ŻYCIORYS – Józef Bruckman (ur. 1921)
To raczej natura wyposażyła mnie w umysł refleksyjny i analityczny z dużą dozą empatii w stosunku do środowisk, ludzi i biologii, wybitnych autorów wielu dziedzin wiedzy humanistycznej, przyrodniczej, a także Fizycznej i technicznej. Moim uniwersytetem było życie. Rocznik 1921 - urodzony w Polsce (Kalisz 21 VI 1921), wywieziony jako roczny berbeć do Francji przez rodziców w ramach emigracji zarobkowej, mimo że matka (Halina, z domu Charszewska) miała ukończoną Wszechnicę Polską, ojciec Stefan Brückmann - elektronik-radiotechnik, także malarz, poeta, muzykujący (pianino i harmonia), był także narciarzem i wagabundą.
Tradycje rodzinne ze strony matki:
- pradziad Charczewski herbu Cholewa - powstaniec listopadowy;
- dziad - powstaniec styczniowy, który z banicji powrócił do kraju pod zmienionym nazwiskiem „Charszewski";
- matka — POW;
- ojciec - zagorzały piłsudczyk - legionista I brygady, internowany w Szczypiornie.
Dzieciństwo
Gdy miałem trzy lata, wiedziałem już, że Polska jest biedna, społeczeństwo zacofane w wyniku ucisku zaborców. Matka opowiadała, że, jeszcze jako studentka, uczyła dziewczęta wiejskie higieny podmywania się - co było podobno wówczas czynnością wysoce niemoralną.
Ale była też Polska krajem pięknym, babcia przysyłała pocztówki pełne przepychu kwitnących jabłoni.
W wieku czterech lat rozpocząłem naukę w przyklasztornej szkółce, gdzie uczęszczała już moja starsza o trzy lata siostra Aldona. Wspominam ten szczegół, ponieważ doznane tu przeżycie miało znaczący wpływ na kształtowanie mojej osobowości i świadomości. Zakonnica w sztywnym kornecie z wysokiego podium i pulpitu tak wiele prawiła o miłosierdziu i łasce bożej - nim wyrecytowaliśmy trzy litery alfabetu, że rozglądając się znałem na pamięć wszystkie stacje męki pańskiej rozmieszczone na kolejnych pilastrach konstrukcji klasztornych murów, a powagę zamyśleń, o umiłowaniu i wdzięczności pogłębiały swym cieniem witraże - mimo że prezentowały aniołów i święte postacie. Psychiczny ucisk, odczucie buntu, poczucie niesprawiedliwości wobec innych gatunków ziemskich stworzeń, pchnęły mnie do niezauważonej ucieczki ze szkoły. Była wiosna. Pobiegłem między winnice i łąki, barwne motyle i brzęczące owady, aż wsparty moralnie ich powinowactwem w przyrodzie wykrzyczałem w niebo najgorsze kalumnie... Piorun nie spadł! Poszukiwaniem zaginionego dziecka zajęty był cały klasztor i społeczeństwo. Kilka dni później dumnie wkraczałem do I klasy szkoły laickiej, choć bolał mnie jeszcze tyłek po odebraniu ziemskiej sprawiedliwości z ręki własnego ojca. "Skandal" był wielki na całe miasteczko Preux Loire a w tym ileż życzliwości dla mojego występku. Także Ada została przeniesiona do laickiej szkoły publicznej.
W siódmym roku mego życia wróciliśmy do Polski. Miałem zaliczone trzy klasy francuskiej szkoły podstawowej. żegnający mnie nauczyciel - pan Minau - podniósł mnie swym lewym ramieniem, prawe do samego barku stracił - pod Verdun - przycisnął do piersi i rzekł „pamiętaj Joseph, że Francja zawsze pozostanie Twoją drugą ojczyzną”.
W nowej polskiej szkole, ze względu na brak znajomości rodzimej pisowni, przyjęto mnie do klasy drugiej. Szokiem było dla mnie spotkanie ze swymi rówieśnikami - niesforną rozkrzyczaną zgrają, skaczącą po Ławkach i pulpitach, aż wyskakiwały ze swych gniazd kałamarze zalewając podłogę atramentem. Jedyną dyscyplinującą formą unifikującą środowisko było obowiązkowe coniedzielne chodzenie parami do kościoła aż na przeciwległą część miasta Kalisza.
