Fikcje błędów i wad
Rozplątanie chaosu współczesnego polskiego życia jest podstawowym zadaniem, po dokonaniu którego, można będzie dopiero myśleć o następnym, tj. o montowaniu stylu polskiego, pozbawionego dzisiejszych antynomii.
Antynomie te mieszczą się całkiem gdzie indziej, niż to się powszechnie zakłada. W poprzednim numerze „Zadrugi” omówiliśmy pierwszą zasadniczą antynomię dziejów polskich, polegającą na połączeniu ze sobą substancji narodu polskiego, tj. masy biologicznej, folkloru, języka, państwa i ziemi obejmowanej, z koncepcją światopoglądową katolicyzmu. Połączenie powyższe jest głęboko antynomiczne. Sens istnienia narodu polega na twórczości. Życie jednostek, przepływających przez ramy narodu, winno być skierowane na opanowanie żywiołów go otaczających, udoskonalanie mechanizmu walki z nimi. Rozwój kultury to kumulowanie i udoskonalania aparatu walki, zarówno w świecie ducha, jak i środków materialnych. Katolicyzm polega na czymś wręcz odwrotnym. Dziedziną uprawy jest dla niego tylko dusza kontemplującej jednostki, zaś ogromny świat na zewnątrz, to zło konieczne, z którym należy się wiązać tylko w granicach konieczności utrzymania się fizycznego. W świeżo wydanej przez Instytut Akcji Katolickiej pracy znakomitego pisarza katolickiego Jacques Maritaina, czytamy: „humanizm umyty we krwi Chrystusa...stawia życie kontemplacyjne nad życie czynne i wie, że życie kontemplacyjne, to najprostsza droga do miłości Pierwszej Przyczyny, w której się zawiera wszelka doskonałość... po cóż bowiem zajęcia codzienne, po cóż handel, po cóż władze państwowe, jeśli nie po to, by zapewnić spokój zewnętrzny, potrzebny do kontemplacji”. Opanowawszy centra nerwowe narodu polskiego w XVI w., katolicyzm zaczął kształtować substancje narodu swego kontemplacyjnego ideału. W ten sposób powstała epoka saska i dzisiejsza, którą nazywamy „recydywą saską”. Pamiętajmy przy tym, iż tenże J. Maritain z naciskiem podkreśla, iż „katolicyzm kształtuje cywilizację, lecz nie jest przez nią kształtowany”. W Polsce próbuje się bowiem chwytu znanego od czasu sofistów, polegającego na tzw. popularnie, odwracaniu kota ogonem. I tak z zasady słyszymy, iż to nie Kościół ukształtował naszą historię, lecz naród polski wymodelował katolicyzm na swoją modłę!
Poprzez ideologię grupy polskiej włączył katolicyzm swój motor w tryby psychiki poszczególnego Polaka, uczynił go swym narzędziem. Pasy transmisyjne ideałów życiowych, zakreśliły tory aktywności codziennej Polaków w ekonomice, polityce i kulturze. Życie polskie zaczęło ewoluować w kierunku zgodnym z koncepcją społeczną katolicyzmu.
Etapy tej pogodnej ewolucji od wewnątrz, w niczym nie mącą uczucia błogości, jaką daje bezruch. Gdyby Polska znajdowała się na jakieś izolowanej wyspie, stulecia i tysiąclecia upływałyby niezmącenie i szczęśliwie, jak cykanie zegarka ściennego.
Gdy spojrzymy od zewnątrz, sprawa przedstawia się nieco inaczej.
W roku 1913, przyjmując produkcję przemysłową świata jak 100, mieliśmy w niej udział wynoszący ok 1%, w roku pańskim 1928 udział ten spadł do 0.7%, w czasie kryzysowego roku 1932 wynosił już 0.5%, a w roku koniunktury światowej 1936-tym „sięgnął” 0.4%. Jednocześnie nasza ludność wynosiła 1.5% całej ludzkości, w której było poza tym dość dużo kolorowców, stojących podobno na niższym poziomie cywilizacyjnym niż narody rasy białej. Cyfry jednak nie potrafią zmącić katolickiej pogody i szczęśliwości, w której pławią się dusze Polaków. Odruch spłoszonej błogości występuje dopiero wówczas, gdy zarysowuje się, sroga wizja obcych sił, które mechanicznie przyjdą mącić niewypowiedzianą słodycz ciszy „wsi spokojnej” i bytowania na „stałej posadzie”. Wówczas powstaje alarm. Luminarze kultury polskiej ze zgrozą, pisząc o zgubności współczesnej cywilizacji, o szale produkcji i techniki, zabijających „osobowość”, z zadowoleniem stwierdzają niedosiężną wyższość polskiego życia, któremu obce jest owe nowoczesne barbarzyństwo, o parę wierszy dalej bez zająknięcia wpadają w ton jeremiady, że to niby brak nam autostrad, motoryzacji, maszyn, pieców hutniczych, „wytężonej pracy”, „rozmachu twórczego” itp. Błogostan saski idzie ręka w rękę z odruchem spłoszonej błogości. Jest to zasadnicza cecha naszej publicystyki współczesnej.
