Ditfurth - prekursor czy epigon ?
Książkę Hoimara von Ditfurtha "Nie tylko z tego świata jesteśmy" przeczytałem z wielką uwagą. Szczególną wartością jest dla mnie jasny wykład zjawiska ewolucji, jej praw i mechanizmów działania. Ewolucji mającej swój początek już w strukturach molekularnych materii nieożywionej, pierwszych organizmach żywych, promieniowaniu napływającym z kosmosu oraz Ziemi - szczególnego przypadku - gdzie zaistniały warunki powstania i rozwoju życia. Czy jedynego we wszechświecie? - odpowiedź pozostaje na razie w sferze spekulacji.
W wykładni Ditfurtha jest sporo innowacji w interpretacji podstawowych sformułowań Karola Darwina. Proces ewolucji ukazuje jako przebieg zjawisk przyczynowych, wynikających z przypadkowych mutacji genetycznych, których upowszechnienie lub zanik jest uzależniony od przydatności zaistniałej odmiany w zastanych warunkach środowiskowych. Tylko dodatnie, z tego punktu widzenia, cechy mutanta, które zapewniają osobnikowi bytowanie - sprawniejszą aktywność, czy lepsze warunki zachowania bezpieczeństwa, decydują o przedłużeniu i rozroście jego populacji.
Na tej zasadzie ukazuje on darwinowskie, naturalne prawo "walki o byt" i zasadę "przetrwania najsprawniejszych" jako niezamierzone czynniki selekcji naturalnej, która w ten sposób działa w kierunku doskonalenia się form. Na przestrzeni miliardów lat, przy zmiennych warunkach środowiska pojawiają się przeróżne gatunki - wśród gadów - na przykład najpierw osobniki drobne, później coraz większe, cięższe, dziwacznie opancerzone, formy zwinniejszych postaci prassaków, wreszcie naczelne - do których zaliczony jest człowiek, zrazu pierwotny, z czasem myślący i współczesny, najsprawniejszy w działaniu.
Konstruktywna w powyższym sensie interpretacja praw "walki o byt" i zasady "przetrwani najsprawniejszych" jako wymogi postępu w osiąganiu coraz wyższej sprawności, a nie mordercza eksterminacja i wyniszczanie / nieznaczne w naturze poza człowiekiem / jest właściwym momentem humanistycznego uświadomienia rozumnej roli i odpowiedzialności człowieka w dalszym toku dokonującej się ewolucji jego gatunku i środowiska.
W tym miejscu zbliża się Ditfurth do kulturalistycznego pojmowania rozwoju człowieka i roli tego rozwoju jako szczytnego zadania do spełnienia. Dostrzega również Ditfurth ponadosobową rolę wartości kulturowych, decydujących o właściwym rozwoju - zgodnym z prawami ewolucji oraz istniejące obok destruktywne doktryny religijne przedkładające wartości wyimaginowane ponad realność bytowania ziemskiego.
Urzeczony doskonałością osiągniętych form życia, doskonałością struktury człowieka, jego umysłu i powiązań psychofizycznych / nie znajdując jeszcze w nauce wyjaśnień momentu powstania życia / - Ditfurth dopuszcza mniemanie, że poza nami, poza odbieranym przez nas obrazem świat istnieje jakaś moc organizująca, która przewodzi od miliardów lat postępowi ewolucji, stanowi o jej prawach i rozwoju i sama się poprzez nią realizuje.
Jan Stachniuk w swojej kulturalistycznej koncepcji rozwoju uznał odczuwanie przez człowieka transcendentalnej - w jego określeniu - kosmicznej woli tworzycielskiej, zaś człowieka o postawie sprawczej świadomym "ambasadorem" tej tworzycielskiej woli. (1)
Ditfurth nie zdobywa się jednak na sformułowanie własnej, oryginalnej koncepcji światopoglądowej. Rozważa możliwość istnienia tej siły w samej naturze / monizm - jedność materii i siły sprawczej / możliwość istnienia jej poza materią w sferze transcendentalnej / dualizm - świat materii i świat ducha /, a także egzystencji jakiejś "samodzielnej woli i mądrości".
W istocie nie wydaje mi się ważnym gdzie na etapie dzisiejszej świadomości ulokujemy ową siłę kreatywną. Czy ona stworzyła świat, czy też w obszarze stającego się bytu wyłoniła się z niego i w postaci nadświadomości przewodzi także nam na drodze dalszej twórczości kulturowej.