Wytrącony z rytmu postępów w bieżącej nauce, w smutnej, dżdżystej, listopadowej atmosferze - zamknąłem się w sobie - uciekłem w marzenia. Z „nieobecności" wyrywał mnie czasem nauczyciel podciągając mi „gęsinę". Inna z kolei sensacja targnęła mną w zadumę nad losami mojej ojczyzny - na alei Józefiny odświeżano elewację Banku Polskiego i spod zdjętego szyldu wychynął dwugłowy rosyjski orzeł... Chyba tydzień trwały debaty rajców - czy go zdjąć, a może jeszcze zostawić?... Tak długo żyję, że już nie pamiętam urodzin, a tu zaczajony nadal tkwi ten „oreł”…?
Z czasem niepostrzeżenie - zasymilowałem się. Ukończyłem szkołę powszechną im. Rephana. Byłem harcerzem - od zucha - po zastępowego. Miałem przyjaciół wśród parających się pędzlem i piórem kolegów. Rozdzielili się moi rodzice. Ojciec odjechał do Lwowa.
Młodość
Gimnazjum im T. Kościuszki ukończyłem akurat w 1939 r Zwróciłem się do dziecięcej pasji, jaką były samoloty i z tym przekonaniem właściwego wyboru pojechałem do Warszawy składać egzamin do szkoły technicznej im. Wawelberga (konstrukcje lotnicze). W trakcie pisania egzaminu z matematyki spadały na Warszawę pierwsze bomby. Potem - ewakuacja na wschód stop - wkroczyli Rosjanie— powrót z siostrą Adą do okupowanego przez Niemców Kalisza. Matka wróciła spod Kutna, dokąd wyszła z pułkami kaliskimi (25PP i 29PAL) jako białokrzyżanka, a w warunkach frontowych podjęła czynności sanitarne i pielęgniarskie szpitala polowego Czerwonego Krzyża. Mieszkanie - zarekwirowane na niemieckie kwatery Pomieszkujemy u przyjaciół bez zameldowania. Matka - po kursie konspiracji i ruchu oporu dla adeptów POW już w 1938 r. - ma za zadanie trwać na stanowisku w okupowanym Kaliszu. Wśród młodych organizują się „trójki", potem piątki". Kalisz przyłączony do Rzeszy - wysiedlenia z całkowitym wywłaszczeniem dobytku.
1939-1942
Listopad 1939 r. - jestem z przyjacielem z „piątki" aresztowany - więzieni na ul. Łódzkiej. W marcu 1940 r. dzięki wstawiennictwu profesora języka niemieckiego - zwolnieni, ale konspiracja donosi, że jesteśmy na liście zesłania na roboty przyfrontowe pod granicę belgijską - w dwa dni zorganizowany transport przerzuca nas do Generalnej Guberni i lądujemy w kieleckim. Dalsza konspiracja w nowym środowisku. Matka dołącza do nas do Kielc w 1941 r. - zakładamy mieszkanie, które staje się przystankiem dla migrujących z Warthelandu do GG, wyrabiamy Kenkarty na zmieniane nazwiska i jadą dalej. Pracujemy w Hucie Ludwików. Jest 11 XI 1942 r. - liczne aresztowania, myślałem, że to okazyjne zastraszenia - matkę i siostrę zabrali z biura Hi., dwóch przyjaciół - z naszego mieszkania, mnie ostatniego. Przesłuchania - „badania" wykazały że wiedzą o nas wiele, bito nas do utraty przytomności przez wiele kolejnych dni. Skonfrontowano mnie jeszcze z matką, miała twarz kwadratową, tylko oczy mówiły - milczymy! Rozesłali nas do obozów: matka - Majdanek - Ravensbrück, Aldona - Auschwitz-Brzezinka - zmarła już w marcu 1943 r., przyjaciele - zaginęli, ja - Auschwitz - Gross-Rosen - Sachsenhausen i Marszem Śmierci (ewakuacja) doszliśmy do wolności pod Szweryniem (05 V 1945 r.).