Niższość polskiego życia da się ująć w zestawieniach cyfrowych – stąd też mamy możność dostrzeżenia „nożyc potencjałów zewnętrznych”, nie jesteśmy natomiast zdolni dostrzec siły, która owe „nożyce potencjałów” stwarza. Pochodzi to stąd, iż świat duchowy przeciętnego Polaka jest wynikiem oddziaływania polskiej, czy katolickiej ideologii grupy. Od najwcześniejszego dziecięctwa umysł każdego Polaka jest modelowany według systemu wartości, jakie daje ideologia grupy. Cały bagaż duchowy jednostki, kryteria dobra i zła, system wartości, wszystko to jednostka otrzymuje gotowe od swojego otoczenia, w którym wyrasta. Wszystkie owe treści duchowe jednostka uważa za absolutne i własne. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem, które dałoby się określić „absolutem świadomości”, gdyż jednostka świat swego „ja” uważa za coś absolutnego, jedynie godnego czci i miłości. Z „absolutu świadomości” wyrasta głębokie przeświadczenie, iż system wartości, stanowiący o istocie „ja”, jest jedynie słuszny.
Jak o tym już była mowa, świat wartości duchowych jednostki, czyli „ja”, jest odbitką ideologii grupy. Z nich wynikają postawy jednostki wobec życia gospodarczego, politycznego. W ten sposób aktywność jednostki w życiu codziennym zostaje co do swego charakteru niejako zdeterminowana. Gdy więc zachowanie się Polaków w życiu społecznym na przeciąg kilku pokoleń posiada cechy zasadniczej prawidłowości, możemy przewidywać ostateczne rezultaty do jakich się dojdzie. Innymi słowy posiadamy łańcuch przyczyn i skutków: ideologia grupy wyznacza profil duchowy przeciętnej społecznej; z danego profilu duchowego jednostki wynika sposób jej zachowania się w życiu codziennym, z danego typu zachowania się przeciętnej społecznej, wyrastają formy życia gospodarczego, politycznego i kulturalnego; ostatecznie dochodzimy do stanu gospodarstwa polityki w danej chwili. Stojąc na stanowisku „absolutu świadomości”, dostrzegamy całkowitą prawidłowość wszystkich wyliczonych ogniw, pełną zgodność z treściami wyznaczającymi „ja”. Wynikiem tej zgodności jest ów sławetny katolicki błogostan i niezmącona pogoda.
Temu błogostanowi przeciwstawia się „odruch spłoszonej błogości”. Sytuacja staje się dramatyczna. Z „absolutu świadomości” wynika, iż postawa z której się wyszło jest jedynie słuszna. Końcowe ogniwo, tj. stan świadczący o istnieniu „nożyc potencjałów zewnętrznych”, zmusza do stwierdzenia, iż nie wszystko jest w porządku. Jakież tu może być wyjście? Tylko jedno; „hipoteza błędu”. Podstawy ideologii grupy nie mogą być kwestionowane nawet najlżejszym stopniu, gdyż kryteria wartościowania i sama ideologia grupy, są to rzeczy identyczne. Można natomiast wartościować wszystko to, co znajduje się na zewnątrz. Brak tu punktu archimedesowego.
Tak więc połączenie antynomiczne sprzecznych pierwiastków, doprowadzające do „nożyc potencjałów zewnętrznych”, nie może być dostrzeżone, a myśl pobudzona przez odruch spłoszonej błogości, próbując wyjaśnić niestosunki, schodzi na bezdroża „hipotezy błędu”. U podstaw hipotezy błędu leży przeświadczenie, iż w szeregu ogniw pomiędzy ideologią grupy, jako pierwszym i stanem rzeczywistości, jako ostatnim, musiał zaistnieć jakiś błąd, uchylenia się od prawidłowego przebiegu, dzięki czemu powstała rzeczywistość obciążona tym błędem, co wyrażam w „nożycach potencjałów zewnętrznych”. Konsekwencje przyjęcia hipotezy błędu są olbrzymie. Katolicyzm, modelując substancję narodową według swego ideału, stwarzając rzeczywistość polską taką, jaka ona jest, czyni to najzupełniej prawidłowo – nie ma tu żadnego błędu. Że stan, do jakiego ją doprowadził w dziedzinie twórczości cywilizacyjnej jest niższy, wynika to z zestawienia z stylem życia u innych narodów, posiadających ideologie grupy bardziej wydajne życiowo. Istota rzeczy tkwi właśnie w fundamentach, w ideologii grupy, a nie jakimś ogniwie szczegółowym.