Ważne jest natomiast, aby obecny człowiek - jako istota rozumna wyposażona w bogactwo doznań psychicznych - występując w roli budowniczego kultury, w pełni uświadamiał sobie cel i sens swojego istnienia - zgodny z drogą ewolucji i jej konstruktywnym aspektem dążącym do doskonałości.
Ditfurth potwierdza potrzebę nowego religijnego określenia miejsca człowieka na ziemi / a więc celu i sensu jego istnienia / zgodnie ze stanem nauki i świadomości XX wieku. Zadanie to ceduje jednak nie uczonym lecz teologom, upominając ich tylko aby odstąpili od archaicznych sformułowań i interpretacji biblijnych jako "źródła prawd odwiecznych". Dokonuje próby pogodzenia nauki i wiary. Zamiar uznany za piękny i oczekiwany przez ludzkość pozostającą w dualistycznej rozterce unicestwiającej jej twórcze możliwości, lecz przecież utopijny. Bo czy na przykład katolicyzm reprezentujący statyczną wizję świata zechce i będzie mógł sprostać takiemu zadaniu?
Hoimar von Ditfurth powierzając to zadanie teologom, wychodzi im jednak naprzeciw udowadniając dość zawile / mimo własnego bogatego bagażu naukowego / znikomość szans pełnego obiektywnego poznania naszymi zmysłami zarówno tego materialnego, jak i tamtego "pozaziemskiego" świata. Przy tym powołuje się na filozofię Kanta, że pełne poznanie jest dla człowieka nieosiągalne. Udowadnia przykładami z fizjologii jak subiektywne są odbiory obrazu świata naszymi zmysłami.
Warto tu wtrącić, że niezależnie od telereceptoru dającego "obraz" świata zewnętrznego / "radar" nietoperza, stukrotne oko muchy, oko psa rzutujące na jego siatkówce obraz powiększony, czy oko człowieka odbierające obraz odwrócony / - wszystkie one w konfrontacji z przedmiotami rzeczywistymi odwzorowują je w ostatecznym odbiorze na monitorze świadomości w sposób zgodny z ich stanem materialnym, podobnie jak każdy zapis oscylografu czy innych urządzeń badawczych wymaga właściwej interpretacji.
Zgodzić się można jednak z takim stwierdzeniem, że wiele sfer może pozostawać i na pewno pozostaje poza zasięgiem naszego poznania. Dziwne się wydaje natomiast, że Hoimar von Ditfurth w swoich dociekaniach nad spójnością ludzkiej psychiki i intelektu z "mądrością transcendentalną" nie posłużył się aktualnymi osiągnięciami np. psychologii osobowości ludzkiej / Szkoła warszawska reprezentowana m.in. przez Kazimierza Obuchowskiego, por. pracę pt. "Psychologia Dążeń Ludzkich" /, która stwierdza, że w ramach zakresu naszego doświadczenia możemy niewątpliwie potwierdzić ewolucję człowieka w sferze doznań i potrzeb psychicznych. Nie sięgnął Ditfurth do zjawisk stwierdzalnych choć nie wytłumaczalnych jeszcze dotąd w pełnym zakresie, a determinujących w pewnym stopniu predyspozycje osobnicze. Nie wyjaśnił istoty przyrodzonych człowiekowi naturalnych instynktów, ani też nabytych skłonności kształtowanych przez środowisko kulturowe.
Pewien cel, być może nawet nie zamierzony, osiągnął jednak Ditfurth w swojej książce niewątpliwie. Otóż - wyjaśnił jak niebezpieczną jest niewłaściwa interpretacja antropologii oraz praw ewolucji: - "prawa walki o byt", czy "zasady przetrwania najsprawniejszych". Interpretacja, która brana w znaczeniu dosłownym zaprowadziła np. naród niemiecki, tak ufający osiągnięciom nauki, na drogę zbrodni ludobójstwa...