Zadruga
Poznałem Zadrugę w 1943 r. w Konc. Lag. Sachsenhausen - w toku wykładów Bogusława Stępińskiego, prowadzącego tajne koło samokształceniowe. Tu spotkało mnie też wyróżnienie pasowania z witezia na knezia imieniem Jarosław.
Nasze spotkanie (z Bogusławem) było całkiem przypadkowe. Zajrzałem do „warsztatu" obozowego balwierza, by się ewentualnie ostrzyc na zero-zero zgodnie z obowiązującą obozową modą. Był wolny i szarmanckim gestem zaprosił, bym usiadł na fotelu en face zawieszonego lustra, na pulpicie szeregiem ułożony sprzęt do strzyżenia, golenia. Gdy spostrzegł moje zdziwienie bogactwem wyposażenia - wyjaśnił, że pozostaje tu w dyspozycji nie tylko więźniów - szczególnie funkcyjnych, lecz także S-manów i to wyższej rangi, co by mnie niewątpliwie spłoszyło, gdyby nie kurtuazja wobec mej osoby - proszę więc o strzyżenie. Zagadywania jak to zwykle bywa u fryzjerów, czuję jednak, jak mimochodem penetruje stan moich poglądów i świadomości. Rozmowa w zasadzie prosta i niezobowiązująca. Po ostrzyżeniu proponuje golenie - co mnie rozbawiło bo raczej miałem na twarzy meszek niż zarost. Oświadczył, że jednak czas zacząć. Mydlił zgrabnym okrężnym gestem, brzytwą operował sprawnie niczym chirurg plastyki lancetem. Potem skropił S-mańską wodą kolońską i jeszcze wymasował twarz kremem, na zakończenie orzekł „Jesteś człowiekiem myślącym - zaglądaj częściej" i podał dłoń.
Odtąd zaczął się mój udział w szerszych spotkaniach dyskusyjnych na tematy psychologiczne, socjologiczne, historycznych zaszłości z analizą ocen ich istoty, też odmiennych form światopoglądowych, aż doszliśmy do indywidualnych opracowań zadawanych tematów. A "szelma" z wykładowcy była wielka - to, do czego nas przekonał dzisiaj, następnego dnia odwołał i kontrargumentami odwracał kota. Po takich logicznych zabawach wyłonił się temat - ‚„czy myślenie codzienne może zastąpić myślenie naukowe", dalej propedeutyka filozofii, porównania kierunków, Nietzsche - Kant, a wszystko miał w pamięci, nawet co, gdzie i na jakiej stronie. Gdy potrzebowaliśmy szczegółów, przynosił z S-mańskiej biblioteki. Swym intelektualnym autorytetem zdobył sobie zaufanie - szczególnie oficerów wysokiej rangi, tak że wynosili mu prywatne listy, nawet któryś stanowił skrzynkę przekaźnikową. Szczytem jego inwencji było, że udowodnił niektórym, iż tę wojnę muszą przegrać. Tą drogą otrzymaliśmy oryginał "Dziejów bez dziejów", a w kwietniu 1944 - "Kulturę bczdziejów" Wacyka - w wydaniu powielaczowym wprost ze Szkocji. Pouczał także o idei panslawizmu, kontaktach z Czechami i Jugosławią, też z Rosjanami. Miał szczegółową wiedzę o historii germanizacji zachodnich plemion słowiańskich, odtwarzał mapy z rozmieszczeniem miejscowości o teoforycznych nazwach od imion bóstw: Dadźboga, Peruna, Radogosta, Swaroga, Trzygława na terytoriach od Łaby po obszar Polski.
Tak! Ten podkład wiedzy był niezbędnym elementem zrozumienia samego siebie, własnych niepokojów i tęsknoty do pełniejszego, aktywnego życia, zrozumienia wagi postaw moralnych i uświadomienia, gdzie jest przyczyna wszelkich niepowodzeń narodowych i działań osobistych. Stachniuk odkrył całą sferę przyczyn i skutków naszego upodlenia - i tego tutaj w niewoli - w obozach koncentracyjnych…
Tylko droga rekonstrukcji kultury polskiej jest możliwością odmiany losu. Ale jak dotrzeć do serc i umysłów milionów— rewolucją polityczną - czy wpierw kulturową, kto sprzymierzeńcem - kto wrogiem, unicestwiać - czy dokształcać.
