne, bardziej głębokie i bardziej istotne.
Musimy się tu cofnąć do wieku XVIII. Co już niejednokrotnie Zadruga omawiała w XVIII wieku Polska osiągnęła swój szczytowy rozwój zgodny z jej katolickim ideałem kulturalnym i cywilizacyjnym, inaczej katolicką harmonię socjalną. Katolicyzm stał się totalny w pełnym znaczeniu tego słowa: nie tylko wypełniał bez reszty duszę narodu, ale równocześnie według wzorów ukształtował politykę i gospodarstwo, przesiąknął na wskroś kulturę. Wiek XIX misterną budowę brutalnie rozwalił. Niewola zniekształciła dość mocno zarówno sferę zewnętrzną życia narodu, jak i wewnętrzną, jego duchowość. W sumie jednak, deformacja ta, jak już wykazaliśmy w poprzednich numerach Zadrugi, nie była zbyt głęboka, naruszyła tylko ostatnie ogniwa ciągu harmonicznego jego zaś fundament tj. ideologia grupy, typ duchowy został nietknięty. Toteż z chwilą odzyskania niepodległości, zaczyna się proces odwrotny. Podobnie jak przed tym nacisk i przenikanie życia obcych organizmów politycznych burzyło zastane formy społeczno-gospodarcze i wypierało „polskość” ze wszelkich odcinków egzystencji, tak materialnej jak i duchowej, wtłaczając ją coraz bardziej w głąb duszy narodu, tak teraz, z chwilą, gdy te siły odpadły, wyzwolona polska ideologia grupy rozpręża się, włącza się z powrotem w rzeczywistość i z kolei zaczyna od wewnątrz wypierać z niej wszystko to, co dokonała niewola, a co z nią nie harmonizowało i było jej obce.
Ciąg harmoniczny zabliźnia swoje rany równocześnie w sferze wewnętrznej i zewnętrznej. W pierwszej rzecz naturalna, proces ten postępuje szybciej. Wykwitające z czasów niewoli opory, które stają na drodze, nie przedstawiają poważnej siły, by należało się z nimi liczyć. Kompromisy są zbyteczne. Próby zaś walki ze strony tych oporów (lewy personalizm) zawsze kończą się klęską. Z trzaskiem padają jeden po drugim. Dość często jesteśmy tego świadkami. Recydywa saska toczy się wartko. Jej chorążym jest katolicyzm, (pojmowany przez nas zawsze, jako system światopoglądowy, co trzeba mieć na uwadze). Katolicyzm dociera do najdalszych zakamarków życia społecznego. Przenika do głębi duszę narodu, jego kulturę, opanowuje coraz bardziej politykę i gospodarstwo. Czynione przez ciąg reformistyczny próby przeciwstawienia się skutkom tego naporu, działając po prawda hamująco, jednak na dłuższą metę okazują się oczywiście całkiem jałowe. W sumie, recydywie saskiej już nie dużo etapów pozostało do zakończenia dzieła. Ostatni będziemy przeżywali w latach pięćdziesiątych.
Pamiętać jednak trzeba, że cały ten proces dynamicznego katoliczenia narodu i przejawów jego społecznego życia, z czego tak szczególnie dumni są nasi „narodowcy”, odbywa się spontanicznie, jest całkiem naturalny i prawidłowy. Rola kościoła ogranicza się tylko do bacznej obserwacji, by nie było zboczeń, do korygowania i jednocześnie umiejętnego podsycania tych samorzutnych przemian. Przykłady chociażby z ostatnich dni, aż nadto tu wystarczają. Wymieniać ich nie potrzeba.
„KATOLICYZM SUPERDYNAMICZNY”
To, co powiedzieliśmy o sytuacji katolicyzmu i chrześcijaństwa w ogóle, oraz o jego dynamicznym realizowaniu się w Polsce Niepodległej, jak recydywie saskiej, pozwoli nam zrozumieć zjawisko, (nazwane jak wyżej), którego powstanie jest kwestią kilku lat najbliższych. Recydywa saska dobiega kresu. Rozważmy więc, jakie stąd płyną konsekwencje i na czym one polegają?