Ale czyż historia ludzkości - twierdz Ditfurth - nie zna innych przykładów takich "pomyłek" jeśli tylko porównamy np. szczytne zasady miłości bliźniego z praktykami Świętej Inkwizycji i palenia na stosach innowierców i czarownic? I tym "dostatecznym" przykładem Ditfurth rozgrzesza swój naród, - naród mądry, może tylko nadgorliwy / w tym przypadku / w praktycznym stosowaniu zasad "naukowych". Czytając "Nie tylko z tego świata jesteśmy" odnosi się jeszcze inne wrażenie... Obie części pracy - część I - wywody biologiczne o istocie i zasadach przebiegu rozwoju ewolucyjnego oraz część II - zawierająca spekulatywne próby pogodzenia naukowego i teologicznego obrazu świata - są zasadniczo niespójne. Niespójność ta sprawia wrażenie, że autor świadomie czy nieświadomie każdą z nich przeznacza dla innego czytelnika. Wygląda to na podwójną misję: - wiedza dla tych, którzy umieją się nią posługiwać, - wiara dla tych, dla których wiedza jest "marnością nad marnościami". Aby wiara była zaś mniej zagrożona w konfrontacji z podstawową wiedzą naukową, Ditfurth postuluje uaktualnienie - nie sformułowań religijnych na tyle - by człowiek wierzący nie doznawał "udręki myślenia". Natomiast, dla ufających nauce, w zakończeniu części I Ditfurth dość jasno ukazuje, że humanitarnie rozumiana selekcja naturalna wg naukowego rozumienia zasad "walki o byt", "prawo najsilniejszego", "przetrwania najsprawniejszych" nie odbywa się bynajmniej w sposób fizycznej eliminacji "gorszych osobników". Selekcja naturalna w całej naturze przebiega i nadal przebiegać będzie bezkrwawo na drodze samoistnego wyłączania się, "samokastrowania" jednostek czy grup gorzej przystosowanych do życia.
Wydaje się, że wywody naszego rodaka Jana Stachniuka o decydującej dla rozwoju społeczeństwa roli prężności kulturowej / "Człowieczeństwo i Kultura"/ były chyba znane Ditfurthowi, gdyż przyjął "właściwe", ze swego punktu widzenia, założenie pozostawienia podziału ludzi na "wiedzących" i "wierzących". Według tak podzielonych ról w koncepcji Ditfurtha Niemcy w istocie już znaleźli swój sposób bycia we współczesnym świecie i właściwą dla siebie drogę...
Mimo przegranej II wojny światowej, mimo znacznego ubytku swego potencjału biologicznego - tworzą atrakcyjną gospodarkę i cywilizację techniczną, otwierającą swoje granice dla całych rzesz przybyszów z Hiszpanii, Jugosławii, Polski czy Turcji, którzy już w następnym pokoleniu będą dobrymi Niemcami. Sprawi to bowiem prężność ich cywilizacji i atrakcyjność ładu organizacyjnego, tak, że nawet przy zaistniałym bezwzględnym ubytku naturalnym ludności rdzennie niemieckiej zapewnią sobie potrzebną liczebność żywiołem obcym, prędzej czy później, skazanym na bezwzględną germanizację. Jeszcze tylko trudno im / Niemcom / zrozumieć, że na dziś nie służą ich interesom tendencje i ciągoty rewizjonistyczne, - ale służy otwartość na przyjaźń, współpracę i humanitaryzm, bo to będzie droga swobodnej, pokojowej ekspansji.
Na dziś w świetle popularyzatorskich prac Ditfurtha Niemcy pragną stać się na nowo "nosicielami kultury" /kulturtraegerami/ ale oczyszczonej z szowinizmu a przy tym wszystkim pogodzonej z bogiem chrześcijańskim, z "odwiecznymi prawdami" Starego i Nowego Testamentu. Jeżeli poprzednie prace Ditfurtha (2) mogły budzić niepokój wśród wierzących w dogmat wiary /przynajmniej niepokój intelektualny/, to po tej pracy czeka go uznanie nie tylko wśród Niemców. Ditfurth stał się także "swoim" wśród wierzących w dogmaty wielkich religii objawionych.
Zreflektujmy się jednak... Znajdźmy zbieżną płaszczyznę dyskusji. Subiektywne uwarunkowania, świadomość historycznych zaszłości i własne przeżycia z okresu wojny nastawiają mnie ostrożnie do wywodów Hoimara von Ditfurtha jako przedstawiciela niemieckiego sposobu myślenia...