Po wyzwoleniu
Utrzymywałem z Bogusławem stały kontakt aż po grób. Rozstaliśmy się chwilowo, gdy w Szwerynie wybrał ewakuację aliantów ze strefy radzieckiej do Lubeki, kiedy ja z Romkiem wybraliśmy Ojczyznę wprost.
Nie wytrwałem jednak wyznaczonej nam marszruty. Opanowany gorączką i chorobą wrzodową oddałem się w opiekę francuskiego szpitala polowego francuskich jeńców wojennych (pod Rupinem) i wraz z nimi zostałem apatriowany do Francji - Chalons sur Mam - centrum apatriacji - kompleksowe badania lekarskie - karta zdrowia - tymczasowy dowód osobisty - nowe odzienie z UNR-y, bilet na drogę. Ostrzeżono mnie przed śladami gruźlicy i skierowano do campu ozdrowieńców (pod namiotami, z obfitą alimentacją, opieką lekarską i życiem próżniaczym).
Gdy wypowiadałem się (w campie) na temat perspektyw przyszłej Polski - bratniej i twórczej - rozwojowej kulturowo i gospodarczo oraz potrzebie rewizji sensu historycznych zaszłości, liczni młodzi ludzie odwiedzali mój namiot. Nie tylko Polacy, z błyszczącymi oczami, słuchali i młodzi Litwini, i młodzi Ukraińcy. Dopytywali o szczegóły istoty twórczych przemian i możliwości w tym - ich udziału.
Potem wyrwałem się do Paryża, odwiedziny Preux, Bruksela i skierowanie na polskie kursy maturalne, pod patronatem ambasady polskiej - do Houilles pod Paryżem. W osiem miesięcy repetycja zakresu gimnazjalnego i pełny zakres liceum w standardach programów francuskich. Świetni wykładowcy z polskiej emigracji i frontowcy. Uzyskałem świadectwo maturalne w dwóch językach, uprawniające do wstępu na wyższe uczelnie francuskie. W tym czasie Bogusław trwał w Lubece i dosyłał mi swoje publikacje.
Powrót
Matkę odnalazłem w Szwecji. Wrzesień 1946 r. wracam do Polski jako kierownik grupy repatriacyjnej. Matka czeka mnie już we Wrocławiu, gdzie w ramach RTPD prowadzi dom małoletnich sierot.
Przywitanie w kraju oryginalne - Łódź, pociąg wjeżdża na odrutowany peron, wzdłuż - żołnierze z karabinami, wyjście - przez śluzę (barak Służb Bezpieczeństwa). Jako kierownik grupy - jestem zaproszony do pokoju komendanta - krótka wymiana informacji - raczej jednostronna - Znamy Was, Waszą gazetkę uczniowską nazwaliście „Bez Tytułu” - miała się sama określić - a tam i gdzie indziej wypowiadaliście się - będziemy się Wam przyglądali...".
Wrocław zniszczony niewyobrażalnie. Rezygnuję z ostatnich ambicji zostania nauczycielem. Najpierw trzeba to miasto odbudować. Zgłaszam się na Politechnikę i zostaję przyjęty, na wydział budownictwa. Już na I roku zakładam rodzinę, Ona wróciła z Kazachstanu. Stachniuk wydaje kolejne książki: „Wspakultura” oraz „Człowieczeństwo i kultura”. Według korespondencyjnych wskazań Bogusława nawiązuję kontakt z Wacykiem - w Zabrzu. Pali mu się grunt - odwiedza Wrocław i tu się przenosi...
Jest zadatek na potomka - muszę stworzyć dom - podejmujemy remont pół bliźniaka - dom z ogródkiem - baza dzietnej rodziny z babcią. Wraca Bogusław, rozwija kontakty.
Na III roku studiów - objawia się czynna gruźlica - szpital, lek nadziei PASS, sanatorium i chirurgiczny zabieg odmy prawostronnej - na dwa lata. Przerwa studiów, zatrudniam się w pracowni projektowania budynków przemysłowych - konstrukcje stalowe.
