Dlaczego tak? - ZADRUGA RODZIMEJ WIEDZY

Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród
Przejdź do treści

Dlaczego tak?

 
Spodziewaliśmy się zarzutów przeciw „Zadrudze”. Jeden z nich brzmi mniej więcej tak: „Zadruga uwzięła się na katolicyzm, a pozostawia w spokoju inne wyznania. Tak postępują wszyscy wrogowie świętej wiary katolickiej. Najlepszy to dowód, że mamy za sobą prawdę, bo prawda zawsze jest prześladowana”. Tu następuje obowiązkowe westchnienie.

Kłamstwo sprytne, ale płytkie. Styl wskazuje na źródło, z którego zarzut pochodzi. Nim wyjaśnimy nasze stanowisko, stwierdzimy, że nieprawdą jest, jakoby tylko wyznanie katolickie miało przeciwników zwalczających je. To fałszywe założenie wypływa z innego kłamstwa, mianowicie, że katolicyzm, jako jedyna prawda na świecie, budzi szczególny wstręt u wszystkich duchów ciemności, nienawidzących światła, podczas gdy inne wyznania, jako dzieło złego ducha, cieszą się spokojem. Trudno tu nie wyrazić zdziwienia, że tylko „zły duch” osłania swoich wyznawców, a „dobry duch” jest tak niedobry lub słaby, że wystawia swoich zwolenników na prześladowania. Otóż tak nie jest. Autorowie powyższego zarzutu raczą sobie przypomnieć, że państwo rzymskie prześladowało nie tylko chrześcijan, ale i Manichejczyków; prześladowało ich zaś z taką srogością, że wobec niej prześladowania chrześcijan wydają się łagodną igraszką. Rodzący się po edykcie Konstantyna kościół katolicki wziął w tym prześladowaniu nie mniej fanatyczny udział. Później tępił jak dzikie zwierzęta Albigensów i Waldensów ( rzezie w południowej Francji). Na tysiącach stosów palił żywcem „kacerzy” wszędzie, gdzie władza laicka temu się nie sprzeciwiała. Noc św. Bartłomieja i wiekowe tępienie hugonotów przez urzędowo katolicką wówczas Francję, to także ilustracja do twierdzenia, że tylko katolicyzm cierpi prześladowanie... Jeżeli więc prześladowanie jest znakiem prawdziwości wiary prześladowanych, to mielibyśmy wiele wyznań, z których każde posiadałoby monopol na „prawdę”. Wstęp ten nie ma na celu oświecenia autorów zarzutu. Pod tym względem jesteśmy zdecydowanymi pesymistami.

ŚWIATOPOGLĄD NIEMOCY

Przystąpmy do rzeczy właściwej. „Zadruga” udowodniła tezę, że przyczyną naszej nędzy duchowej i materialnej jest katolicyzm, który wykorzystał koniunkturę społeczno-polityczną w drugiej połowie XVI wieku, opanował naród, szczególnie przez ujęty w swe ręce monopol wychowawczy i narzucił mu swój światopogląd. Światopogląd zaś ten, apoteozujący rezygnację i nędzę jako cnotę, ukazujący człowiekowi zaświat jako cel najwyższy i jedynie godny zabiegów, spoglądający natomiast na wszelkie sprawy tego świata nie tylko nieufnie, ale widzący w nich zaporę do osiągnięcia najwyższego celu, musiał wytworzyć w przeciętnym Polaku psychikę bierną, nieambitną, nietwórczą, którą w „Zadrudze” nazywamy personalizmem katolickim. Naród, który chce się rozwijać, a nie wegetować, musi zająć się pozytywnie właśnie sprawami tego świata, musi ubóstwo i rezygnację uważać nie za cnotę, ale za zło i nieszczęście, musi składać się z indywidualności ambitnych i bujnych, nie zaś z osobników, których szczytem marzeń jest spokojne trawienie i cierpliwe poddawanie się zrządzeniom losu. Katolicyzm ze swym światopoglądem stoi na drodze tym postulatom narodowej tężyzny i stąd nasze wobec niego stanowisko.

KATOLICKA „MINDERWERTIGKEIT”

Losy innych narodów katolickich są potwierdzeniem tezy, wskazującej na katolicyzm, jako na zasadniczego winowajcę naszej niższości. Socjologowie, ekonomiści i historycy stwierdzają nie od wczoraj notoryczną niższość narodów katolickich pod względem ekonomicznym, socjalnym i ogólno kulturalnym. Pisarze katoliccy o tym wiedzą, a ich odpowiedzi na kłopotliwe stwierdzenia niezależnych badaczy są jeszcze jednym dowodem na to, z jak fatalną koniecznością katolicyzm musi doprowadzać do zastoju i nędzy naród, który miał nieszczęście ulec jego światopoglądowi.