Niedawno uczestniczył on w warszawskiej konferencji naukowców świata na rzecz pokoju. W wywiadzie telewizyjnym wyznał między innymi, że upowszechnia swoje wykłady w całej niemieckojęzycznej Europie, nie wyłączając Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Wyraził swą wdzięczność i zadowolenie, że książki jego są także czytane w Polsce. Potępił zdecydowanie sprzeczne z interesami pokoju wykorzystywanie przez koncerny zbrojeniowe naukowców różnych narodowości przez kupowanie ich dorobku naukowo - technicznego. W tym przedmiocie każdy rozsądny obywatel przyzna Ditfurthowi rację.
Obiektywizm nakazuje, by dla humanistycznego ułożenia stosunków między ludźmi i narodami co rychlej wyrzec się narosłych animozji. Postulat Ditfurtha - o potrzebie religijnego określenia statusu człowieka na świecie, zgodnego z aktualnym stanem naszej wiedzy, jest niewątpliwie konstruktywny. Przy czym przez religię rozumiem zespół pojęć określających sens i cel istnienia człowieka wyznaczający jego postawę wobec życia.
Wspomniany już Kazimierz Obuchowski w swojej pracy "Psychologia dążeń ludzkich" (3), uznał ową potrzebę indywidualnego odczucia celu i sensu życia jako konieczność bez której człowiek staje się bezwartościowym, a jego działanie znikomo wydajne i nie dające mu pełnej satysfakcji. Stwierdzenie to uzasadnia więc potrzebę religijnego stosunku do bytu, ale przecież nie pociąga za sobą potrzeby interpretacji personalistycznych zasad chrześcijańskich.
Czy w samej naturze nie znajdziemy dostatecznego uzasadnienia, że jesteśmy w sferze duchowej związani z innym wymiarem, - wymiarem "woli ewolucji wszechświata" i dążności człowieka do optymalnego zbliżenia się do tej "transcendentalnej mądrości" ?
Jeżeli naturalne predyspozycje zakodowane w poszczególnych organizmach / jak heliotropizm roślin, okresy skutecznego kiełkowania nasion, niezawodne działanie instynktu u zwierząt / mamy uznać za konstruktywny odbiór programu ewolucji, to możemy także przyjąć - że człowieka, na jego aktualnym szczeblu rozwoju, charakteryzuje "ideotropizm" czyli podświadome wyczucie, że jest coś obszerniejszego poza nim z czym się czuje genetycznie związany, czemu jest przyporządkowany powinnością, skąd płynie tęsknota do doskonałości a więc czynnego twórczego życia. Bowiem tylko ono może tę przeżywaną tęsknotę przeobrazić w realne dokonania.
Czy tak się stanie, zależy od subiektywnych uwarunkowań i duchowego wyposażenia osobowości. Inna przecież będzie wizja u człowieka pełnego potrzeby aktywnego działania a inną z goła ukaże nam osobnik o zwichniętej psychice i zgoła innych tęsknotach - tęsknotach personalistycznych.
Wyłożony przez Ditfurtha sposób pojmowania naturalnych praw ewolucji oraz żądanie wyrzucenia na śmietnik - wywołujących nieporozumienie - potocznie pojmowanych pojęć: "prawa walki o byt" i "praw najsilniejszego" są istotnie niezbędnym warunkiem humanistycznej ewolucji człowieka. Wraz z ewolucją wszechświata mogłyby one być przyjęte jako uniwersalistyczna podstawa nowej koncepcji światopoglądowej. Teoretyczna krytyka tych pojęć to jednak dopiero wstęp do ich eliminacji z istniejącej rzeczywistości. Aktualna w świecie natury względna równowaga biologiczna, zdeterminowana określoną "barierą przyrostu naturalnego" każdej populacji jest przez człowieka przełamywana i selekcja / już nie w sposób wyłącznie naturalny / odbywa się w obrębie jego gatunku, - między jednostkami, grupami, klasami i narodami.
Przyjmijmy za Ditfurthem sprowadzenie praw selekcji naturalnej do zasady wolnej konkurencji form coraz bardziej ewolucyjnie doskonalącego się człowieka i załóżmy, że po następnych milionach lat ukształtuje się postać zgoła tak odmienna i doskonała, że już nikomu zagrażać nie będzie. Jest to możliwe - ale przecież bez świadomego ograniczenia naszej populacji, już niezadługo zabraknie nam nie tylko alimentacji ale i ziemi pod stopami, skoro jak dotąd nie dokonaliśmy wyboru między wartościami humanistycznymi satysfakcjonującymi nasze życie, a czysto biologiczną radością mnożenia się i nieodpowiedzialnego konsumpcjonizmu.