Być inżynierem
Po roku odchodzę na świeże powietrze - rozbudowa zakładów chemicznych „Rokita" w Brzegu Dolnym, stanowisko - Kierownik Odć. Grupy Robót. Problemy techniczne rozwiązuję samodzielnie - kwestionuje biuro autorskie, skąd wyszedłem - przekonuję nadzór inwestorski i podpisuję osobistą odpowiedzialność - realizacja przebiega zgodnie z moimi założeniami - nadzór mi gratuluje, tytułują mnie inżynierem, zamykają mi usta, gdy usiłuję wyjaśnić, że pełnych studiów nie ukończyłem…
Kolejne problemy techniczne prowokują podjęcie pomysłów racjonalizatorskich - uniezależnić się od ludzkiej niesumienności. Urząd patentowy kwalifikuje moje zgłoszenie jako wynalazek (wagi automatycznie dozujące składniki betonu) - wreszcie „Samojezdna, samomontująca się, automatycznie dozująca wytwórnia betonów". Trzy kolejne prototypy działają już - Wrocław, Gdynia, Zagłębie Lubin. Rośnie zawiść - Instytut Organizacji i Mechanizacji Budownictwa usiłuje zdezawuować wartość moich rozwiązań, sprawa opiera się o Ministerstwo Budownictwa. Departament Techniki (inż. Stasiewicz) w pełni popiera moje rozwiązania, ZREMB - judzi, Zjednoczenie Remontu Maszyn Budowlanych— ZREMB stosuje taktykę podjazdową, lansując swoje raczkujące koncepcje omijające zastrzeżenia patentowe. Działające prototypy zwyciężają swoją sprawnością i prostotą obsługi. Wojna" o wdrożenie w skali kraju, czego domagały się przedsiębiorstwa wykonawcze, trwała piętnaście lat - aż ZREMB kupił niemieckiego Stetera. Każda kolejna budowa i kolejny wynalazek - jak stosowanie prefabrykatów gipsowych, odsłanianych faktur strukturalnych - niosły te same zawistne przeciwności.
Bogusław, który śledził moje batalie, skwitował krótko: „to jest społeczeństwo personalistyczne, w odróżnieniu od indywidualistycznego, które doceniając wartości koncepcyjne i twórcze, raczej ciąży do wsparcia i pozytywnych ocen, lub włącza się w twoje dzieło i razem zdziałalibyście więcej - i zyskało społeczeństwo".
Dyplom inżyniera uzyskałem w 1964 r., potem praca - Wr. Zjedn. Bud. - Miastoprojekt - pracownia badawcza. Po przejściu na emeryturę pracowałem jeszcze w Centr. Ośr. Bad. Rozw. Przem. Betonów - CEBET - W-wa (lipiec 1983-30 września 1993) - 1/2 etatu z nominacją St. Proj. Technolog - inspektor jakości.
Pisałem - publikacji niewiele
Odczuwając znaczny niedosyt w swej działalności wynalazczej, że mimo bezspornych osiągnięć zwyciężali decydenci - wróciłem myślami do potwierdzającej się ideologii zadrużnej - całego dorobku Stachniuka, dyskredytowanego w opinii publicznej. Język miał trudny, formę apodyktyczną - wręcz napastliwą. Nie podzielałem jego nadziei na możliwe osiągnięcia socjotechniki - w domyśle - manipulacji. Zapragnąłem już sam sobie określić w dużym skrócie zwarty światopogląd - także ogólnie zrozumiały…
Tak powstała moja pierwsza praca pt. „Widzenie świata i sensu życia” - z podtytułem „Naturalistyczne myślenie pozytywne” - Wrocław 1982 r. Rozprowadzałem ją prywatnie (na prawach rękopisu). Żadnych możliwości publikacji.
Rok 1986 - wg sugestii Bogusława podejmuję krytykę ostatniej książki Hojmara von Ditfurtha pt. „Nie tylko z tego świata jesteśmy”. IW-PAX 1985. Polemikę z Ditfurthem pt. „Ditfurth —prekursor czy epigon?” z podtytułem „Ideologizacja - czy upolitycznienie darwinizmu” - podpisałem Jarosław Mostnik" W-w, marzec 1986— adiustował prof. dr Maciej Sławomir Czarnowski, a z największym uznaniem ocenił tę pracę prof. dr Damazy Jaromir Tilgner, zalecając gorąco, bym ją opublikował - niestety... Może przeczytali Redaktorzy Naczelni.