W przedwojennym wydawnictwie Jezuitów „Wiara i wiedza”, będącym apologetyką katolicyzmu, omawiano sprawę niższości narodów katolickich w porównaniu z niekatolickimi. Autor, a raczej autorzy przyznają, że przynajmniej na polu gospodarczym społeczeństwa niekatolickie brały i biorą górę nad katolickimi, ale, że to nie powinno nas przerażać, przeciwnie – możemy być z tego dymni. Sens ich wywodów jest mniej więcej taki: „Kto o co zabiega usilnie, ten to w końcu osiąga. Protestanci i wszelacy poganie ugrzęźli wyłącznie w troskach o sprawy tego świata, nic dziwnego, że znajdują ich zaspokojenie. My, katolicy, szukamy naprzód królestwa bożego, dlatego w sprawach czysto ziemskich pozostajemy w tyle. Ale za to zbawienie tym pewniej mamy w swoim ręku i wybraństwo boże”.

Opinia ta nie jest odosobniona. Radzimy czytać Fr. Brors'a „Modernes A-B-C für das katholische Volk”, będące nieocenionym curiosum i jaskrawą charakterystyką katolickiej mentalności, nieskończenie dalekiej od prostoty i czystości mistrza z Nazaretu. Dzieło posiada „imprimatur”. Autor, jezuita, mówi na str. 312: „Że my (katolicy) w Niemczech jesteśmy w tyle w życiu publicznym (w porównaniu z protestantami) – w przemyśle, w urzędach, w wojsku – nie da się bezwarunkowo zaprzeczyć. Ale przyczyna tego leży w pierwszym rzędzie w stanowisku rządu, które nie jest parytetyczne, nie mniej jednak w naszej zbyt wielkiej skromności, w braku odwagi i lenistwie.” Te braki w psychice katolików niemieckich nie są właściwościami rasy, gdyż nie wykazują ich Niemcy protestanci. Zostały więc zaszczepione z zewnątrz. Skąd? Ta „zbyt wielka skromność” to nic innego jak katolicka pokora, o której, jako o podstawowej cnocie, rozprawiają wszyscy bez wyjątku majstrowie katolicyzmu. A brak odwagi i lenistwo to bezpośrednie skutki słów rozbrzmiewających z każdej katolickiej ambony: „nie troszczcie się, cobyście jedli lub czym byście się odziewali, bo tego wszystkiego poganie pilnie szukają.” Słowem, duchowa kastracja narodów przez katolicyzm, który je opanował, jest zjawiskiem, przesądzonym a priori.

„KATOLICYZM” WŁOSKI

W związku z naszymi wywodami nasuwa się uwaga, którą w formie zwycięskiego zarzutu słyszałem z ust jednego z przywódców naszych – pożal się - „narodowców”. Przytaczam go dosłownie: „Włosi są narodem katolickim, a jednak w Europie najpotężniejszym”.

Pomińmy mocną przesadę w twierdzeniu, jakoby Włosi byli pierwszym narodem Europy. Zajmijmy się jego katolickością. Zdanie, że Włosi są narodem najmniej katolickim ze wszystkich narodów katolickich, może się wydawać zbyt subiektywnym poglądem. Jak to? Naród posiadający najwyższy ośrodek katolicyzmu, papiestwo, nie jest katolickim? A jednak nie! „Patagonia podrzymska” jest tu symbolem. Termin pochodzi z ust arcybiskupa Patagonii, który na pytanie papieża, co słychać w Patagonii, odpowiedział: „w której? Amerykańskiej czy podrzymskiej?” Papież spoważniał - „Czemuż to, synu, nasze najbliższe sąsiedztwo nazywasz Patagonią?”, „Bo można jechać kilometrami po przedmieściach rzymskich i okolicy, a nie spotkać ani jednego księdza ani kaplicy, jak w Patagonii”. - Autentyczne.

Z katolicyzmem włoskim ma się sprawa podobnie jak z owym szewcem, który innym robił buty, a sam ich nie miał. Każdego pielgrzyma katolickiego z Francji, Niemiec, czy Polski uderza przysłowiowe włoskie nabożeństwo. Msza, ceremonia typowo katolicka i pod grzechem ciężkim obowiązująca, nic, a nic Włochów nie pociąga. Nie ma żadnej przesady w twierdzeniu, że na mszę chodzi we Włoszech 10, może 15 procent mieszkańców, przy tym ich zachowanie się zgoła nie licuje z katolicyzmem. Za to uroczystości ku czci świętych stawiają na nogi całą ludność przeciętnego miasteczka. Uroczystości te w swym charakterze w niczym nie odbiegają od festiwalów dawnych pogańskich bożków. Tyle tylko, że zamiast Apollo, mówi się św. Antoni, zamiast Diana – Madonna.