Ditfurth proponuje przywrócenie rangi wierzeniom religijnym. Ale zdaje się zapominać, że większość religii światowych nigdy nie była i nie jest rzecznikiem ewolucjonizmu pojmowanego jako zasada stałego rozwoju - lecz narzędziem tępienia przyrodzonej woli rozwoju i twórczości. Należy sobie w końcu uświadomić na jakiej płaszczyźnie toczy się współczesna "walka o byt".
Zwróćmy uwagę na wielkość zróżnicowania świadomości różnych grup ludzkich w rezultacie ich indoktrynacji, na przykład przez kontemplatywny katolicyzm lub przeciwnie przez aktywny protestantyzm czy ateistyczny liberalizm. Tej właśnie istotnej różnicy Ditfurth nie dostrzega, albo też rozmyślnie pomija w przeciwieństwie np. do Alaine`a Peyrefitte`a, który w swej analizie "Le mal francais" (4) ukazuje jak wielki dystans dzieli trzeźwe I dynamiczne "kraje Marty" od biernych "krajów Marii".
We współczesnych dążeniach do "humanizmu" toczy się nieprzerwanie walka o zasady pojmowania człowieczeństwa. Człowieczeństwo "statycznego" w pojęciach dotychczasowych religii o przyrodzonej godności bycia personą, czy też człowieczeństwa "ewolucyjnego" o głębokim poczuciu powinności i odpowiedzialności za kierunki rozwoju. Rzecz nie sprowadza się do sporu o definicję, ale do najistotniejszego określenia celu i sensu życia. Ideał persony ludzkiej, obcej życiu i pogrążonej w kontemplacji stał się już anachronizmem. Nawet w ramach chrześcijaństwa coraz silniej daje o sobie znać nowatorska teza, że jeśli Bóg - Stwórca i Twórca wszystkich rzeczy ukoronował dzieło stworzenia powołaniem do życia człowieka, w którego "tchnął duch swego" to uczynił go "na obraz i podobieństwo swoje" swoim namiestnikiem a więc istotą tworzącą. W tym ujęciu można dostrzec tendencje zbieżne z ogólnoludzkim poszukiwaniem postaw czynnych, gdyż tylko najwyższa aktywność może zapewnić integrację rozproszonych dotąd działań humanistycznych.
Tymczasem w pierwszej grupie o dominującym charakterze pierwiastka personalizmu teologicznego, jak też i w zasadach egzystencjalizmu laickiego, w wymiarze społecznym, zasady te sprowadzają się do statyzmu i egocentryzmu osobniczego. Dopiero w grupie drugiej dostrzegamy postawę uniwersalną oraz aktywność integrującą ludzkie działanie.
Te dwa podstawowe, a tak przeciwstawne formy pojmowania człowieczeństwa stają się najistotniejszym kryterium podziału ludzi we współczesnym świecie, który jest może istotniejszy od podziałów opartych na kryteriach narodowościowych czy też politycznych. Tego właśnie nie wolno pomijać przy wszelkich rozważaniach nad nowymi, uniwersalistycznymi podstawami poglądu na świat.
Jako punkt wyjścia - w celu bezbłędnego sformułowania zadań prawdziwego humanizmu - trzeba najpierw określić samą istotę pojęcia "człowieczeństwa" i to rozumienie musi stać się powszechne i nadal pogłębiane w pojęciu religijnego uzasadnienia sensu naszego istnienia.
Człowiek - jakby przynależny do dwóch światów - czy też do różnych wymiarów tego samego świata... Czy jest on rzeczywiście podzielony w samej swojej istocie, czy też odczucie tego podziału jest tylko konsekwencją dualistycznego pojmowania świata, narzuconego przez błędnych myślicieli i wielkie religie światowe, które rysują wizję czegoś podzielonego na "niebo" i "ziemię" - na dobre i święte "tam" oraz złe i grzeszne "tu"?