Ciąg harmoniczny realizując końcowe swe ogniwa sprawia, że katolicyzm, podobnie jak w epoce saskiej, staje się znowu „monoideowy”, jak mówi O. Bocheńki, żeby nie używać, budzącego nieprzyjemny dreszczyk słowa – totalny, całkowicie opanowuje życie narodu, przenika politykę i gospodarstwo, staje się jedyną i decydującą siłą w państwie. A jako taka stoi zaś wobec nieubłaganej konieczności wzięcia na swe barki odpowiedzialności za jego losy. Wyboru nie ma. Fakt ten jednak musi być poprzedzony stworzeniem oczywiście odpowiadającego ideałom naczelnym, systemu realizacyjnego, czyli doktryny społecznej, by według niej, jako wzorca, można było z chwila ujęcia w swe ręce steru państwa, władzy kształtować rzeczywistość. W takiej to sytuacji rodzi się myśl wykoncypowania doktryny społecznej. Przy czym zakłada się to z góry, że koncepcja ta musi być twórcza, dynamiczna. Taka jest moda, żeby się ostać, za wszelką cenę należy się do niej przystosować. Tak więc postulat jest już postawiony. Chodzi teraz o jego realizację.
W uwagach powyższych scharakteryzowaliśmy in abstracto, determinowaną przez rozwój historyczny „nową” postać katolicyzmu dynamicznego, jak się ona rysuje nam, patrząc na nią od wewnątrz. Dla ilustracji i jednocześnie konfrontacji tego, co powiedzieliśmy, przedstawimy to samo zjawisko i z tej samej strony in actu, tj. jako ono rysuje się w głowach samych jego twórców, przedstawicieli sfer katolickich. Czytelnik niewątpliwie z łatwością dostrzeże, jak analiza teoretyczna pokrywa się całkowicie z tym, co się tu dzieje w rzeczywistości, Zacytujemy tu mianowicie. Wnioski do jakich dochodzi jeden z czołowych przedstawicieli obozu katolików dynamicznych. E. Myczka w swych pracach, wydanych przez Naczelny Instytut Akcji Katolickiej i posiadających imprimatur:
„Kto właściwie ponosi odpowiedzialność za obecny stan kraju, który niegdyś był potężnym, a dziś znajduje się w zakresie społecznym i ekonomicznym na szarym końcu w rodzinie narodów? Przyczyn zasadniczych trzeba szukać w dziedzinie typu polskiej kultury duchowej, która wyznacza narodowi kierunek jego rozwoju. Faktem jest niezaprzeczalnym, że katolicyzm wywarł głęboki i decydujący wpływ na ukształtowanie się typu naszej duchowej kultury. Zagadnienie katolicyzmu jest zatem kluczowym zagadnieniem bytu i rozwoju narodu polskiego” (1 (podkreślenie autora).
Skoro się mówi o tym, jaką powinna być polska, narodowa idea czynu, to nie można pominąć roli, jaką ma odegrać katolicyzm w jej ukształtowaniu. Dzieje narodu polskiego są – rzecz można – najściślej złączone z dziejami katolicyzmu w Polsce. Katolicyzm u nas wrósł w psychikę i treść wewnętrzną człowieka i niezależnie od tego, jak on głęboko w tę psychikę sięga, wywiera zasadniczy wpływ na polską rzeczywistość” (2 (podkreślenie moje).
„A więc my katolicy (podkreślenie autora) jesteśmy odpowiedzialni za obecny stan naszego kraju i na nas spoczywa obowiązek wytworzenia takiego narodowego systemu realizacyjnego, przy którym by naród polski mógł osiągnąć pełnię rozwoju we wszystkich dziedzinach. W przeciwnym razie grozi nam dziejowy sąd i zasłużone konsekwencje, wynikające z obiektywnej logiki tego sądu. Winy nasze są wielkie, najwyższy czas zacząć je likwidować czynem społecznym”. (3
„Ścisłe określenie zasad, na jakich ma się oprzeć społeczeństwo nowego typu, odpowiadające pojęciom współczesnego człowieka, to najpilniejsze zadanie, od którego rozwiązania właściwie zależy los chrześcijaństwa, a tym samym i kultury narodu polskiego”. Budować nowy typ społeczeństwa na odwiecznych, starych zasadach – oto punkt wyjścia” (4 (podkreślenie autora).
Przytoczone stwierdzenia E. Myczki odzwierciedlają dostatecznie wyraźnie nastroje i prądy nurtujące w obozach „katolików dynamicznych”. Ze względu na oficjalny charakter można je uważać za typowe. Rozpatrzmy na koniec jeszcze raz to zjawisko od zewnątrz, tzn. z punktu widzenia „teorii rozwoju wewnętrznego Polski”.