1988 - replika dr-owi Krzysztofowi Kawalcowi, który recenzując pracę dra Stanisława Potrzebowskiego (Sobótka N-3 z 1986 r.) wyraził swój sąd o Zadrudze – „antyhumanistyczna, wypowiadająca walkę całemu dorobkowi naszej cywilizacji". W wymienionej replice - Sobótka N-I z 1988 r. - zatytułowanej „Dwie recenzje - dwa wymiary człowieka” przeciwstawiłem recenzji Kawalca recenzję dra Bogumiła Grot-ta - publikowaną w Zeszytach Naukowych UJ. Studia Religioznawcze. Równocześnie określiłem własną pogłębioną opinię. Dzięki tej polemice znalazłem się później w przypisach do pracy prof. B. Grotta pt. „Religia - Cywilizacja - Rozwój. Wokół idei Jana Stachniuka”.
W 1988 r. - Wilhelm Kwaterniak - Unibor z przedwojennej grupy zadrużan, pozostający w Londynie - zachwycił się moim „Widzeniem świata...” - ulokował tekst w ‚„Dzienniku Polskim" z 4 maja 1988 r., ustanawiając mi pseudonim Józef Mostnicki" i od siebie w zakończeniu dodał „Rzutowane myśli to punkty Archimedesowe w ewolucyjnym marszu człowieka, którego kresem wbrew pozorom utopii - będzie jedna Ojczyzna Ziemia i jedna Wiara Szczęście Ludzkie na Ziemi. W tym szczęściu objawi się centralna siła twórcza określona symbolicznie jako „Bóg", którego istnienie odczuwa intuicyjnie każdy człowiek - symbol zdeprecjonowany antropomorfizmem produkcji różnych teologów pragnących ujarzmić człowieka czarem metafor i magią słów. Tak więc Królestwo Boże na Ziemi ciałem się staje! Ciałem się stanie". Jeżeli Unibor „odchodził" z tym zamyśleniem - było mu zapewne lżej. Sława mu - szczególnie w mojej pamięci.
„Widzenie..” nadal udoskonalałem - opatrzyłem wstępem w styczniu 1996 r., rozpisałem tekst w wyodrębnione wersy z podtytułami w maju 2005 r.
Maj 1977 r. - pisałem dla „Arkana" recenzję pt. „Człowieczeństwo i kultura Jana Stachniuka w pół wieku po pierwszej edycji” - jeden z redaktorów zamówił a inny publikacji odmówił.
2002-2003 tłumaczyłem z francuskiego wydania książkę autorki Sigrid Hunke pt. „Rzeczywista religia Europy - wiara Heretyków”, wyd. Livre-Club du Labyrinthe-Paris 1985. Do autoryzacji tłumaczenia nie doszło wobec niezgody niemieckiego wydawcy posiadającego prawo wyłączności publikowania ww. autorki.
Styczeń 2003 - na zaproszenie prof. Grotta - recenzowałem jego książkę „Religia - Cywilizacja - Rozwój. Wokół idei Jana Stachniuka”. Recenzję pt. „O Janie Stachniuku – Stoigniewie, twórcy ideowego ruchu Zadrugi - Kulturalizmu - czy po raz ostatni?” rozesłałem do wszystkich opiniotwórczych redakcji żadnego odzewu.
Ponieważ prof. Grott lojalnie uprzedził o mającej ukazać się kolejnej książce dotyczącej ideologii Stachniuka - wnet zamyśliłem kolejny tytuł - jednakowy w treści, odwrotny w zakończeniu: „Nie po raz ostatni”. Skoczyński wyszedł Zadrudze naprzeciw.
Obecnie, patrząc retrospektywnie wstecz podjąłem temat „Refleksje po latach” - co w wielkim skrócie prezentuję w powyższym życiorysie.
Józef Bruckman, Wrocław 5 października 2006 r.