Ze wszech miar godną jest analiza, której dokonał Bogdan Suchodolski w swym dziele "Kim jest człowiek" (5). Cytuję poniżej fragmenty jego wypowiedzi dotyczące wyboru właściwej człowieczej postawy: "W tych warunkach przyszłe odrodzenie / jedności wewnętrznej - przyp. własny / może nastąpić tylko dzięki przezwyciężeniu tego dualizmu. Wymaga on >nowych ludzi, których nie tylko pojęcia i przekonania, ale, co najważniejsze, których codzienne potrzeby i zwyczaje, sumienie moralne i sposób życia odpowiada i zgadza się zupełnie z tym nowym światem społecznym, jaki ma się stworzyć< " / wtrącony cytat z Abramowskiego /.
"Antropologiczny sens takich nadziei polega na tym, że ukazują one człowieka jako stworzenie, które nie tylko wybiera samotność albo świat, lecz także - a może przede wszystkim - szuka takiej postaci życia, aby potrzeba "bycia sobą" realizowała się na drogach wyznaczanych przez zasadę "bycia w świecie" /str. 275/ oraz dalej: "Wydostanie się z tego rozdroża możliwe jest dzięki wizji ukazującej wartość i sens życia. Jest to przede wszystkim wizja własnej pozycji i własnego działania wśród ludzi". Kazimierz Obuchowski słusznie podkreśla, iż kontakt emocjonalny, aczkolwiek tak ważny, nie może być źródłem pełnej orientacji dla naszych powszednich działań. Stwarza on atmosferę bliską i intymną, lecz nie sięga ku sytuacjom obiektywnym i rzeczowym". U normalnego, dorosłego człowieka - pisze Obuchowski - jedynym kierunkiem działania mogącym zapewnić wyższe, dojrzałe formy zachowania się jest kierunek wyznaczony przez potrzebę sensu życia /.../ Zaspokojenie to zaś polega na uzasadnieniu sobie w jakiś sposób sensu swojego bytu, wytyczającym jasny, praktyczny i możliwy do zaaprobowania przez siebie kierunek działania". - i dalej: "Poczucie sensu życia jest doświadczeniem egzystencjalnym i rodzić się może jedynie z samej rzeczywistości, w której ludzie żyją. Gdy uczestnictwo w niej staje się dla nich w jakiś sposób ważne i cenne, przestaje ludzi dręczyć koszmar "pustki istnienia". Ale sprawa "pustki istnienia" i "sensu życia" nie ogranicza się do społecznej sytuacji i społecznej funkcji człowieka. Ma ona jeszcze pewien wymiar głębszy, bardziej zasadniczy. Jest związana z wyborem określonych wartości, z określonym stylem istnienia".
Szczególnego podkreślenia wymagają najcenniejsze zwroty: "wybór określonych wartości, z określonym stylem istnienia" oraz "aby potrzeba >bycia sobą< realizowała się na drogach wyznaczanych przez zasadę >bycia w świecie<". Ta postawa wyjściowa decydująca o charakterze tworzonej wizji świata i sensu naszego życia, wizji wzorca absolutu, do którego człowiek pragnie zdążać, lub któremu pragnie służyć, powinna determinować każdy element i każdą postać nowoczesnego poglądu na świat. Toteż nie teologom należy powierzyć zadanie określenia na dziś wyrazu ludzkiego absolutu.
Przywróćmy rangę autentycznej filozofii, która powinna wejść w wiek XXI jako kompendium nauk, jako sternik wśród wielości osiągniętej wiedzy i wyrazicielką humanistycznych inspiracji ku oczekiwanym formom rozwoju świata i człowieka.
Tutaj znów wracam do koncepcji Jana Stachniuka i współpracującego z nim zespołu Zadrugi, do jego wizji człowieczeństwa ewoluującego, zgodnie z odczuciem Woli Tworzycielskiej, do nieuświadomionych nam jeszcze form i twórczych osiągnięć. Jego religijne zaangażowanie w tym przedmiocie nie znajduje sobie do dzisiaj podobnych wzorów i choć nie zdążył on dokończyć pełnej, uniwersalnej konstrukcji nowego, oryginalnego światopoglądu przyszłości to zręby tej konstrukcji i zasady jej tworzenia, które pozostawił czekają na ich podjęcie i kontynuację.
Tymczasem Ditfurth swoją pracą "Nie tylko z tego świata jesteśmy" sprawił zawód i rozczarowanie. Zrezygnował z udziału w czołówce "walczących o nowy humanistyczny świat". Wycofał się w z pozycji naukowych nie usiłując nawet powiązać posiadanej wiedzy ze współczesną filozofią. W ten sposób potencjalny prekursor pozostanie epigonem.