Przede wszystkim należy stwierdzić, o czym – zdaje się – sfery katolickie niezbyt zdają sobie sprawę, że postawiony postulat stworzenia dynamicznej doktryny społecznej katolicyzmu jest kategorią historyczną. Znaczy to, że jest to skutek, wywołany całym szeregiem, daleko wstecz idących przyczyn, tzn., że zaistnienie takiej koncepcji jest zdeterminowane. - To jedno.
Drugie. Jeśli doktryna polityczna katolicyzmu dynamicznego jest kategorią historyczną i jej genezę znamy, możemy, zadając sobie trochę trudu myślowego, sformułować jej treść. A więc wydedukować samą doktrynę, zanim ona z ogólnym rozwojem ukaże się na światło dzienne, co, jak już wspomnieliśmy, nastąpi dopiero za kilka lat.
I trzecie. Znając ją samą oraz układ warunków, jakie ją do życia powołują i powołana w jakich ona się znajdzie i będzie przebiegać, możemy na końcu określić jej ewolucję, jako też kres ku któremu, będzie ona zdążać!
Streśćmy cały problem w kilku zdaniach. Katolicyzm jest obecnie w ostatnim etapie likwidowania naleciałości w sferze wewnętrznej z czasów niewoli. Lewy personalizm, na którym się opiera ciąg reformistyczny, coraz to bardziej kruszeje. W najbliższym dziesięcioleciu zostanie on całkowicie pochłonięty przez sunący, jak lawina, ciąg harmoniczny – skatoliczeje. Na placu zostanie już tylko sam katolicyzm. Jak już wspominaliśmy, konsekwencją tego będzie, że musi ująć w swe ręce władzę, ale i równocześnie uznać – z nią się nierozerwalnie łączący – cały ciężar odpowiedzialności i zadań (postulaty antynożycowe), jakie spoczywają na barkach ciągu reformistycznego. To jest nieuniknione, gdyż każda władza państwowa, rząd musi je realizować ze względu na stan zagrożenia z zewnątrz (nożyce potencjałów zewnętrznych), który jest przecież czynnikiem od nas niezależnym.
W taki więc sposób, po starciu lewego personalizmu, wyłoni się nowa postać ciągu reformistycznego, nowa, bo tym razem będzie się rekrutowała wyłącznie z personalizmu prawego, katolickiego z ducha w pełnym tego słowa znaczeniu. I tu dochodzimy do wyłonienia się „nowej” postaci katolicyzmu - nazwijmy go dla odróżnienia od obecnego „katolicyzmu dynamicznego” - „superdynamicznym”. Innymi słowy ciąg harmoniczny, przez to obejmie władzę, rozczepi się na dwa odłamy. Jeden będzie reprezentował stary, dotychczasowy prawy personalizm, katolicyzm tradycyjny, drugi ten sam katolicyzm, tylko przesiąknięty dodatkowo, - wypływająca z poczucia zagrożenia z zewnątrz i uwzględnienia potrzeb państwowych – ideologią państwową, będzie to właśnie katolicyzm superdynamiczny. W sumie różnic ideologicznych nie będzie między nimi żadnych. Nie trzeba też dodawać, że odłam drugi, reprezentujący nową odmianę ciągu reformistycznego, będzie w zdecydowanej mniejszości. Będzie się on składał z elementów, w których nad podstawami duchowymi weźmie górę odruch spłoszonej błogości, zrodzony z dostrzegania nowych potencjałów zewnętrznych. W rezultacie więc, jak się okazuje w „dynamice” i przynależności „ideologicznej” do jednego lub drugiego ciągu będzie decydowało nic więcej, jak tylko stopień natężenia odruchu spłoszonej błogości. Na tym też tle powstaną antagonizmy i konflikty „ideologiczne” między tymi dwoma ciągami.
W takim stanie rzeczy na czele z katolicyzmem superdynamicznym wkroczy Polska w rozstrzygające o niej lata tysiąc dziewięćset pięćdziesiąte.
Józef Grzanka
(1 (3 E. Myczka: „Swoistość Struktury Społecznej i Ekonomicznej Polski, oraz możliwości jej reformy”, str. 22.
(2 (4 E. Myczka: „O polską ideę czynu”.