W uroczystość np. św. Antoniego gromadzi się ludność miasteczka po obu stronach głównej ulicy (nie w kościele, broń boże). Środkiem ciągnie pochód. Na przedzie orkiestra, wybijająca radosne melodie (marsze wojskowe), za nią na wysokim postumencie figura świętego naturalnej wielkości, pięknie pomalowana, na widok której lud klaska w dłonie i pokrzykuje: „Come e bello! Evviva!” (Jaki piękny! Niech żyje!). Przeszedłszy całą ulicę, pochód wraca do kościoła, dokąd prócz kilku dewotek już nikt nie wchodzi. Masa ludzka gromadzi się skwapliwie na najbliższym większym placu, gdzie przygotowano nieodzowne ognie sztuczne, karuzele i stragany z winem i słodyczami. Do późna w noc słychać wybuchy fajerwerków i okrzyki Evviva, leje się wino na potęgę, a młodzież, daleka od ochoty naśladowania w celibacie świętego, chętniej pielęgnuje tradycje, usymbolizowane w Wenerze i Marsie. Który spec od katolicyzmu będzie się upierał, że to jest katolickie nabożeństwo?

Czy masa włoska była kiedykolwiek katolicką? Dość powierzchowny nalot katolicyzmu przedreformackiego został zmieciony przez renesans. Późniejsze wysiłki Soboru Trydenckiego, jezuitów, inkwizycji i św. Alfonsa dały w wyniku pewne skatoliczenie społeczeństwa, dalekie jednak od tego, co równocześnie osiągnięto w Hiszpanii i w Polsce. Wielki ruch narodowy wieku XIX, uwieńczony zjednoczeniem narodu, zadał decydujący cios katolicyzmowi.

Dwa fakty, dostatecznie za siebie mówiące, wybijają się tu na czoło: zabór państwa kościelnego i przeniesienie stolicy narodowej do dotychczasowej stolicy papiestwa. Trzej ludzie są tego okresu symbolami i bohaterami: Cavour, Wiktor Emanuel i Garibaldi. I – rzecz niezmiernie charakterystyczna – tych trzech ludzi, których naród włoski kanonizował na swych świętych narodowych, kościół katolicki obłożył wiekuistą klątwą...

A CO Z MUSSOLINIM?

Pozostaje Mussolini i faszyzm. Lejbgwardziści watykańscy w Polsce chętnie dosiadają tego konika i pokrzykują: A, widzicie, Mussolini pogodził się z papieżem, zawiesił krzyżyki po szkołach i katechetów do nich wpuścił i małżeństwa katolickie postanowił. A przecie on jest wyrazicielem duszy włoskiej.

Ignorantom, którzy na wszelkie zjawiska w świecie patrzą przez szkiełka swych pragnień, nie wychodzących poza kropidło zakrystyjne, odkryjemy rzecz powszechnie za nimi wiadomą, że osobiście Mussolini nigdy nie był i nie jest katolikiem, że w polityce posługuje się metodami Machiavellego, z czym się zresztą nie kryje (czy to także katolicyzm?), że hasła, którymi ekscytuje masy i cele, które wytknął narodowi włoskiemu, nic nie mają wspólnego z katolicyzmem, że przeprowadził nierozerwalne małżeństwo w stylu katolickim, czyniąc to wyłącznie dla celów populacyjnych nacjonalizmu włoskiego, że za drobne, niezasadnicze ustępstwa podporządkował aparat kościelny interesom i ambicjom narodu (np. maskarada z poświęceniem i wysłaniem obrazów madonny na front abisyński), że na domaganie się ustępstw w sprawach istotnych odpowiedział zaciśniętą pięścią.

Przypomnimy rok 1932, kiedy sfery kościelne w naiwnym przeświadczeniu, że pozyskały Mussoliniego, wszczęły akcję za zorganizowaniem młodzieży w katolickich związkach o charakterze wychowawczym. Zawrzało w prasie, na ulice wyległy tłumy, a okrzyki w rodzaju „papieża do Tybru” nie były najjaskrawsze. Sferom kościelnym dano niedwuznacznie do zrozumienia, że, jeżeli będą nadal pretendować do wychowania narodu, to państewko watykańskie przestanie istnieć. Sytuacja była tak napięta, że mówiło się o przeniesieniu siedziby papiestwa do innego kraju. Ostatecznie związki katolickie uległy rozwiązaniu, wychowanie młodzieży wziął w rękę faszyzm, kościołowi pozostawiając ceremonie liturgiczne, handel dewocjonaliami i szerzenie ideałów katolickich poza granicami Italii.

Taka jest prawda o katolicyzmie włoskim. Nie na katolicyzmie, ale poza nim i wbrew niemu wzrasta od przeszło wieku zwartość i potęga tego narodu. Odmienne przedstawianie sprawy jest ignoranctwem lub świadomym fałszowaniem rzeczywistego stanu rzeczy. Cui bono?

Ludomił Ziemnicki - Ludwik Gościński
Wróć do spisu treści