Po upadku Rzeczpospolitej Szlacheckiej pierwszy odruch dyktował przeświadczenie, iż przyczyna tkwiła na zewnątrz narodu polskiego, jako „barbarzyństwo zaborców”, „zachłanność sąsiadów” itp. Rychło jednak rozpoczęto szukać błędu. Ponieważ źródło naszej niższości tkwiło w samej ideologii grupy, w fundamentach polskości, przejawy jej barwiły wszystkie dalsze ogniwa. Badanie zdążające do wykrycia „błędów” natomiast musiało się rozpoczynać od punktu, gdzie go z całą oczywistością stwierdzono, tj. od ogniw ostatnich. Łatwo więc wykrywano nędzę polską jako element „nożyc potencjałów zewnętrznych” i cofając się wstecz, szukano błędu w ogniwach coraz bliższych swego praźródła – zasad polskiej ideologii grupy. Mozolny trud rozgryzania poszczególnych związków, uparte szperanie za błędem, omyłką, niesprawiedliwością, wypełnia historię polskiej myśli ostatnich pokoleń. Przy każdym nieomal ogniwie umysł badawczy triumfował, sądząc, iż znalazł oto przyczynę degradacji narodu. Sumienniejsza jednak analiza doprowadziła do wniosku, iż rzekoma „przyczyna” jest tylko skutkiem jakiejś dalszej, którą należało dopiero wykryć. W końcu prawie wszystkie ogniwa zostały zbadane. Dziś powszechne się stało mniemanie, iż przyczyna degradacji tkwi w nieprawidłowości, której na imię „wady charakteru narodowego”. Jedno tylko ogniwo nie uległo zakwestionowaniu i to właśnie pierwsze i decydujące. Polska ideologia grupy, dzięki „absolutowi świadomości” pozostała w sferze „tabu”. Przypominając to, co już omawialiśmy w „Zadrudze” o głównych o głównych cechach charakteru narodowego i wtórnych, łatwo dochodzimy do wniosku, iż „błędem” okazały się wtórne cechy charakteru narodowego, będące konsekwencją głównych, które natomiast uznane zostały za świętość i tytuł do chluby.
Istotna przyczyna, prowadząca nieubłaganie do „nożyc potencjałów zewnętrznych”, pozostała więc niewidoczna. Może więc bez przeszkód stale oddziaływać w tym samym fatalistycznym kierunku. Będąc pozbawieni zdolności uchwycenia źródła degradacji, stykamy się stale z jego namacalnymi przejawami. Przejawy te, w naszej bezradności, usiłujemy zrobić przyczynami. Wyjąwszy pierwsze i decydujące ogniwo, skłonni jesteśmy w każdym następnym dostrzec decydujący błąd. Stąd też każde z nich po równo nadaje się do spekulacji, jako „przyczyna degradacji”. Ciąg ten nazwiemy „amplitudą błędów”. „Amplituda błędów” obejmuje wszystkie ogniwa łańcucha związków socjalnych, składających się na rzeczywistość polską. Ponieważ w „amplitudzie błędów” nie znajduje się istotna przyczyna degradacji, więc też każdy hipotetyczny błąd posiada ten sam ciężar gatunkowy. Zarówno słuszny jest pogląd o partyjniactwie, jak i skłonności do kieliszka, żydach, niepunktualności, demotoryzacji, kryzysie światowym, indywidualizmie, biurokracji, wielkich majątkach ziemskich, karłowatych gospodarstwach, etatyzacji, demokracji i dyktaturze. Każda z tych przyczyn degradacji Polski jest słuszna w tym samym stopniu, gdyż jednako wisi w powietrzu. Z odruchu spłoszonej błogości wynika chęć działania, mającego przeciwstawić się rozwieraniu się „nożyc potencjałów zewnętrznych”. Działania te nazwiemy „działaniami reformistycznymi”. Przebiegają one po liniach wykreślonych przez teorię błędu. Każda taka teoria mieści się jak to widzimy, w „amplitudzie błędów”. Skazuje to działania reformistyczne na jałowość. Są one wszystkie z zasady chybione, chociaż mogą wywołać liczne skutki wtórne. Z jałowości i zasadniczej nieskuteczności „działań reformistycznych” wykwita „druga antynomia dziejów polskich”.